Każde z dwunastu opowiadań łączy postać narratora, pojawiający się i znikający bohaterowie, a także miejsce – wioska rybacka. Narrator snuje historie głównie z perspektywy czasu, swoistego oddalenia, przez co w warstwie językowej pojawia się pewna dziecięca naiwność, zaczepiona w przeszłości, lecz uzupełniana przez doświadczenie dojrzałego mężczyzny. Narrator, mimo że pochodzi z opisywanego miejsca, jest jakby z zewnątrz, jest innym. Już jako dorosły człowiek z pewnego dystansu przygląda się minionemu światu i odsłania to, co było w nim najbardziej niesamowitego. Zalaszewski skonstruował wiarygodną i spójną postać narratora – widzącego, słyszącego i czującego jednak więcej od mieszkańców wioski.

Znikanie 

Niepasujący do reszty narrator, trochę o rodowodzie romantycznych postaci dziecięcych, jest jednym z nadzwyczajnych elementów tej prozy, które sytuują ją w nurcie realizmu magicznego. Podobnie jak w marynistycznych opowieściach, w których dzieją się rzeczy równie zaskakujące fabularnie. Wśród opowiadań znajdziemy queerową baśń o przemianie zakonnicy w mysz, szukamy smoka, „co nad wsią się pojawił”, czy śledzimy widmo dziadka, który mentalnie nigdy nie wrócił z wojny, ale wciąż znika fizycznie, pozbawiając się poszczególnych części ciała: „coraz więcej siebie odkładał na bok. Czasami odkręcał rękę” [s. 14]. „Rozpadający się” dziadek wydaje się powidokiem Piotra ze „Zdroju” Barbary Klickiej albo raczej „Piotrusia” Leo Lipskiego. Dodatkowo, opowiadanie zatytułowane „O tym, jak mój dziadek zaczął znikać” tworzy klamrę kompozycyjną z opowieścią o znikaniu samego narratora. W debiucie Zalaszewskiego wybrzmiewa przede wszystkim echo narracji „Opowieści galicyjskich”, w których Andrzej Stasiuk opisywał najróżniejsze odcienie przemijania kultury łemkowskiej.

„Chciałem, żeby wystarczyło odrąbać kogutowi głowę, aby przestał piać” [s. 88] – te słowa wypowiada narrator, który wciąż słyszy odgłosy martwego ptaka. Minione historie stale wołają, mimo że żyjący w nich bohaterowie rozsypują się na kawałki, wyjeżdżają, umierają. W ten sposób zniknęła żona i dziecko wujka Zenka, czarnowłose dzieci, pies Kondratiuka, ukochany Basi, synowie Podporowych czy pani Borucka. Przede wszystkim znika jednak rodzina narratora i on sam:

Syn:

wątły jak materac, z którego zeszło powietrze

z dziurą w środku, jakby kornik na wylot przegryzł

z opowieściami, które próbują wydostać się z głowy.

Ojciec:

po prostu nie ma. [s. 147]

W jaki sposób uchwycić zatem proces znikania, stale powiększającą się pustkę? Co ważne, brak u Zalaszewskiego zawsze będzie oznaczał coś konkretnego – jest doprecyzowany, pełen znaczeń. Jest powidokiem. Pustka, która interesuje narratora znajduje się w materacu z dziurą i jest rozumiana w sposób bardzo podobny, jak ta w dzbanie u Heideggera: „[z]auważamy ujmujący charakter naczynia, gdy napełniamy dzban […]. Pustka jest tym, co ujmujące naczynia. Pustka, owo nic w dzbanie, jest tym, czym jest dzban jako ujmujące naczynie” [1]. Pustka w „Lunecie…” posiada zawsze określoną formę, zatem brak nie może być odczytywany na wiele sposobów, jak na przykład pozornie pusta przestrzeń w wierszu „Nic” Brunona Jasieńskiego [2]. W tych historiach czasami brakuje części dziadka, innym razem słów, które się „zgubiły”, natomiast powidok tego braku pozostaje i nie daje o sobie zapomnieć. Tak jak kogut bez głowy.

Poetyka prozy

Zalaszewski zostawia czytelników z fundamentalnymi pytaniami – o niebyt i byt, nicość i pełnię. Wydaje się jednak, że pisanie o utracie ma na celu ocalić byt z jego niebytu [3]. Gest powtarzania historii jest w książce znaczący, a finalnie cała „Luneta…” rejestruje znikający świat, istniejący może tylko w głowie autora. Dlatego warto przyjrzeć się warstwie językowej opowiadań i prześledzić, w jaki sposób Zalaszewski pracuje w języku. Nielinearny i fragmentaryczny układ opowiadanych historii, pozwala narratorowi na pewnego rodzaju swobodę wypowiedzi. Natomiast język, którym się posługuje, z założenia powinien dążyć do pewnej zwięzłości, gdyż jest w nim obecna kultura frazy. Zalaszewski upoetycznia język narratora z różnym skutkiem. Czasami nawiązując zbyt bezpośrednio do poezji konkretnej (vide „Zapominania” Stanisława Dróżdża):

Mni j mni j.

Mni j i ni j.

Mni j i ni j.

M i j i m i j.

Mniej. [s. 17]

Pojawia się również fragment, którego graficzny układ wersów ma na celu zobrazowanie i porównanie porozrzucanych na stole rybich głów do porozrzucanych słów. Zalaszewski decyduje się też na zabieg podkreślania światłem nośnych metafor: „I wtedy Podporowy westchnął, zapalił papierosa i się wynurzył” [s. 29]. Te zabiegi, a także fundamentalna fragmentaryczność narracji zbliża język prozy do przestrzeni wiersza. Upoetycznienie języka może pomóc przy konstruowaniu opisów magicznych, niemniej realizacja ta często pęka na poziomie formalnym:

 

Lista rzeczy, które Wicia podporowy chciał wykrzyczeć pod wodą:

nienawiść do ojca za pierwsze, drugie i trzecie uderzenie w twarz na przystani, przy wszystkich

wściekłość na matkę, gdy mu nie pozwalała chodzić na zabawy

żal do psa Łaty, który ugryzł go w ramię, choć Wicia wcale źle nie chciał

miłość do Urszuli Rothówny, która tę miłość odwzajemniała pocałunkami, a później tak po prostu przestała się odzywać

nadzieję, że uda mu się dostać do szkoły technicznej, a później zostać mechanikiem okrętowym.

Reszta rzeczy z listy się zalała.

 

Lista rzeczy, które Piotrek Podporowy chciał wykrzyczeć pod wodą: 

przeprosiny dla brata za to, że sklął go na przystani

zapewnienia dla Kaśki Kobiałki, że weźmie ją z dzieckiem, choć wcześniej zaklinał się, że nigdy w życiu

prośbę do Boga, żeby mu się objawił choć raz, wtedy wszystko byłoby prostsze.

 

Więcej rzeczy Piotrek Podporowy wykrzyczeć nie chciał. [s. 21–22]

 

Powyższy fragment, jak wiele innych, został wyodrębniony z tekstu głównego. Celowo wybrakowana interpunkcja, sugerująca urwane myśli, a także naiwny charakter wypowiedzi można umotywować sytuacją (stan przed śmiercią) i brakiem dojrzałości braci. Jednak mało wyszukana scena krzyku pod wodą (lub chęci krzyku), a także zbytnia dosłowność, ciasnota ckliwych znaczeń, a tym samym brak przestrzeni dla domysłów czytelnika, nie potrzebują oprawy zmierzającej w kierunku upoetycznienia języka. Warto jednak dostrzec, że Zalaszewski w swoich prozach często czuje wers, trzyma się dobrego rytmu, łamie frazy – zgrabnie uwidaczniając pustkę pomiędzy słowami/sensami.

Spojrzeć przez lunetę

Luneta z rybiej głowy wykrzywia obraz, tak jak wykrzywia go zawodna pamięć narratora. Dzięki rybim soczewkom pozyskujemy szerszy kąt widzenia i jednocześnie patrzymy w dwóch kierunkach. Odbiorcy i odbiorczynie „Lunety…” zobaczą wiele, również to, czego brakuje, a przede wszystkim poczują pożerająco-uwodzicielską energię morza, które nie jest wyłącznie elementem scenografii. Każde opowiadanie, niepozbawione bólu, cierpienia i straty, stoi ością w gardle narratora. Jednak tylko opowiadając może uratować znany świat. A ten został sprawnie skonstruowany przez Patryka Zalaszewskiego, który ma dobrą rękę do „zbierania słów”. Choć spisane historie bywają mniej lub bardziej ciekawe, również na poziomie realizacji – usłyszymy w nich hipnotyzujący szum morza. „Luneta z rybiej głowy” jest magiczna i dobrze przez nią spojrzeć.

Przypisy:

[1] M. Heidegger, „Rzecz” [w:] tegoż, „Odczyty i rozprawy”, przeł. J. Mizera, Warszawa 2007, s. 163.

[2] B. Jasieński, „But w butonierce”, Warszawa 1921, s. 80.

[3] Parmenides podkreślał, że myśl o niebycie przemienia niebyt w byt, gdyż „niebytu nie można ani poznać, ani słowem wyrazić”, zob. L. Leikums, „Pustka jako fenomen filozoficznej świadomości” [w:] „Człowiek i pustka. Problemy wakuumologii”, red. Z. Hull, W. Tulibacki, Olsztyn 2000, s. 21.

Książka:

Patryk Zalaszewski, „Luneta z rybiej głowy”, wyd. Czarne, Wołowiec 2024.