Azja weszła w XXI wiek uwikłana w konflikty, których podłożem jest dostęp do wody. Kontrola nad zasobami rzek to potencjalne źródło sporów nie tylko dyplomatycznych, lecz także militarnych. W ten sposób starcia zbrojne o wodę przestają już być jedynie futurystyczną wizją, a stają się rzeczywistością.

Zdecydowana większość azjatyckich rzek, zasilających terytoria Azji Południowej i Południowo-Wschodniej, bierze swój początek na Wyżynie Tybetańskiej. Rzeki zaopatrujące w wodę Azję Centralną mają swe źródła w wysokich górach sąsiadujących bezpośrednio z Tybetem. Państwo, na terytorium którego znajduje się górny bieg tych rzek, ma decydujący wpływ na gospodarowanie płynącą nimi wodą. Może realizować politykę opierającą się na współpracy z krajami leżącymi w dolnym biegu rzek wypływających z tybetańskich wyżyn i z himalajskich lub pamirskich dolin, ale może także realizować wyłącznie własne interesy, nie zważając na bezpieczeństwo środowiskowe sąsiadów.

Państwami, które mają największy wpływ na gospodarowanie zasobami wodnymi rzek wypływających z Tybetu, są Chiny i Indie. Natomiast o sposobach wykorzystania wód płynących rzekami wypływającymi z gór wysokich Azji – z Himalajów, Hindukuszu, Pamiru i częściowo Ałtaju – decydują przede wszystkim Indie, w mniejszym stopniu Pakistan oraz niewielki Kirgistan. Mimo kolosalnych różnic dzielących wymienione powyżej kraje, łączy je podobny sposób gospodarowania zasobami wody. Jego istotą jest niewielka uwaga przykładana do tego, co inwestycje wodne realizowane na ich terenie przyniosą krajom w dole rzek.

Trzy razy większa niż Tama Trzech Przełomów

Rzeki wypływające z Wyżyny Tybetańskiej to przede wszystkim Mekong, Brahmaputra oraz Indus. Ich źródła leżą na terytorium znajdującym się pod kontrolą Chin, ale ich wody przepływają przez terytorium kilkunastu państw. Chiny realizują gigantyczne projekty hydroenergetyczne na Mekongu – zarówno w samym Tybecie, jak i na terenie Laosu. Projekty te od dawna budzą niepokój w innych krajach.

Niedawno media światowe obiegła informacja o podjęciu przez Chiny decyzji o budowie zapory wodnej i hydroelektrowni na rzece Yarlung Zangbo. To chińska nazwa tybetańskiej rzeki Yarlung Tsangpo, która po opuszczeniu Tybetu przepływa przez indyjski Asam oraz przez Bangladesz. W obu tych krajach znana jest jako Brahmaputra. Nowa zapora skumuluje trzykrotnie więcej wody niż Tama Trzech Przełomów. Według chińskich mediów siła wód rzeki Yarlung Zangbo może zapewnić 300 miliardów kWh energii elektrycznej rocznie. Cena tej energii będzie zdaniem ekologów ogromna. W wyniku podjęcia gigantycznych prac zniszczeniu ulegną lokalna drobna gospodarka, rybołówstwo, tradycyjne szlaki transportowe, a także rolnictwo. Szkody środowiskowe mogą okazać się znacznie większe w przypadku silnego trzęsienia ziemi. Teren, przez który przepływa Yarlung Zangbo, uważany jest za sejsmicznie niepewny.

Kara suszy albo powodzi

Decyzją o rozpoczęciu budowy zaniepokojone są władze Indii i Bangladeszu. W oficjalnych oświadczeniach podkreślają, iż nie są znane skutki, jakie inwestycja przyniesie terytoriom położonym nad Brahmaputrą i znajdującym się w granicach obu państw. Nie ulega bowiem wątpliwości, że po wybudowaniu gigantycznej zapory Chiny będą w stanie kontrolować stan wód rzeki także w jej środkowym i dolnym biegu. To sprawi, że zyskają instrumenty pozwalające im kontrolować gospodarkę części Indii i Bangladeszu. Będą bowiem mogły ograniczać choćby ilość wody zasilającej tereny rolnicze w obu krajach. Ale będą mogły także, na przykład w sytuacji konfliktu, szantażować oba kraje wywołaniem sztucznych powodzi.

Przykład Mekongu, na którym Chiny wybudowały kilkanaście zapór i elektrowni wodnych, pokazuje, że inwestycje te wpływają negatywnie na środowisko. W rzece giną kolejne gatunki ryb, a muły rzeczne użyźniające ziemie rolne podczas okresowych wylewów są zatrzymywane przez sztuczne konstrukcje. W krajach położonych w dole Mekongu bardziej dotkliwe stały się susze, wzrosła też ich częstotliwość. Chińskie hydroelektrownie w Laosie pracują głównie na potrzeby eksportu energii elektrycznej do sąsiedniej Tajlandii, a sam Laos ma z nich pożytek niewielki.

Chiny, sterując przepływem wody, mogą oddziaływać sąsiedni Laos, Kambodżę, Wietnam. W przypadku konfliktu mogą użyć wody jako broni. I to skuteczniejszej, aniżeli ropa i gaz, których chciała użyć Rosja wobec Europy. Ropę i gaz można sprowadzić od innych dostawców – wody już nie. Jednocześnie woda spuszczona z kilkunastu zbiorników ma niszczycielską siłę.

Kto ma wodę, ten ma rację

Podobnie jak Chiny postępują Indie, budując na rzekach wypływających z Himalajów hydroelektrownie oraz zabierając ich wody pod systemy irygacyjne pól w północnych Indiach. Pamiętam sytuację, gdy będąc nad rzeką Satledź w himalajskim rejonie Reckong Peo w stanie Himachal Pradesh, obserwowałem budowę jednej z takich hydroelektrowni. Od wybuchów dynamitu rozsadzającego skalne ściany drżała cała dolina. Szkody środowiskowe nie budziły wątpliwości.

Co istotne, kilka rzek przepływających początkowo przez terytorium indyjskie w swym dalszym biegu przepływa przez ziemie Pakistanu. Dotyczy to samego Indusu oraz jego dopływów – rzek Dźhelam, Ćanab, Rawi, Bjas i właśnie Satledź. Gospodarowanie ich wodami to nie tylko sprawa Indii. Wykorzystywanie wód tych rzek przez Indie doprowadziło w przeszłości już kilkakrotnie do klęski suszy i strat w pakistańskim rolnictwie. Co prawda w roku 1960 Indie i Pakistan podpisały traktat międzynarodowy, dzieląc się zasobami rzek, ale jego implementacja ciągle jest problematyczna. Nie ulega wątpliwości, iż w relacjach indyjsko-pakistańskich woda jest nadal narzędziem, które pozwala Indiom szachować sąsiada.

Indie wykorzystują gospodarowanie wodą także w relacjach z Nepalem. Według ekspertów nepalskich systemy regulujące przepływ wody na pograniczu obu krajów zostały przez stronę indyjską zaprojektowane tak, by w razie zagrożenia powodzią na terenie Niziny Hindustańskiej nadmiar wód kierować ze strony indyjskiej na nizinne obszary południowego Nepalu. Jak widać zarówno niedobór wody, jak i jej nadmiar może być instrumentem oddziaływania na sąsiadów.

Płaćcie za wodę, jak za gaz

Równie skomplikowana sytuacja w sferze gospodarowania zasobami wody istnieje w Azji Centralnej. Region ten nigdy nie był specjalnie obdarowany rzekami. Suche stepy Kazachstanu, pustynie Turkmenistanu i Uzbekistanu, to obszary, na których woda była zawsze cennym darem natury. Jedynie dwa kraje Azji Centralnej – Tadżykistan i Kirgistan obfitowały w nią.

Nic w tym zaskakującego, to właśnie na terytorium tych dwóch państw biorą początek w górach Pamiru i Ałtaju rzeki zasilające w wodę cały region. Trzy pozostałe kraje są zależne od dwóch rzek: Amu Darii, która w górnym biegu płynie przez terytorium Tadżykistanu i zasila w wodę Uzbekistan i Turkmenistan, oraz Syr Darii, która w górnym biegu przecina terytorium Kirgistanu i zasila w wodę Uzbekistan i Kazachstan.

Na terytoriach Kirgistanu i Tadżykistanu powstawały jeszcze w czasach sowieckiej dominacji zbiorniki retencyjne i hydroelektrownie. Infrastruktura ta miała zapewniać wodę i energię sowieckim republikom Azji Centralnej i finansowana była z centralnego budżetu Związku Sowieckiego. Decyzje o kierunkach dystrybucji wody podejmowane były w Moskwie. W totalitarnie rządzonym kraju władze republik sowieckich nie miały w tej kwestii dominującego głosu i nawet jeżeli decyzje płynące z Moskwy były niewłaściwe, to nikt ich nie kwestionował.

Wraz z upadkiem imperium sowieckiego sytuacja zmieniła się zasadniczo. Odpowiedzialność za utrzymanie infrastruktury zapewniającej regionowi wodę spadła przede wszystkim na Kirgistan – ubogie państwo centralnoazjatyckie, którego elity polityczne, a i większość społeczeństwa nie widziały powodu, by łożyć niemałe sumy na utrzymanie tej infrastruktury. Z kolei kraje zależne od dostaw wody z kirgiskich gór uznawały, że woda należy im się w sposób bezwarunkowy. To właśnie dlatego kilka lat temu władze Kirgistanu w odpowiedzi na te oczekiwania rzuciły hasło: skoro my musimy płacić za turkmeński gaz, czy też kazachską ropę, to oni powinni płacić za wodę płynącą z kirgiskich gór. Tego typu myślenie, choć nie można mu odmówić zdrowego rozsądku, rodzi oczywiście sytuacje sporu i konfliktu.

Eksperci już od lat ostrzegają, iż zasoby wody dostępnej w różnych częściach świata kurczą się, a jednocześnie ludzkość zużywa jej coraz więcej. Rodzi to sytuacje, w których dochodzić będzie do konfliktów na tle dostępu do wody oraz sposobów gospodarowania zasobami wodnymi. Szczególnie tam, gdzie rzeki biorące początek w jednym państwie zasilają swymi wodami obszary znajdujące się pod jurysdykcją kilku lub nawet kilkunastu innych krajów. Na terenie Azji, mimo wielu deklaracji o potrzebie współpracy w zakresie wykorzystania zasobów wodnych, dominują raczej postawy bliższe narodowym egoizmom, aniżeli działaniom o charakterze ponadnarodowym, liczącym się z potrzebami sąsiadów. A to nie rokuje dobrze.