1. Czy życzyć ekipie sprzątającej „Pociąg słoneczny” miłego dnia? Przerażony różnicą naszych żyć i stanów – ja wyprostowany, oni schyleni, ja na urlopie, oni w pracy – rezygnuję z kondycji ludzkiej. „Kto ni razu nie był człowiekiem, temu człowiek…” – kiedyś byłem człowiekiem, odczepcie się.
  2. W pociągu rozmowa z trzydziestolatką. Kobieta ma jeszcze twarz dziecka. Umalowane dziecko.
  3. Wyćwiczony język psychologii, lingua franca klasy średniej. I do niego wstawki: zażre, grupa docelowa, lokowanie produktu.

  1. Pierwszy dzień urlopu. Paragony grozy. Czterdzieści dwa złote za obiad wielkości deseru na wagę. Jest zimno i drżę.
  2. Jest tak drogo, że dojadamy po sąsiadach.
  3. Niechętne, nienawistne spojrzenie zza szyby. Oczy przewracają na drugą stronę niebo.
  4. Wycieczka rowerowa to takie natężenie planów, przewidywań i reakcji na zmiany, że zostaje z tego tylko jedno wrażenie: zgoda.
  5. „Napominam, ostatnie miejsca”. „Zarzucamy cumę na dziobie” – mówi pani z megafonu na starodawnym statku, który U. nazywa zamkiem.
  6. Wszyscy, którzy wzięli kredyt na te wczasy, ręka w górę.
  7. Proszę E., aby wynajdywała w tłumie ludzi grubych w podobny sposób do mnie, abym miał porównanie.
  8. Niemcy na kempingu. Rozmawiamy o psach i ziomkostwie niemieckim. Facet się odpala, jego dziadek miał brick factory near Kostrzyń. I my tak tu wszyscy. Mój pradziadek handlował końmi pod Połockiem.
  9. Dzielenie gofrów na dwie części, tanie kanapki ze smalcem. Owszem jest drogo, ale jest adaptacyjnie.
  10. W Ustce jest też duża liczba ludzi wykolejonych. Czerwonych, skupionych na swoim nałogu, z wiedzą, że każdy ma świat wewnętrzny, ale mój może dominować nad resztą.
  11. Krytykuję w sieci Eribona, krytykuję Vance’a (bo wrócił, chłystek), ale przede wszystkim – niezależnie od minoderii ich książek – coś się dzieje ze mną, że ich obserwacje, skądinąd z miejsc najistotniejszych w kulturze, z miejsc odrzuconych, uważam za niewystarczające, za małe. Bo? Bo ja bym to inaczej pisał. Moja nienawiść czystsza niż wasza.
  12. Wszyscy my tutaj, jak dzieci przy kasie. Jak dzieci przy kasie. Batonikaaaaa!
  13. E. o wychodzących na plażę: pochód pierwszomajowy.
  14. Doza niebezpieczeństwa w obcowaniu z pijanymi mężczyznami (sąsiad na kempingu). Jest sfrustrowany, chamski i pełen energii. Chodzi, sapie, przymila się. Do córki: „Jak ktoś będzie robił źle, to tatuś wytłumaczy. A jak będzie dalej robił źle, to tatuś pokaże, jak nie robić źle”. I tak dalej. A rano okazuje się, że ktoś ukradł kota syjamskiego ze smyczy i pan ma wielkie nic do gadania. Nie interesują go już ludzie robiący źle. Niekonsekwencja i już. To też mnie u tych małp wkurwia.
  15. Droga do morza. Obok restauracja i napis „kuchnia kresowa”. A czemu to tak? A bo Ukrainka gotuje, pytałem. 
  16. W ogóle drogi nad morze są jak rzeki, a większe nadmorskie miejscowości – Ustka, Rowy – są jak delty większych rzek. Ludzie zatrzymują się tam, gdzie nie mogą dalej iść, na plaży.
  17. PRL nauczył ludzi turystyki. PiS powtórzyło to doświadczenie. Bieżeństwo znali wcześniej.
  18. Dlaczego nie chce mi się pisać? Bo kłócę się z żoną. Bo nie kłócę się z żoną.
  19. Zagroda Latarników w Czołpinie. Jeszcze w XIX wieku (a i teraz) miejsce jak z horroru (dostarczali cegły morzem, bo nie było drogi z lądu). Zamek, schloss, w środku lasu na bagnach. Freud i inni mówią, że rzeczywistość to sen, tylko bardziej logiczny. Logiczny choć często bardziej malowniczy.
  20. Cały dzień w spięciu przed deszczem.
  21. Radar (metafora z muzeum latarni morskich) na kobiety. Jedna piękna i już, statek płynie inaczej.
  22. Na kempingu: żona, mąż i jego mama. Gdy żona oddala się za dziećmi, on narzeka na nią przed matką, że nie może mu wybaczyć codziennych czterech piw i „że ty nas inaczej chowałaś”.
  23. U. właśnie w tej chwili przytrzasnęła sobie palec. Kończę jakieś słowo na pierwszej literze i wracam to donotować dwa dni później.
  24. Szukamy wejścia nad morze. Jest trudno, bo jest klif. Gdy znajdujemy wejście (jest u ujścia strumienia), obserwujemy małżeństwo kąpiące w morzu niepełnosprawnego syna. Jest pięknie.
  25. Gadam ze wszystkimi. Ze wszystkimi. Z ratownikiem, z pijakiem, z rowerzystą, ze sklepowym.
  26. W poszukiwaniu sceny pierwotnej. Gdzie to było? Ustka? Międzyzdroje? Który z tych domów, na którym deptaku? I po co mi to?
  27. U. zostawiła kanapkę na stole na kempingu, a ja, nie wiedząc o tym, cieszę się obecnością ptaków.
  28. Do sąsiadów mówię, że E. coś boli. Jedna z kobiet omiata wzrokiem rowery i mówi: czy to aby nie kręgosłup?
  29. Chłopiec obok chłopca. Tylko jeden ma gogle VR, drugi wpił mu się w usta i z nich próbuje czytać, co on tam widzi i kiedy wreszcie skończy, kiedy dojdzie do zamiany.
  30. Ten typ żartu, który każe być złośliwym do granicy, ale jeszcze w przyjazny, nieodrzucający sposób. Jak kwaśny, ale przyjemny napój. Nie wiedziałem, że potrafię poruszać się po tej granicy. Wobec mężczyzny, którego żona fotografuje się pod plakatem „Chrońmy foki”; wobec matki na latarni, która boi się, że jej dziecko spadnie; wobec pana liczącego kulki lodów, które kupił rodzinie.
  31. Biwaki. Lubię je dlatego, że cofają mnie o setki lat w jedno popołudnie. Do dziadka, do jego obrządku, do jego wyjścia w gospodarstwo i omiatania wszystkiego własnymi rękoma: to zrobić tak, to poprawić, to nakarmić, to napoić. Ja jako gospodarskie zwierzę.

  1. Ojciec i syn kłócą się o stopień w skali Beauforta.
  2. Sen. Jesteśmy w ośrodku konferencyjno-szkoleniowym, ośrodek podzielony jest na pałac i przyległości, są domy nawet za nizinną nadmorską rzeczką. Chodzimy tam i próbujemy zrozumieć, dlaczego ośrodek jest podzielony przez rzekę.
  3. Do zastanowienia ze snu: rozdzielone domy – to mi się później wiele razy będzie śnić. Rozdzielone domy. U Junga dom to dusza. Ale przecież każdy dom ma sień, wiele z nich biegnie przez jego środek.
  4. Zimna woda spływająca po przełyku.
  5. Dwaj panowie, chudy i gruby, opowiadają sobie o Buddzie i kłócą się. Ich irytacja jest cicha, jakby każdy chciał zasnąć, ale słyszał komara bzyczącego nad głową. Zabierają głos ospale i niechętnie. Chudy jest ciemny, ogorzały, ma równo przycięte włosy, lekko odstające uszy. Przypomina mnicha na wczasach. Gruby ma głębszy, nosowy głos, promienistą, jasną, nieco bobasowatą cerę, tak też się nosi. Naphta i Settembrini na kempingu w Smołdzińskim Lesie.
  6. Kempingi. Cicha zmowa (umowa) społeczna, że dzieci bawią się tu samopas.
  7. Sztuka umierania. Nigdzie nie jesteśmy dłużej niż dzień. Gdy gdzieś jesteśmy dwa dni, umieramy z rozpaczy, że nadchodzi pora wyjazdu.
  8. Zamiast zdjęcia. Wysoki, kryty strzechą dach, malowane okiennice, malowane bele ścian, przed domem mercedes, tak zwana locha, s-klasa, jeszcze 140-tka. Imaginarium człowieka z fantazją z lat osiemdziesiątych.
  9. Domy tutaj. Niemieckie gospodarstwa poprzerabiane na wille, savoye, pałace – tak się nazywają. Obok nich (Rowy!) kraina pustaka z gazobetonu, cienkich ścianek i marynarskich bonanz przerobionych na domy dla wczasowiczów. Zaraz potem nowe budynki. To szachulec, wypełniony watą szklaną i obłożony w środku karton gipsem (nie mamy w Polsce huraganów) i obok niego – domy wiejskie przywiezione z innych stron kraju, a nawet z kresów. Zwrot ludowy.
  10. Skąd ma pan ten dom? Ściągnąłem. A skąd? Z Ukrainy.
  11. Psy nie wchodzą do Słowińskiego Parku Narodowego. Jest zakaz. Protest osób ludzkich w imieniu bliskich im osób nieludzkich.
  12. Rowy 2024. Koszulka na chłopcu migającym na rowerze. Rowy życia.
  13. Znowu buczyna. Opisać buczynę, nawet zerżnąć to z Vincenza, całą kulturową historię buczyny. Wolno mi, kocham ją.
  14. Auta jadą tu tak szybko, jakby chciały rozpędzić się i dojechać do Szwecji.
  15. Park Narodowy. Las pełen paproci. Sens baśni o kwiecie paproci. Nie da się wyczerpać rozkoszy.
  16. Kolejne dziecko poznane w drodze. Zojka ma urodziny i częstujemy ją kabanosami, a jej mamie robimy mimowolną przykrość – mówimy, że to druga Zojka, którą poznajemy na szlaku. Już pierwsza z mam Zojek narzekała, że za dużo Zojek teraz.
  17. Krótki esej o miłości do roweru i odmowie zrobienia tatuażu w tejże sprawie. Nie załapałem się tylko na BMX-a.
  18. Kolejka przed wejściem do smażalni ryb. Wszyscy, którzy czekają, są podnieceni i zniechęceni zarazem. Mieszanka pragnienia i niedostępności zawsze wygrywa.
  19. Znowu zamiast fotki. Beksiński: dziecko na plaży. Roczniak, może dwuroczniak sto metrów od mamy, pod wiatr, w piasku. Na czworakach. W zawiei. Szczególne jest to, jak wzorce wychowania się podzieliły. Jedni chuchają na dzieci i plastrują wszystko, co się zaczerwieni, inni hartują je tak jak matka Achillesa. To też jest o klasach.
  20. Wychodzimy ze sklepu. Siadamy z kefirem naprzeciwko na chodniku i stajemy się przyjaciółmi psów i nieprzyjaciółmi ludzi. Czuję się jak punk, którego z zachwytem obserwowałem w podobnych okolicznościach gdzieś w latach osiemdziesiątych, będąc na koloniach nad morzem. Punk siedział na ulicy, grał na gitarze i był psem.
  21. Prowadzeni messengerem i whatsupem trafiamy na kemping, gdzie siedzą znajomi, kilka rodzin. Czym byłoby życie, gdyby nie taka radość płynąca ze wspólnych rozmów, śmiechów, życzliwości i kontaktów. Cierpię za tych, którzy tego nie mają. Mnie zawsze za mało.
  22. Rano przed namiotem. Zakładam krótkie spodenki, zapinam pasek i już jestem gotów do życia i już jestem ciekaw, co przyniesie mi dzień. Tę lekkość ostatni raz czułem na wakacjach czterdzieści lat temu u babci.
  23. W kontenerowym wucecie na kempingu tuż obok lustra pasek zwalniający pieluchę dla mężczyzn. Starsi Niemcy? Starzejący się Polacy?
  24. Dziecięcy obóz karate. Rano krzyki przy wyprowadzaniu ciosów, wieczorem miarowe okrzyki do przebojów: u-u-Kalifornia.
  25. Nocna wycieczka na plażę. Lis, pijak, kochająca się para za budką strażników, którą zauważam dopiero po chwili. Nigdzie nie jest się samemu, nigdy nie jest tak samo. Obserwacja zachodu słońca u Lévi-Straussa, którą podłapał Stomma, wyrzucając mu, że na samym końcu „Smutku tropików” Lévi-Strauss sam sobie zaprzecza, bo nie ma wiecznych opozycji w kulturze, są tylko zmiany. Tu to samo, świt. Z każdą chwilą jest jaśniej – już o drugiej w nocy – i w tym przybierającym świetle coraz bladziej wypadają dalekie światła cumujących najbliżej jachtów, potem światła portowe Ustki i samych gwiazd.

  1. To okopanie się w tożsamościach jest na tyle mocne w kulturze, że najlepiej byłoby je przebić. Pisać jako kobieta, pisać jako pies, pisać jako władca.
  2. Na facebooku ciąg dalszy inby o psy i Cyganów. Nie mam zdania.
  3. Może jedyna własna myśl, jaką mam, to pytanie, dlaczego w tej rozmowie nie biorą udziału ani psy, ani Cyganie. Czy wszyscy teraz potrzebują mieć reprezentację?
  4. Obserwuję tę dyskusję, ale nie biorę w niej udziału. Oczywiście szkoda, szkoda wizerunkowa dla mnie, kapitał symboliczny sam się nie zbuduje. Z drugiej strony jestem bezradny. Trochę jak przy wielkim nadruku na budce z lodami Carte d’Or na plaży. Trzy kobiety liżące lody. Dwie z brzegu strzelają do siebie oczyma, ta w środku skupia się na lodzie. Wszystkie młode, piękne. Co z tego, to nadruki.
  5. Czy za pół roku ktoś będzie pamiętał, o co się kłóciliśmy?