„Wiedziałem, że mogą mnie zabić, ale ja nie chciałem zabijać innych” – mówi Nasser przy obiedzie. W jednym zdaniu zwięźle opisał, dlaczego postanowił opuścić ogarniętą wojną domową Syrię. Bał się, że będzie musiał wstąpić do wojska. Ta perspektywa zmusiła 23-letniego studenta literatury arabskiej z Aleppo do ucieczki do Europy – przez Rosję i granicę polsko-białoruską, która od 2021 roku stała się szlakiem migracyjnym, zwłaszcza dla osób z Bliskiego Wschodu i krajów afrykańskich.
Ówczesny skrajnie prawicowy rząd Prawa i Sprawiedliwości wprowadził restrykcyjne środki w strefie przygranicznej, aby zapobiec przedostawaniu się ludzi. Powstała tam tak zwana exclusion zone, do której nie mieli wstępu nawet dziennikarze, pracownicy służby zdrowia i aktywiści. Granica polsko-białoruska to 400 kilometrów gęstych lasów i bagien, gdzie przybysze błąkali się bez jedzenia i wody, często torturowani przez białoruskie wojsko, ale także bici przez polskich mundurowych. W strefie znaleźli się jednak lokalni mieszkańcy, którzy stanęli przed dylematem, co robić, gdy ludzie umierają przed ich domami. I chociaż poprzedni rząd zainwestował 353 miliony euro w ogrodzenie wysokie na 5,5 metra, nie odstraszyło to kolejnych imigrantów. Miejsce, które niegdyś było wakacyjnym rajem na pograniczu, stało się terytorium zmilitaryzowanym.
Droga Nassera
Po obiedzie Nasser pokazuje mi zdjęcie przyjaciela, który zginął w walkach w Syrii. Opowiada mi o drodze, którą przebył, aby się dostać do Polski.
Jesteśmy w domu polskiej czteroosobowej rodziny, która go przygarnęła. Nie jest pierwszym zagranicznym gościem – u Anny i Pawła przebywały już inne osoby, którym udało się przedostać przez granicę. Czasami po kilka razy, bo tysiące ludzi jest siłą wypychanych z powrotem do Białorusi przez polskie siły zbrojne, a białoruskie wojsko brutalnie zmusza ich do kontynuowania podróży do Unii Europejskiej, mimo że zgodnie z prawem międzynarodowym pushbacki są nielegalne.
W tej trudnej sytuacji w listopadzie 2023 roku znalazł się również Nasser. W grupie sześciu osób przebywał w lesie między Polską a Białorusią przez siedem dni. Po polskiej stronie, około sześciu kilometrów od granicy, usłyszeli krzyki polskiego żołnierza. „Nagle padł strzał i upadłem. Złapałem się ręką za krzyż, krwawiłem. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że trafiła mnie kula”. Podbiegł do niego przerażony mężczyzna w mundurze, który go postrzelił, i zapytał, czy nic mu nie jest. Dwadzieścia minut później po Nassera przyjechała karetka i zabrała go do szpitala w Hajnówce, a następnie został przewieziony do większego Białegostoku, gdzie był operowany. „Lekarz powiedział mi, że miałem dużo szczęścia. Było zagrożenie, że nie będę mógł chodzić. Na szczęście operacja się powiodła”. Potem nastąpiło kilka miesięcy rehabilitacji i kolejna operacja. Obecnie stan jego zdrowia jest dobry, ale nawet dziewięć miesięcy po ataku odczuwa przeszywający ból w dolnej części pleców, gdy siedzi przez dłuższy czas.
„Przez dwanaście lat żyłem pośród wojny, kula mogła mnie trafić w każdej chwili. Nie spodziewałem się, że będzie to pierwsza rzecz, która przytrafi mi się, kiedy przyjadę do Europy. Liczyłem się z tym, że zostanę pobity, ale od razu strzelać do ludzi?”, pyta Nasser. Nie wiem, co odpowiedzieć, tylko kręcę głową.
Co jest gorsze? To, że migranci z góry liczą się z tym, że ich ciała będą musiały ponieść brutalną karę za pragnienie lepszego życia, czy to, że brutalność państwa jest powszechną praktyką?
Nauczyć się nowego życia
Po dwóch miesiącach po raz drugi jadę do polskiej rodziny w Białymstoku, aby odwiedzić Nassera. Wita mnie słowami: „Już lepiej mówię po angielsku, prawda?”. Przytakuję. Uczy się też polskiego, więc podczas syryjskiej kolacji, którą przygotowali z Anną, rozmawialiśmy po angielsku, polsku, słowacku i arabsku.
Choć już bezpieczny, Nasser zaczyna od zera. W Syrii zostawił całe swoje życie, rodzinę i przyjaciół. Uchodźcy tacy jak on muszą na nowo budować relacje z otoczeniem i decydować, co zrobić ze swoim życiem. Dla żadnego z nich nie będzie to łatwe. Integracja społeczna trwa latami i nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle ten proces zostanie zakończony.
Choć na ogół z Nasserem żartujemy, zdradza, że czasami zastanawia się, czy nie byłoby lepiej, gdyby wrócił do Syrii. „Teraz to nie jest możliwe, ale mam nadzieję, że pewnego dnia mi się uda [1]. Ale wtedy straciłbym to”, mówi, wyciągając z torby niebieski paszport. „Dostałeś azyl?”, patrzę na niego z niedowierzaniem, ponieważ procedura azylowa może ciągnąć się latami i nie zakończyć pozytywną decyzją o najwyższym poziomie ochrony.
Oprócz dokumentu uprawniającego do podróży, azyl oznacza również przyznanie prawa pobytu w Polsce i pozwolenie na pracę. To właśnie z tego powodu tysiące ludzi podejmują decyzję o śmiertelnie niebezpiecznym wyjeździe do Europy. Nasser znajduje pracę w syryjskiej restauracji w Białymstoku. Po kolacji znów wszyscy razem żartujemy, mieszając języki, ale i tak się rozumiemy. Anna mówi: „Rozmawiałam z moją jedenastoletnią córką o tym, że połowa życia Nassera to wojna. «Naprawdę?», zapytała mnie. «To dlaczego cały czas się śmieje?». «Może to jego sposób na radzenie sobie z tym wszystkim» – powiedziałam jej”.
W spirali pushbacków
Kiedy zimą 2023 roku na czele nowego rządu stanął Donald Tusk z Koalicji Obywatelskiej, wiele organizacji humanitarnych miało nadzieję, że polityka przemocy i odsyłania imigrantów na granicę dobiegnie końca. Jednak według niektórych sytuacja jest jeszcze gorsza. Premier jest oskarżany o to, że jego rząd przyjmuje retorykę skrajnej prawicy, ponieważ dzięki temu zdobywa polityczne punkty.
W lutym 2024 roku polskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych opublikowało pierwsze dane dotyczące pushbacków, ale tylko za okres od lipca 2023 do stycznia 2024 roku. W ciągu sześciu miesięcy Polska przeprowadziła ponad sześć tysięcy pushbacków. Przemoc nie ustała. Zgodnie z relacjami, które dokumentuje organizacja We Are Monitoring, wciąż dochodzi do pobić, zastraszania, upokarzania, niszczenia telefonów oraz do pushbacków.
Sto organizacji non-profit i ponad 500 osób prywatnych napisało list otwarty do premiera Tuska, wzywając go do zaprzestania pushbacków. Zwracają uwagę, że często jest to akt przemocy, który nie ma uzasadnienia humanitarnego, moralnego ani prawnego i stanowi rażące naruszenie praw człowieka. „Po białoruskiej stronie czekają na nich [migrantów] tortury, przemoc, nieludzkie traktowanie, bezprawne uwięzienie i nie ma dla nich ucieczki. Wszelkie próby ucieczki do Mińska są karane – zazwyczaj przy użyciu brutalnej siły. Nie tak wyobrażamy sobie państwo prawa, które nam obiecano” – piszą.
Organizacja Grupa Granica zwraca uwagę, że od czasu objęcia władzy przez Tuska, według dostępnych danych straży granicznej, w okresie od połowy grudnia do początku sierpnia 2024 roku przeprowadzono co najmniej dziesięć tysięcy pushbacków.
O jednym z nich opowiedział mi Sharaf z Jemenu.
Droga Sharafa
Z Sharafem spotykamy się na obrzeżach Warszawy, gdzie mieszka w domu dla uchodźców. „Nawet w czasie, gdy studiowałem inżynierię chemiczną na uniwersytecie, sytuacja była trudna, ponieważ w mieście zawsze toczyły się walki. Straciłem przyjaciół i sąsiadów” – mówi 31-letni Jemeńczyk. Postanowił wrócić do rodziców, ale i tam czyhały na niego niebezpieczeństwa wojny. „Na ulicy każdy może cię zabić tak po prostu, a rząd nie zapewnia żadnego bezpieczeństwa” – mówi. W 2011 roku brał udział w antyrządowych demonstracjach, które doprowadziły do ustąpienia wieloletniego prezydenta Alego Abd Allaha Saliha. Walki o władzę między rebeliantami a rządem w 2014 roku przerodziły się w wojnę domową – od tej pory w Jemenie konflikt nie ustaje.
„Obiecano nam, że rewolucja przyniesie nam stabilność i perspektywy zatrudnienia. Do niczego takiego nie doszło. Żyliśmy w ciągłym stresie, że to może być nasz ostatni dzień. Zdecydowałem, że muszę opuścić Jemen” – mówi Sharaf. Wybrał trasę przez Egipt do Rosji, w kierunku granicy polsko-białoruskiej. „Udało mi się przekroczyć granicę za drugim razem, ale mam wielu przyjaciół, którzy utknęli w lasach nawet na cztery miesiące, ponieważ straż graniczna wielokrotnie ich zawracała”.
Pierwszą próbę podjął z grupą znajomych w lutym 2023 roku. Przedostali się przez rzekę, ale wkrótce zostali złapani przez straż graniczną i siłą zepchnięci na białoruską stronę lasu. Przemoczeni, zziębnięci, bez jedzenia i wody postanowili wrócić do Mińska, by odzyskać siły. „Jeśli złapie cię białoruska armia, zostaniesz zablokowany w strefie przygranicznej między Polską a Białorusią. Nie pozwalają ci wyjechać i zmuszają cię do przekroczenia granicy przemocą i groźbami” – mówi Sharaf.
Podczas drugiej próby po czterech dniach w lesie wspiął się na wysoki płot zwieńczony drutem kolczastym, gdzie zaklinowała mu się noga. Spadł z ponad pięciu metrów, uszkodził sobie plecy, kolano i stracił oddech. Został przewieziony z posterunku policji do szpitala.
To jest Europa
Sharaf zdał sobie sprawę, że nie jest mile widziany w Polsce i w otwartym obozie dla uchodźców, dokąd został przeniesiony – wraz z innym znajomym zdecydował się wyjechać do Niemiec. Ale nawet tam nie ustąpiły problemy ze zdrowiem. Okazało się, że ma złamany kręgosłup i być może konieczna będzie operacja.
Po dziesięciu miesiącach w niemieckim obozie dla uchodźców pewnego dnia zaskoczyła go nagła pobudka. O 5 rano przyjechała po niego policja z decyzją o deportacji do Polski, ponieważ wcześniej pobrano tam od niego odciski palców. „Wrzucili moje rzeczy do worka na śmieci, a ja nawet nie zdążyłem wyjąć z szafki dyplomu ukończenia szkoły”.
Sharaf otrzymał pomoc od organizacji działającej na granicy i od tego czasu mieszka w domu dla uchodźców w Warszawie. Kiedy rozmawiamy, tkwi w legislacyjnej próżni, nie ma jeszcze pozwolenia na pracę, a niepewność co do tego, czy otrzyma azyl, powoduje u niego rozpacz. „Po wszystkich cierpieniach, których doświadczyłem w Jemenie, miałem nadzieję na lepsze życie w Europie. Że będę mógł tu pracować, rozwijać się i spełniać swoje marzenia. Myślałem, że zależy wam na prawach człowieka i będziecie zachowywać się humanitarnie” – mówi rozczarowany Sharaf. „To jest Europa” – mówi, wskazując na swój złamany kręgosłup.
Ostatecznie jednak kończy swoją opowieść życzeniem, aby jego doświadczenia były historią dającą nadzieję. „Uchodźcy mogą być wielką wartością dla społeczeństwa. Jesteśmy zmotywowani do pracy, płacenia podatków i rozwijania waszego kraju. Tylko trzeba dać nam szansę”.
Do tej pory [29 sierpnia 2024 – przyp. red.] na granicy polsko-białoruskiej potwierdzono 87 zgonów. Cmentarz w przygranicznej wiosce Bohoniki, zamieszkałej głównie przez muzułmanów, rozrasta się.
Wszystko zgodnie z prawem
Do lasu chodzi się w czarnych ubraniach, bo nie widać. Nie chcemy mieć problemów ze strażą graniczną, policją czy żołnierzami.
Agata, mieszkanka Podlasia, i ja siedzimy na tarasie domu z widokiem na las, gdzie przychodzą wiadomości od ludzi próbujących przekroczyć granicę. Agata opowiada o swoim zaangażowaniu w ciągnący się latami problem, pomaga zwłaszcza przy tłumaczeniach ustnych w szpitalach. „Zimą były odmrożenia, hipotermia, skaleczenia, ślady na ciele po pobiciach i torturach” – opisuje obrażenia ludzi przekraczających granicę.
Andrzej Juźwiak, rzecznik Straży Granicznej, twierdzi, że „wszystkie czynności wykonywane przez funkcjonariuszy straży granicznej realizowane są na podstawie i w granicach obowiązujących przepisów oraz z poszanowaniem godności osobistej cudzoziemców”. Rzeczywiście, polski rząd zmienił niedawno ustawodawstwo, aby dać zielone światło dla pushbacków, są one jednak nielegalne w świetle prawa międzynarodowego.
Mówią, że jesteśmy agentami Putina
Przed dworcem kolejowym na Podlasiu zatrzymuje się duża furgonetka straży granicznej. Kobieta w mundurze otwiera tylne drzwi, przez które wychodzą cztery osoby z Etiopii i Erytrei. Podpisujemy protokół przekazania w języku polskim, którego obcokrajowcy nie mają szans zrozumieć, i odprowadzamy ich na peron. Przechodnie z zaciekawieniem przyglądają się przybyłym. Aktywista Karol wyjaśnia, jak dostać się do ośrodka mieszkalnego. Nieporadnie próbujemy porozmawiać, dziewczyna z Erytrei pyta mnie o lekarza. Chodzi ciężko i kuleje, a trampki bez sznurowadeł trzymają się na opasce zaciskowej do kabli.
Podchodzi do nas Polka, wręczając dziewczynie miskę pełną owoców. Dokłada jeszcze papierowe chusteczki. Wszyscy się uśmiechamy, nawet babcie stojące obok. Zalecamy Erytrejce, aby udała się do lekarza natychmiast po przybyciu do ośrodka. Przed jej odjazdem Polka wkłada jej w dłoń paracetamol. Podjeżdża pociąg, grupa wsiada, a my machamy na pożegnanie.
Cztery osoby przebywały w lesie od około czterech dni. Mieli więcej szczęścia niż kobieta z Iranu postrzelona kilka dni przed moim przyjazdem, która po wyjściu ze szpitala została wypchnięta z powrotem na Białoruś. My też mieliśmy szczęście. Aktywiści mówią o starciach z mieszkańcami: „Kiedy towarzyszyliśmy grupie ludzi prowadzonych przez straż graniczną, podeszła do nas grupa Polaków i zaczęła nas wyzywać, że jesteśmy agentami Putina”.
Kryzys humanitarny polaryzuje mieszkańców Podlasia. Sytuacja pogorszyła się po tym, jak z rąk migranta na granicy zginął 21-letni żołnierz. Wzrosło i tak już silne antyimigracyjne i rasistowskie nastawienie części społeczeństwa. Rząd zareagował prawem, zgodnie z którym żołnierze nie będą pociągani do odpowiedzialności karnej za użycie broni w niektórych przypadkach.
Organizacje humanitarne zwracają jednak uwagę, że nowe prawo nie określa konkretnych warunków, na jakich można użyć broni, przez co rząd polski udzielił siłom zbrojnym de facto „licencji na zabijanie”.
Gisèle
Gisèle uciekła z Kamerunu przed przemocowym mężem. Kiedy dowiedziała się, że ma on drugą żonę i dziecko, zażądała wyjaśnień. Wtedy rozpętało się piekło. Mąż zaczął ją bić, wielokrotnie gwałcił i nie pozwalał wychodzić z domu. Kilka razy próbowała od niego uciec, ale za każdym razem, często z pomocą znajomych, udawało mu się ją odnaleźć.
Kiedy jej dziecko zmarło na nowotwór, zdecydowała się opuścić nie tylko męża, ale i Kamerun.
Droga do Rosji
„Miesiąc przed moją ucieczką do Rosji zgwałcił mnie ponownie. Kiedy wyjechał w podróż służbową, uciekłam do Rosji, aby studiować na uniwersytecie” – opisuje Gisèle. Jednak w Moskwie dowiedziała się, że jest w ciąży. I że z tego powodu musi wrócić do Kamerunu, a jeśli nie, to ją deportują. Zrozumiała, że w Rosji też nie jest bezpieczna.
Ciężarna Gisèle dołączyła do grupy osób, które zdecydowały się na tę niebezpieczną podróż. „Nie poznałam człowieka, który zorganizował tę wyprawę, ponieważ komunikowaliśmy się na WhatsAppie. Używał imienia «Król». W Mińsku było nas dziesięcioro w jednopokojowym mieszkaniu, spaliśmy na podłodze i płaciliśmy dziesięć dolarów za noc”.
The Game
Ludzie, którzy próbują przekroczyć granice Europy bez wizy, nazywają te próby „The Game” [Gra].
„Miejsce, w którym nas zostawili, znajdowało się dwa dni pieszo od granicy z Polską” – mówi Gisèle. „Król” i inni przemytnicy okradli ją ze wszystkich pieniędzy. Utknęła po białoruskiej stronie i dołączyła do kobiety, która również próbowała przekroczyć granicę. Razem udało im się skontaktować z inną grupą przemytników. Za drogę kazali zapłacić sobie tysiąc dolarów. Gisèle pomógł przyjaciel z Kamerunu, który wysłał jej pieniądze.
Z grupą ludzi ruszyły do lasu, ale przemytnicy zostawili je same. „Nie czułam się dobrze, ale zmuszałam się do marszu. Podeszłyśmy pod ogrodzenie i tej nocy spałyśmy w lesie. Nie miałyśmy jedzenia, wodę piłyśmy ze strumyka. Mój stan zdrowia się pogarszał i obie płakałyśmy” – mówi Giséle. Po polskiej stronie postanowiły ujawnić swoje położenie policji, a ta wezwała karetkę pogotowia. Rozdzielono je, Gisèle została zabrana do szpitala.
Opowiedziała mi swoją historię w Białymstoku przed obozem dla cudzoziemców i cudzoziemek. Wraz z innymi osobami ubiegającymi się o azyl oczekuje tam na decyzję polskich władz. Dziecko spało spokojnie na jej piersi.
Jamal
„Nie sądzę, że dostaniemy azyl”. Jamal, 21-latek z Etiopii, zwierza mi się zmartwiony w wiadomościach. Ma za sobą drugie przesłuchanie, po którym władze podejmą decyzję. Jamal, podobnie jak Gisèle, mieszka w obozie dla uchodźców w Białymstoku.
Kiedy pytam go o powody ucieczki z domu, wzdycha: „Było tego tak dużo, że nie wiem, od czego zacząć”.
Pochodzi z miasta Asela, które jest miejscem brutalnych sporów między rządem a zbrojną grupą Oromo Liberation Army (OLA). „Rząd powołuje ludzi takich jak ja do wojska. Po prostu łapią cię na ulicy i rekrutują”.
Jamalowi udało się zwolnić ze służby wojskowej dzięki wysokiej łapówce. „Kto nie miał pieniędzy, szedł walczyć. Moich siedmiu przyjaciół zginęło już w walkach, jeden został pobity tak dotkliwie, że nie może chodzić” – mówi Jamal.
„Pewnego razu jechałem na motocyklu i zostałem zatrzymany przez policję. Oskarżyli mnie o dostarczanie żywności bojownikom OLA, co nie było prawdą. Mimo że błagałem, by mnie wypuścili, wsadzili mnie do więzienia. Trzymali mnie tam przez dwa miesiące. Rodzina przyniosła mi jedzenie, wodę i ubrania, ponieważ policja nic ci nie da. W więzieniu przebywali także bezdomni – jeśli nikt się z nimi nie podzielił, głodowali” – opowiada.
Bojownicy OLA również „werbują” ludzi na ulicach. „Dołączyło do nich trzech kuzynów, jeden już zmarł. Został zabity, ponieważ bez pozwolenia opuścił busz, w którym ukrywała się grupa – aby odwiedzić rodzinę. Został zabity przez swoich” – dodał Jamal.
Oromo są największą grupą etniczną w Etiopii. W przypadku sporów sąsiedzkich ludzie wzywają bojowników OLA, aby rozwiązali problem. Dlatego w społeczeństwie istnieje duża presja, aby przynajmniej jeden członek rodziny dołączył do OLA. W większości przypadków oznacza to, że ludzie muszą płacić łapówki lub pozwolić OLA zabrać młodych do swoich szeregów, aby mogli walczyć z oficjalnym rządem.
Jamal z powodu walk i strachu przed porwaniem nie opuszczał domu przez osiem miesięcy. Do Europy pomógł mu się dostać znajomy, który studiuje w Moskwie. W chwili pisania tego tekstu nie było jeszcze wiadomo, czy otrzyma ochronę w Polsce.
Jutro idziemy szukać ciała
Po raz kolejny wracam do polskiej strefy przygranicznej. Spotykam innych aktywistów, jeden mieszka w Irlandii, drugi w Berlinie. Przyjechali na Podlasie, aby pomagać. Rozmawiają, jak przebiegła interwencja – czyli wyprawa do lasu w celu znalezienia ludzi, którzy przekroczyli granicę i poprosili organizacje pozarządowe o pomoc – i czy coś poszło nie tak. Innymi słowy, czy starcie z służbami mundurowymi zakończyło się przemocą, czy po prostu pushbackiem przybyłych.
„Kiedy spotkaliśmy żołnierzy, jeden z nich wycelował w nas broń. To szaleństwo” – opisuje mi aktywistka Kasia. Kiedy rozmawiamy, zaczynają nadchodzić wiadomości.
„Jutro idziemy szukać ciała” – Wiktoria podnosi głowę znad telefonu. Aktywistki otrzymały zgłoszenie o zaginięciu mężczyzny. Próbują ułożyć układankę z fragmentów informacji pochodzących od wielu stron, aby wyjaśnić, co się stało.
Mężczyzna zaginął cztery dni temu. Według grupy imigrantów, którzy byli z nim w lesie, zanim zostali rozdzieleni, był nieprzytomny. Cierpiał na cukrzycę. Policja przeczesała już jedną część lasu, znaleziono jedynie jego kurtkę.
I tak – następnego ranka udajemy się do polskich lasów, gdzie spotykamy innych wolontariuszy, którzy dołączyli do poszukiwań.
„Szukamy mężczyzny w wieku około czterdziestu lat, ubranego w niebieski dres i koszulkę w biało-czerwone paski. Jeśli znajdziecie ciało, nie dotykajcie go. Cofnijcie się kilka kroków i krzyczcie tak, abyśmy wszyscy was słyszeli” – instruuje aktywistka.
Dziesięć kroków w prawo stoi wolontariuszka Zuzka, w lewo – fotograf Miška. Wraz z innymi tworzymy ludzki łańcuch i razem zaczynamy przedzierać się przez gęsty las. Kucam przed gałęziami drzew, potykam się i ściągam pajęczyny z twarzy. Mam też zwracać uwagę na dziwnie ułożone na ziemi zarośla, może ktoś go przykrył. Jeśli poczuję nieprzyjemny zapach, muszę się odezwać. Ukradkiem sprawdzam, czy mam po obu stronach wolontariuszy. Posuwamy się powoli.
Przedzieramy się przez las, który w środku upalnego lata jest przepiękny. W pobliżu znajdują się również jeziora, więc turyści w kajaku mogą zobaczyć dziwacznych, spoconych ludzi wyłaniających się z zarośli. Cały czas myślę o tym, że to samo miejsce dla jednych oznacza absolutny spokój i relaks, a dla innych wyczerpanie i przerażenie, a nawet śmierć.
Spędzamy w lesie ponad pięć godzin, ale po mężczyźnie nie ma nawet śladu. Kończymy poszukiwania i wracamy do samochodów. My zbieramy się do odpoczynku, ale rodzina zaginionego, z którą aktywistki są w kontakcie, nie zaznała tego dnia spokoju.
Przypis:
[1] Tekst został napisany zanim Baszszar al-Asad stracił władzę w Syrii.
Niektóre imiona zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa.
Oryginalną wersję bez skrótów można przeczytać tu: https://kapital-noviny.sk/vytuzena-europa-nezahojene-rany/
Ten artykuł został opublikowany w ramach projektu PERSPECTIVES – nowego znaku jakości niezależnego, twórczego i wieloperspektywicznego dziennikarstwa. Projekt PERSPECTIVES jest współfinansowany przez Unię Europejską i wdrażany przez międzynarodową sieć czasopism z Europy Środkowo-Wschodniej pod kierownictwem Goethe-Institut. Dowiedz się więcej o PERSPECTIVES na stronie: goethe.de/perspectives_eu.
Współfinansowane przez Unię Europejską. Wyrażone w tekście poglądy i opinie są wyłącznie poglądami autora (autorów) i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Ani Unia Europejska, ani organ udzielający dotacji nie mogą być pociągnięte do odpowiedzialności prawnej.
***
This article was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.