Jak można by w kilku słowach podsumować pełną kontrastów atmosferę serialu „Rywale”? Szampan, kawior, podróże samolotem Concorde, w tle „Addicted to Love” Roberta Palmera i „Just Can’t Get Enough” Depeche Mode, kobiety i mężczyźni w marynarkach z watowanymi ramionami – czyli cały eksces, jaki można utożsamiać z dekadą lat osiemdziesiątych. Ale „Rywale” to też sielski klimat angielskiej wsi ze starymi rezydencjami, pasącymi się owcami i sąsiadami wpadającymi na polowania. Zielone wzgórza Cotswold, miejsce, gdzie na porządku dziennym wydaje się spotkanie zarówno księżnej Diany w kaloszach, jak i ostatniego aktora grającego Jamesa Bonda. To właśnie tam, paradoksalnie, arystokrata i biznesmen Lord Baddingham (Daniel Tennant) postanawia założyć prywatną stację telewizyjną Corintium, która według jego planów ma podbić najpierw lokalne Cotswold, a później całą Wielką Brytanię.
„Rywale”, produkcja ITV dla platformy Disney, jest adaptacją książki brytyjskiej pisarki Jilly Cooper. Cooper, której szczyt popularności przypadł na koniec lat osiemdziesiątych, często porównywano z innymi, nieraz oskarżanymi o kicz, pisarkami literatury kobiecej jak Jackie Collins czy Barbara Cartland. Ale sama autorka wielokrotnie wspominała, że dla jej książek największą inspiracją była Jane Austen i jej często osadzone na prowincji commedy of manners, portretujące życie arystokracji i wszystkich aspirujących do wyższych sfer. „Rywale” w krzywym zwierciadle ukazują zamożnych mieszkańców Cotswold, ich marzenia, romanse i niepowodzenia. Gdy w tym sielskim świecie pojawia się prywatna stacja Corintium z wielkimi ambicjami, by stać się godnym rywalem BBC, nic już nie będzie takie samo.
„Rywale” prezentują próby dotarcia stacji Corintium do angielskich widzów końca lat osiemdziesiątych, zmagania Baddinghama i jego współpracowników z cenzurą, walkę o aprobatę lokalnych torysowskich polityków, ale także o poparcie miejscowych władz kościelnych. Wyłania się z tego spektakl, który z dzisiejszej perspektywy ogląda się z mieszanką zdziwienia, śmiechu i nostalgii. Ostatecznie to także swoisty hołd złożony przez doświadczonych telewizyjnych wyjadaczy – jak choćby Dominic Treadwell-Collins, producent przez lata odpowiadający za kultowe brytyjskie mydlane opery jak „EastEnders” czy „Family Affair” – interesującej epoce, w której prywatne telewizje zaczynały zmieniać pejzaż kulturalny Wielkiej Brytanii.
Kronika niechęci
Ale serial ten to przede wszystkim kronika szczególnej niechęci i rywalizacji między parą charyzmatycznych przeciwników. Tytułowi rywale, dwaj właściciele ziemscy Tony Baddingham i Rupert Campbell-Black (Alex Hassell), na pierwszy rzut oka nie różnią się od siebie. Arystokraci, posiadacze olbrzymich rezydencji, ludzie sukcesu. Przy bliższym poznaniu okazuje się, że wywodzący się z jednej z najstarszych brytyjskich rodzin Rupert i zdecydowanie bardziej nuworyszowski Tony, są skazani na wzajemną nienawiść – od słownych pojedynków po pokazy fizycznej przemocy. Ich konflikt zawisa nad małą społecznością: kolejne próby, by stacja telewizyjna założona przez Baddinghama odniosła jak największy sukces, są systematycznie bojkotowane przez Campbell-Blacka; w wyniku tego napięcia serial przepełniają niespodziewane sojusze, budowane intrygi i dość zaskakujące zwroty akcji.
Rywalizacja między mężczyznami nie jest jedynym z wątków, który tu jednak wybrzmiewa. Galerię pozostałych bohaterów otwiera słynący z ciętego języka dziennikarz BBC Declan O’Hara (Aidan Turner), jego żona Maud (Victoria Smurfit), niegdysiejsza gwiazda sceny oraz ich dwie dorastające córki: Taggie (Bella Maclean) i Caitlin (Catriona Chandler). Znajdzie się tu też nowobogacki przedsiębiorca Freddie (Danny Dyer) i jego aspirująca do wyższych sfer żona Valerie (Lisa McGrillis) czy lokalny polityk Paul Stratton (Rufus Jones) i mająca ambicję, by zostać gwiazdą telewizji Sarah (Emily Atack). Uwagę przykuwa przede wszystkim amerykańska producentka Cameron (Nafessa Williams) – czarnoskóra kobieta sukcesu w konserwatywnym środowisku, która rozpaczliwie próbuje tchnąć w zaściankową stację trochę wielkomiejskiego ducha. Nie brakuje też porte-parole samej twórczyni „Rywali” – pisarka Lizzie (Katherine Parkinson) szuka inspiracji dla swoich książek wśród uprzywilejowanych mieszkańców Cotswold.
Choć w „Rywalach” pojawia się szereg znanych z seriali „Doktor Who” czy „Poldark” nazwisk (David Tennant, Aidan Turner) to tak naprawdę na pierwszy plan wysuwają się inni, dotychczas mniej popularni aktorzy. Na uwagę zasługuje komediowe wyczucie Emily Atack, pewność siebie Nafessy Williams czy słodko-gorzka relacja między postaciami granymi przez Katherine Parkinson i Danny’ego Dyera. Ale największym zaskoczeniem jest Alex Hassell w roli Ruperta Campbell-Blacka: to prawdopodobnie pierwszy od dekad atrakcyjny dla brytyjskich widzów portret torysowskiego polityka. Campbell-Black jest ucieleśnieniem wszystkiego, co produkcje takie jak „A Very English Scandal”, „Szpieg wśród przyjaciół” czy „Anatomia skandalu” wskazują jako modelowe wady brytyjskiego systemu – przywilejów, seksizmu, arogancji. Wyzuty ze skrupułów uwodziciel, człowiek, któremu wszystko, łącznie z polityczną karierą, przychodzi z zaskakująco łatwością, a pani premier zalicza go do kręgu swoich najdroższych przyjaciół (zapowiadany wywiad z Margaret Thatcher dla stacji Corintium stanie się ważnym i mającym konsekwencje wydarzeniem w jednym z odcinków). W wykonaniu większości aktorów ta postać byłaby niestrawnym reliktem poprzednich dekad, jednak w wydaniu Hassella intryguje.
W „Rywalach” pod pozornie sielskim i zamożnym życiem czają się nieunikniona nuda, poczucie rozczarowania, romanse i sekrety. Świat brytyjskiej prowincji to wszak wąski krąg wiecznie tych samych twarzy na polowaniach, proszonych kolacjach i piknikach. Rosnące rozdrażnienie i wzajemna małostkowość. Ale też snobizm i okrucieństwo, wieczna obrona arystokratycznego status quo przed przybyszami z zewnątrz.
Tęsknota w neonowych barwach
Simon Reynolds w wydanej w 2010 roku książce „Retromania. Pop Culture’s Addiction to Its Own Past” pisał, że trudno powiedzieć, czy nostalgia za przeszłością spowalnia współczesną zapatrzoną w nią kulturę, czy też wracamy w przeszłość, bo współczesność ma mało do zaoferowania.
W „Rywalach” pojawia się pod wieloma względami zaskakująca tęsknota za latami osiemdziesiątymi, erą thatcheryzmu, zwykle negatywnie przedstawianą w brytyjskiej telewizji i kinie. Serial nie pomija żadnego z najdrobniejszych szczegółów tamtego okresu. Od ubrań i wystroju wnętrz, z całym dobrodziejstwem niesłynącego z umiaru okresu, po muzykę, politykę i wreszcie zapatrzenie w Stany Zjednoczone i zachłyśniecie się dekadą sukcesu, w której wszystko wydaje się możliwe. Z jednej strony mamy tu więc gotyckie kościoły, malownicze pastwiska i stare rezydencje Cotswold, z drugiej – neonowy i plastikowy świat wszechobecnego w tej dekadzie kiczu.
Tęsknota za przeszłością wydaje się raison d’etre brytyjskiego przemysłu filmowego i telewizji – od heritage cinema w latach siedemdziesiątych po popularność takich produkcji jak „Downton Abbey” i „The Crown” w ubiegłej dekadzie. O ile zarówno czasy sprzed rozpadu Imperium Brytyjskiego, jak i lata dziewięćdziesiąte i era cool Britannia (szczególnego kulturowego prymatu Wielkiej Brytanii w tamtym okresie) wydawałyby się bardziej popularne w świecie seriali, to właśnie niewykorzystane spojrzenie na lata osiemdziesiąte utorowało drogę popularności „Rywali”. Książka Jilly Cooper wydana w 1988 roku uchwyciła zeitgeist epoki, która kilka dekad później nagle zyskała atrakcyjność dla kolejnych widzów. Do nostalgii za przeszłością nawiązywała już sama kampania promocyjna serialu w brytyjskich mediach – imprezy urządzane w wiejskich rezydencjach inspirowane latami osiemdziesiątymi czy wysyłane influencerom charakterystyczne ubrania definiujące tę dekadę.
Twórcy serialu i sama Jilly Cooper, producentka „Rywali”, wydają się doskonale rozumieć, że dla dzisiejszego pokolenia X i starszych millenialsów lata osiemdziesiąte to czasy dzieciństwa i młodości, w przypadku których gorzkie przemyślenia na temat polityki schodzą na dalszy plan wobec wszechogarniającej nostalgii. Dla reszty widzów ta ostatnia w pełni przedinternetowa era ma niezaprzeczalny, spowity tajemniczością urok i oferuje bezpieczny eskapizm.
Ostatnia dekada przedinternetowa
Urok tej tęsknoty można już dostrzec w pierwszym odcinku serialu, w którym Tony Baddingham wydaje ogrodowe przyjęcie. Eleganckie otoczenie kontrastuje z gośćmi radośnie wykonującymi taniec do piosenki „Kaczuszki”. Znamienne są też huczne obchody Sylwestra, urządzane w późniejszych odcinkach przez O’Harów, gdzie pracownicy stacji telewizyjnej i miejscowi mieszają się z londyńskimi intelektualistami i gwiazdami teatru. W głośnikach leci Chris de Burgh i Roxy Music, dorosłe towarzystwo wymienia plotki i je jajka z majonezem, a schowane w jednym z pokoi nastolatki słuchają Siouxsie Sioux i tańczą przy blasku neonowych lamp. To wyidealizowane wydanie Cotswold i dekady lat osiemdziesiątych, które tak naprawdę nigdy nie istniały, ale w których nie raz można odnaleźć znajome wspomnienia.
Nie oznacza to, że serial zupełnie wyzbywa się krytycznego spojrzenia na pozornie sielską rzeczywistość. Od sytuacji kobiet w miejscach pracy i przemoc seksualną po wspomnienie ciszy wokół epidemii AIDS i społecznej homofobii. Przy tym serial „Rywale”, tak samo jak książki Jilly Cooper, zaskakująco mało i niezbyt wnikliwie mówi o tym, co przecież zdecydowanie buduje klasowy system Wielkiej Brytanii. Serialowe Cotswold pod wieloma względami pozostaje idyllicznym miejscem, w którym reguły społecznej gry zostają zawieszone. Jak sam Campbell-Black, który wydaje się czarującym przyjacielem zarówno lewicujących intelektualistów, jak i próbujących naśladować arystokrację biznesmenów, a jego miejsce w gabinecie Margaret Thatcher i kampania wyborcza wydają się jedynie niewinną częścią rzeczywistości. Poza częścią pracowników stacji telewizyjnej i osobami zajmującymi się rezydencjami Ruperta i Tony’ego, bieda, przeciętność i brak perspektyw zdecydowanie pozostają w świecie „Rywali” nieobecne. W Cotswolds po prostu nie ma dla nich miejsca.
Tym, co sprawia, że adaptacja książki Jilly Cooper mimo wszystko pozostaje atrakcyjna, jest jej humor. Ton czarnej komedii nie opuszcza „Rywali” ani na chwilę, a kpiny zarówno z tradycyjnego wiejskiego stylu życia, relacji damsko-męskich, jak i z ambicji, marzeń o sukcesie nie oszczędzają nikogo. Może Lord Baddingham ma plany, by Corintium kiedyś zyskało ogólnokrajowy status, ale na razie stacja musi zadowalać się wydarzeniami takimi jak prezentacja ogrodu żony jednego z miejscowych bogaczy. Ramówka lokalnej telewizji prezentuje cały przegląd naiwnych i prowincjonalnych atrakcji – wybory Miss Cotswold, serial ukazujący przystojnych i roznegliżowanych farmerów, wywiady z lokalnymi znakomitościami czy talk show o poradach małżeńskich. Przy tym, jak z przymrużeniem oka zdają się mówić twórcy serialu, zarówno sama publiczność, jak i oferty współczesnych platform i telewizji, nie zmieniły się wcale aż tak bardzo.