Szanowni Państwo!
Trudno uwierzyć, że zaprzysiężenie Donalda Trumpa miało miejsce 20 stycznia, czyli zaledwie trzy tygodnie temu. Liczba deklaracji, rozporządzeń i gróźb formułowanych przez urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych może być przytłaczająca. To celowy efekt, który ma odwrócić naszą uwagę.
Trump doskonale wie, jak działają współczesne media. Posiadając dekady telewizyjnego doświadczenia, stosuje taktykę określoną przez Steve’a Bannona, jego byłego doradcę jako flood the zone. Chodzi zalewanie przestrzeni medialnej taką ilością informacji, by media nie były w stanie sobie z nimi poradzić.
Natężenie skandali nie jest więc przypadkowe – od zawieszenia amerykańskiej pomocy rozwojowej, przez masowe czystki w administracji, aż po groźby wojny celnej z sojusznikami, ewentualny konflikt z Danią o przejęcie Grenlandii czy wreszcie – absurdalne zapowiedzi budowy kompleksu turystycznego w miejscu zrujnowanej w wyniku wojny Strefy Gazy. Jednak można podejrzewać, że celem Trumpa nie jest realna zmiana. Jak przekonuje Ezra Klein z „New York Timesa”, chodzi raczej to, żeby markować sprawczość. Sprawiać wrażenie władcy, którego rozporządzenia są niczym królewskie dekrety. Jak zauważa Klein, „Trump udaje króla, ponieważ nie potrafi rządzić jak prezydent”.
Poza realną kontrolą prezydenta wydaje się działać Elon Musk. „DOGE” [Department of Government Efficiency], jednostka kierowana przez Muska, formalnie ciało doradcze prezydenta bez realnej władzy, przejęła kontrolę nad kluczowymi systemami IT i danymi pracowników federalnych. Jej członkowie to w dużej mierze młodzi, niedoświadczeni inżynierowie z firm Muska, którzy obecnie mają dostęp do budynków rządowych i tajnych dokumentów.
Ruchy Muska jak na razie spotykają się z aprobatą Trumpa, który sam wcześniej zarządził globalne zamrożenie większości amerykańskiej pomocy zagranicznej w ramach swojej polityki „America First”. Musk, działający przede wszystkim w swoim interesie, ale pośrednio również w interesie wielkiego biznesu, bez żadnego nadzoru, będzie usuwał kolejne bezpieczniki demokratycznego systemu. Wszystko, co rzekomo spowalnia rozwój, będzie uznane za „zbędną biurokrację”. Codziennie dochodzą nas informacje o rzekomo „szokującej skali nadużyć”, które ma demaskować ekipa Muska. W tym chaosie jest metoda.
Jak pisze Sylwia Czubkowska, w nowym numerze „Kultury Liberalnej”, „w natłoku informacji umykają nam idee oraz interesy ludzi, którzy w tej nowej układance stają się głównymi rozgrywającymi. I planują zbudować XXI wiek zgodnie ze swoją wizją. Wizją, którą realizują między innymi Donald Trump i Elon Musk”.
To właśnie „rozwój” ma rzekomo przyświecać nowym technologicznym oligarchom. W drugiej kadencji Trumpa widzą szansę na zwiększenie swoich wpływów. Ich celem jest masowa deregulacja i rządowe pieniądze, przede wszystkim w sektorze sztucznej inteligencji.
Jak pisaliśmy w jednym z poprzednich numerów „Kultury Liberalnej”: „Chodzi przede wszystkim o zamówienia w przemyśle zbrojeniowym, gdzie AI czy broń autonomiczna są wykorzystywane na coraz większą skalę. Technologiczni miliarderzy otwarcie mówią o tym, że kolejna zimna wojna, tym razem z Chinami, rozegra się właśnie na polu nowych technologii. Dlatego ten, kto chce zatrzymać ich rozwój (na przykład przez ochronę prywatności użytkowników), jest przedstawiany w najlepszym razie jako nieświadomy leming, a w najgorszym, po prostu jako potencjalny zdrajca. Albo oni, albo my! – biją na alarm miliarderzy”.
Narracja jest więc prosta – kto przeciwko rozwojowi, ten z Chińczykami. Ostatnie tygodnie tylko potwierdziły ten scenariusz. 27 stycznia oczy opinii publicznej skierowały się na Chiny i ich nowy model AI – DeepSeek. Jak pisze Czubkowska „DeepSeek po swojej premierze został z miejsca masowo i bezrefleksyjnie okrzyknięty przez kolejne media, publicystów, polityków i także naukowców supertanim («Kosztował tylko 6 milionów dolarów!»), superszybkim i jakoby wytrenowanym w kilka miesięcy. Na te doniesienia błyskawicznie zareagował rynek. Kurs Nvidii – amerykańskiego giganta w produkcji chipów – nagle zanurkował, a z giełdy wyparowało prawie 600 miliardów dolarów”.
Nawet powierzchowny research wystarczyłby jednak do tego, żeby podważyć większość tych informacji. Jednak w świat poszła narracja o tym, że Chińczycy dokonali przełomu w zakresie sztucznej inteligencji i zaraz przegonią w tej branży Amerykanów. „Przekaz wzmocniony tym, że zaledwie kilka dni wcześniej połączone siły OpenAI, Oracle i SoftBanku, z błogosławieństwem Trumpa, ogłosiły powstanie projektu Stargate. Ma on na celu rozwój AI z myślą o generalnej sztucznej inteligencji, czyli tej, która dorówna ludziom, będzie zdolna do samodzielnego uczenia się i rozwiązywania różnych problemów. Ma ona nie wymagać specjalistycznego treningu, bo będzie adaptować się do nowych sytuacji. Na jej opracowanie zostanie przeznaczone 500 miliardów dolarów, czyli tyle, ile wynosi roczne PKB Austrii”, pisze Czubkowska.
Gdzie w tej rywalizacji znajduje się Polska i Europa? W Warszawie gorzkie rozczarowanie wzbudziła decyzja odchodzącej administracji Joe Bidena. Polska trafiła na listę krajów objętych restrykcjami w imporcie nowoczesnych chipów, niezbędnych do pracy nad AI. Trump może cofnąć te ograniczenia, ale trudno oczekiwać, że ktoś wykona niezbędną pracę za nas.
Minister finansów Andrzej Domański zapowiedział w poniedziałek, że rząd przeznaczy 140 milionów złotych dla centrum AGH Cyfronet w Krakowie i 200 milionów złotych dla Poznańskiego Centrum Superkomputerowo-Sieciowego. Drugie tyle może dołożyć Komisja Europejska.
To krok w dobrą stronę, chociaż spóźniony. Bez odpowiedniej strategii, inwestycji biznesu i wsparcia politycznego, Europa nie będzie w stanie konkurować z USA i Chinami. Będziemy skazani na wizję świata zaprezentowaną przez miliarderów z Krzemowej Doliny. W niej demokracja też może okazać się przeszkodzą na drodze do rozwoju.
Zapraszam do lektury,
Jakub Bodziony, zastępca redaktora naczelnego „Kultury Liberalnej”
Współpraca: Kamil Czudej