W „Kryzysie narracji” Byung-Chul Han narzeka na to, że żyjemy w czasie postnarracyjnym: nie umiemy już snuć opowieści budujących wspólnotę. W późnym kapitalizmie storytelling to tylko storyselling; opowieści są dobre, jeśli mają coś sprzedać – produkt albo wizerunek; to sprywatyzowane, fluktuujące w próżni instastories. Na dodatek dzisiejszy świat został odczarowany przez przesyt informacyjnym przekazem; brak nam zadziwienia, które rodzi prawdziwe opowieści.

I wtedy na scenę wchodzi Gints Zilbalodis z biblijną opowieścią o zwierzęcym exodusie i międzygatunkowej solidarności w świecie, z którego potop wypłukał człowieka. Świecie, który oglądamy szeroko rozwartymi ze zdziwienia kocimi oczami.

Demokratyczna estetyka

„Flow” to druga – po świetnie przyjętej, choć nie tak głośnej „Odległej krainie” – pełnometrażowa animacja pochodzącego z Łotwy Zilbalodisa, a zarazem pierwsza, przy której twórca zdecydował się podzielić pracą z innymi. „Odległą krainę” zrealizował bowiem na własną rękę, nie tylko w warstwie animacji, ale i muzyki – przy „Flow” połączył siły z animatorami z Francji i Belgii. Zamiast tradycyjnego storyboardu dostarczył im już całe zaprojektowane w 3D środowisko, arsenał postaci oraz szkielet całego filmu, łącznie z ruchami kamery. Zagraniczni animatorzy na tej podstawie zabrali się za drobiazgową pracę – animowanie motoryki i mimiki zwierząt, uszczegółowianie obrazu – regularnie konsultując z reżyserem kolejne transze filmu. „Flow” jest więc efektem międzynarodowej współpracy nad autorską wizji reżysera.

A jest to wizja wyróżniająca się zarówno na tle animacji wielkich amerykańskich studiów, jak i trendów europejskiej animacji „artystycznej”. Poetyka i zastosowane do jej wytworzenia narzędzia są zgodne z egalitarną, demokratyczną wymową filmu – nagrodzony Złotym Globem i walczący o Oscara „Flow” zaanimowany jest bowiem w całości, podobnie jak „Odległa kraina”, w ogólnodostępnym, darmowym programie Blender. Zarówno obraz – dla oka przyzwyczajonego do prześcigających się w realizmie animacji jakby lekko rozpikselizowany, zdecydowanie niefetyszyzujący „kreski” i nie próbujący imponować detalami – jak i płynne, immersyjne ruchy kamery przywodzą na myśl raczej środowisko gry komputerowej niż kinowej animacji. Długie ujęcia, zastosowanie techniki 24 klatek na sekundę i „dokumentalna” dynamika kamery tworzą wrażenie naturalizmu – jakbyśmy, wrzuceni w środek potopu, faktycznie oglądali na żywo rozwijającą się przed nami spontanicznie akcję. „Flow” gra z przyzwyczajeniami widza wykarmionego na Disneyu i Marvelu, proponując estetykę daleką od tego, co przyjęło się uznawać za imponująco realistyczne z jednej strony i innowacyjne artystycznie z drugiej.

Materiały prasowe dystrybutora So Films

Arka Miauego

Zilbalodisowi nie zależało raczej ani na wyrafinowanym artyzmie, ani na disneyowskim efekcie wow. Wybrane przez niego środki wyrazu bardzo pasują do historii, którą cechuje prostota i rytm biblijnej przypowieści, niczym wyimek ze zwierzęcego Starego Testamentu. Świat i pozostałości ludzkiej cywilizacji zalała bowiem wielka woda, po której nawiguje międzygatunkowa łódź. Kot, kapibara, labrador, lemur i wielki biały ptak to główni pasażerowie tej postantropocentrycznej Arki Noego. Ekipa ta formuje się stopniowo, na skutek solidarnego odławiania po drodze kolejnych reprezentantów wspomnianych gatunków. Zwierzęta, pomimo lęków, międzygatunkowych uprzedzeń i ograniczonego metrażu, uczą się koegzystencji, łącząc siły, aby przetrwać. Początkowo zdystansowane, z czasem zaczynają się dzielić zasobami i obdarzać zaufaniem. Każdy znajduje tu swoją rolę – jako sternik, czujny obserwator czy dostawca pożywienia. W przeciwieństwie do tradycyjnych zwierzęcych animacji, nie ma tu antagonistów – to świat, którego sednem jest współpraca.

Nie mylmy tego jednak z infantylizmem. Niekwestionowaną zasługą Zilbalodisa jest bowiem to, że udaje mu się wykreować prawdziwe zwierzęce osobowości bez uciekania się do antropomorfizacji, do zabiegów uczłowieczających i „upupiających” zwierzęta. Każdemu z nich nadaje charakter w oparciu o autentyczną mowę ciała przedstawicieli poszczególnych gatunków, ich gruntownie zriserczowaną motorykę oraz ekspresję dźwiękową (w filmie wykorzystano wyłącznie prawdziwe nagrania odgłosów zwierząt). Bohaterowie „Flow” komunikują się w swoich językach i nie uświadczymy tu ludzkiej mowy, podobnie jak żadnego zabiegu, który miałby zbliżyć zwierzęce postaci do ludzkich na gruncie mimiki czy interakcji.

Materiały prasowe dystrybutora So Films

Panta rhei

Widz, zgodnie z sugestią zawartą w tytule, płynie więc z relaksującym, kontemplacyjnym, a momentami emocjonującym tempem filmu – jako jedyny reprezentant swojego gatunku. Patrząc na postantropocentryczny świat szeroko otwartymi kocimi oczami, razem z głównym bohaterem zachłystuje się głębokością wód i szerokością przestworzy – otwartą przestrzenią, która, wypłukana z ludzkiej obecności, wydaje się bezgraniczna.

Wizję Zilbalodisa interpretować można jako świat po katastrofie klimatycznej czy metaforę kryzysu uchodźczego. Ale jest w zupełności wystarczająca sama w sobie, zarówno jako opowieść o wspólnocie, solidarności pomimo różnic, jak i pełne nieludzkich przygód kino drogi – czy też raczej kino łodzi: ostatecznie pokrzepiający serca rejs.