W poniedziałek minął pięćsetny dzień niewoli izraelskich zakładników, uprowadzonych przez Hamas 7 października 2023 roku do Gazy. Minął – poza Izraelem i diasporą – niezauważenie, choć atak, podczas którego zakładnicy ci zostali porwani, był – jak dotąd – trzecim najkrwawszym aktem terroru w XXI stuleciu. Ów brak choćby zainteresowania, by nie powiedzieć współczucia, dla 253 niewinnych ofiar, wymaga jednak pewnego wyjaśnienia, tym bardziej, że indywidualne historie uprowadzonych są istotnie poruszające.
Uwolniony trzy tygodnie temu na mocy porozumienia o zawieszeniu broni Jarden Bibas nadal nie wiedział, czy jego żona Szira i ich dwaj synkowie, Kfir i Ariel, w wieku 2 i 5 lat, uprowadzeni wraz z nim, jeszcze żyją. O ich śmierci poinformował w końcu Hamas dopiero we wtorek wieczorem. Uwolnieni dwa tygodnie temu trzej przeraźliwie wychudzeni mężczyźni zdają relację z tortur, jakich doświadczyli – i z prób dokarmiania ich przed wypuszczeniem. Wywiad izraelski szacuje, że połowa z 73 uprowadzonych pozostających w niewoli już nie żyje – ale Hamas odmawia ujawnienia listy pozostających przy życiu. Cierpienia ich rodzin, w tym także niektórych niedawno uwolnionych zakładników, którzy pozostawili w Gazie bliskich, są niewyobrażalne.
Wydawać by się mogło, że sytuacja taka winna budzić zainteresowanie mediów, podobnie jak fundamentalna debata w Izraelu wokół dalszego uwalniania Palestyńczyków skazanych za zbrodnie – co stanowi warunek uwalniania przez Hamas porwanych. Bez dalszego wywiązywania się Izraela ze swej części umowy z Hamasem pozostali zakładnicy niemal na pewno zginą. Ale wypuszczanie skazanych, w tym za wielokrotne morderstwa, niemal gwarantuje następne akty terroru w przyszłości. W końcu architekt rzezi z 7 października, Jahja Sinwar, został wypuszczony z izraelskiego więzienia w ramach wcześniejszej takiej wymiany.
Nierówność ofiar
Można uważać, że los zamordowanych i uprowadzonych Izraelczyków zniknął w cieniu liczby palestyńskich ofiar wojny, którą Izrael w odpowiedzi przeprowadził w Gazie, i której cywilne ofiary nie mniej mają prawo do naszej empatii. Według Hamasu (innych źródeł brak) zginęło dotąd niemal 50 tysięcy ludzi (Hamas nie odróżnia ofiar cywilnych i wojskowych).
Ale nawet krytycy tej wojny nie głoszą przecież na ogół, iż usprawiedliwia ona ex post factum i uzasadnia rzeź z 7 października. Palestyńskim ofiarom wojny w Gazie opinia międzynarodowa poświęca, i słusznie, dużo uwagi i solidarności, których jednak izraelskie ofiary nie doświadczają.
A przecież w przypadku najkrwawszego (3 tysiące zabitych) aktu terroru w XXI wieku, ataku na WTC w Nowym Jorku 11 września 2001, było inaczej. Wojna w Afganistanie, którą USA odpowiedziały na ten atak, spowodowała około 175 tysięcy ofiar śmiertelnych, z czego niemal połowę stanowili cywile. Stany Zjednoczone też oskarżano, najpewniej zasadnie, o zbrodnie wojenne, ale do wszczęcia śledztwa (Afganistan, jak Palestyna, jest członkiem Międzynarodowego Trybunału Karnego, choć USA, jak Izrael – nie) nie doszło, bo Waszyngton skutecznie zastraszył Trybunał. Gdy minął pierwszy szok wywołany zamachem, Amerykanie, podobnie jak Izraelczycy, słyszeli, że sami sobie są winni, bo zamach to zrozumiała, choć być może nadmierna reakcja na ich politykę – ale sympatii dla amerykańskich ofiar to nie eliminowało. Zaś fakt, że w przypadku WTC nie było uprowadzeń, niczego chyba zasadniczego nie zmienia.
Za to demonstracje solidarności z Waszyngtonem były spektakularne i jednoznaczne, podczas gdy owszem, deklarowano solidarność z izraelskimi ofiarami, choć już z samym Izraelem niekoniecznie albo dość zdawkowo i krótko. Korzyści z poparcia dla supermocarstwa wszystkiego tu nie tłumaczą.
Zaś drugiego najkrwawszego zamachu: wymordowania w 2014 roku w zdobytym przez ISIS Tikricie od 1100 do 1700 kadetów irackich uczelni wojskowych opinia międzynarodowa nie odnotowała. Rzeź Irakijczyków, głównie szyitów, dokonana przez krwawych sunnickich fundamentalistów, nie dawała się dopasować do ideologicznych schematów. Zapisano ją więc na konto ogólnego barbarzyństwa religijnych wojen i zapomniano.
Jak jednak wytłumaczyć radykalną różnicę reakcji na – podobny wszak – los ofiar 7 października i 11 września? Powtórzmy: stosunek do wojen, które po nich nastąpiły, nie powinien na nie rzutować, bo ofiary nie były ich winne inaczej niż poprzez fakt, że to ich cierpienie było tych wojen powodem. Ale jeśli za to by je winić, to amerykańskie ofiary winny wzbudzać równie nikłą sympatię, co izraelskie.
Współczucie ideologiczne
Odpowiedzi zapewne należy szukać w milczeniu po rzezi w Tikricie, która ideologicznie do niczego nie pasuje. Tymczasem rzeź kibuców w Gazie daje się dopasować do interpretacyjnej matrycy, na mocy której głównym źródłem zła współczesnego świata jest biały kolonializm, uciskający globalne południe. Wspólna jest ona znacznej części współczesnej lewicy, islamskim ideologom potępiającym niewierny Zachód i globalnemu Południu, istotnie cierpiącemu bardzo na skutek minionych kolonialnych praktyk Zachodu.
Wprawdzie Izraelczycy nie są „biali” (ponad połowa izraelskich Żydów wywodzi się z krajów Bliskiego Wschodu) ani nie są kolonizatorami (wrócili do swej historycznej ojczyzny, z której zostali wygnani, czyli korzystają z tego samego prawa, jakiego żądają dla siebie Palestyńczycy), ale faktom rzadko udaje się podważyć ideologiczną wizję. W tej perspektywie los izraelskich ofiar budzi tyle sympatii, co cierpienia białych kolonizatorów, zabijanych przez tubylczych powstańców w Algierii czy Kenii.
Wprawdzie USA są modelowym wręcz państwem kolonialnym, zbudowanym na eksterminacji rdzennej ludności, ale demontaż ich prawa do zajmowanego terytorium nie wydaje się wykonalny, a Izraela, małego i powstałego niedawno – i owszem.
Nie pierwsza taka pułapka
Wbrew odczuciom Izraelczyków, nie oni pierwsi wpadli w pułapkę ideologicznie determinowanej empatii. Podczas gdy po drugiej wojnie światowej, owszem, obdarzano współczuciem ofiary niemieckich obozów (choć zarazem nie zachęcano ich do rozpamiętywania publicznie swego losu), to ofiary łagrów na taką empatię liczyć nie mogły. Los jednych i drugich był przejmująco podobny, ale reakcje opinii międzynarodowej determinowało to, czy cierpiały z rąk słusznego, czy też niesłusznego totalitaryzmu. Co do zła III Rzeszy panowała – rozpadająca się na naszych oczach – jednomyślność. Takiej jednomyślności w kwestii stalinizmu nie było niemal aż do upadku Związku Sowieckiego. Jego ofiary albo żyły pod jego władzą, albo w krajach, w których postępowa część opinii zasadniczo uważała stalinizm, jak Hamas dziś, za zjawisko obiektywnie słuszne, choć być może subiektywnie nieprzyjemne.
Izraelscy zakładnicy, wynurzający się po pięciuset dniach z kazamatów Hamasu, mogą liczyć, jak ofiary łagrów, na zrozumienie i empatię swoich. I muszą się liczyć z opinią międzynarodową, która nie widzi szczególnych powodów do wyrażania dla nich współczucia. Brak współczucia dla ofiar stalinizmu, a co za tym idzie brak potępienia stalinizmu jako takiego, trwał dwa pokolenia i kosztował zachodnią lewicę znaczną część jej moralnej wiarygodności. Nic nie wskazuje na to, że w przypadku ofiar Hamasu będzie inaczej.
This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.