Zachodzące w zawrotnym tempie odmrażanie relacji amerykańsko-rosyjskich tłumaczy się na wiele sposobów. W publicznej przestrzeni pojawiają się interpretacje dość radykalne. Chociażby te, w których Donald Trump przedstawiany jest wprost jako rosyjski aktyw, bądź te opisujące détente w kategoriach „szachów 5D” niezrozumiałych dla zwykłego zjadacza chleba.

Gdzieniegdzie przebijają się również te, które próbują nadać szersze ramy kolejnemu resetowi na linii Waszyngton–Moskwa. Pomocna w tej materii okazuje się chociażby analiza intelektualnego zaplecza ekipy rządzącej w Waszyngtonie. I to jednak może okazać się niewystarczające, kiedy geopolityczne założenia zostają przekreślane przez impulsywność obecnego commander-in-chiefa.

Po zaledwie dwóch miesiącach prezydentury Trumpa można wyróżnić kilka parametrów, według których prowadzi on swoją politykę zagraniczną. Forsowanie liberalnego porządku zastąpiła jego zdecydowana krytyka i bilateralna transakcyjność. Stany Zjednoczone wydają się zdeterminowane do przemodelowania – a niektórzy powiedzą: wysadzenia – fundamentów gmachu, który tak pieczołowicie budowały od końca drugiej wojny światowej. Globalizacja to dla Waszyngtonu już nie sytuacja win-win, a po prostu rip-off. Podobnie jak „pokojowa dywidenda”, którą Europejczykom wypłacali Amerykanie, gwarantując nam bezpieczeństwo. W rozumieniu obecnej administracji, robili to niemal za darmo. 

Prorosyjski zwrot przeciwko Chinom

W kontekście trwających negocjacji rosyjsko-amerykańskich konsekwentnie pojawia się kolejna z klamr interpretacyjnych, która tłumaczy, dlaczego Waszyngton tak aktywnie próbuje porozumieć się z Moskwą. Chodzi tu mianowicie o wykonanie manewru „odwróconego Nixona”, czyli oderwania Rosji od Chin. Swą nazwą zabieg ten nawiązuje do amerykańskiego otwarcia się na komunistyczną Chińską Republikę Ludową w latach siedemdziesiątych XX wieku. Manewr ten, do którego doszło właśnie za prezydentury Richarda Nixona, miał osłabić Sowietów i dać Amerykanom przewagę podczas zimnej wojny.

O „odwróconym Nixonie” dyskutowało się jeszcze przed drugą kadencją Trumpa, dostrzegając niebezpieczeństwo rosyjsko-chińskiego zbliżenia. Za chichot historii można uznać fakt, że to zagrożenie postrzegano przede wszystkim jako godzące w amerykańską hegemonię i liberalny porządek świata. Teraz jednak odseparowanie Rosjan od Chin przedstawia się jako rzecz niezbędną, aby Waszyngton mógł skupić się na konfrontacji z Pekinem i nie marnować zasobów na powstrzymywanie imperialnych zapędów Kremla.

Do próby realizacji tej koncepcji przyznał się sekretarz stanu USA Marco Rubio, uważany za jednego z najbardziej profesjonalnych urzędników w administracji Trumpa. O jego powszechnej estymie świadczy chociażby to, że jego kandydaturę na obecny urząd Senat zaaprobował jednogłośnie. W wywiadzie dla alt-rightowego „Breitbarta”, Rubio stwierdził, że całkowita izolacja Moskwy wpycha ją w ramiona Pekinu, co naturalnie tworzy z obu tych państw niebezpieczną oś dwóch nuklearnych mocarstw konfrontujących się ze Stanami. Zdaniem Amerykanina Waszyngton musi zapobiec przepoczwarzeniu się Rosji w „permanentnego junior partnera” ChRL. 

Konieczność współpracy

„Historia się nie powtarza, lecz się rymuje” – głosi znany aforyzm. I być może „odwrócony Nixon” ma być właśnie takim rymem do lat siedemdziesiątych i ówczesnego sukcesu amerykańskiej dyplomacji. Tyle tylko, że ten rym wydaje się szczególnie nieporadny. Za czasów Nixona możliwe było wykorzystanie sowiecko-chińskich scysji, a pozycja obu krajów względem siebie była zupełnie inna – to Moskwa stanowiła największe zagrożenie dla Zachodu, stanowiąc równorzędną przeciwwagę dla USA. Dzisiaj sytuacja – a przede wszystkim balans sił na linii Rosja–Chiny – wygląda zupełnie inaczej. 

Odwrócenie dynamiki relacji chińsko-rosyjskich w obecnie będzie trudne. Od lat Pekin gra na pogłębioną współpracę z Rosją, która przybrała formę instrumentalnego traktowania tego kraju jako antyzachodniego tarana. Swoimi działaniami Moskwa aktywnie czyni starania na rzecz osłabienia zachodniej wspólnoty, a jednocześnie ulega osłabieniu względem Pekinu. 

I dzieje się to na skutek świadomych wyborów rosyjskiej elity. Wybierając drogę otwartej agresji, Moskwa pozbawiła się zachodnich rynków zbytu (głównie europejskich) i dostępu do tamtejszych technologii. W obu przypadkach niszę zapełniły Chiny. W takim stopniu, na jaki Pekin pozwala, Moskwa musi się tutaj zdać na jego łaskę. 

Wzmocnienie więzów widać praktycznie w każdym wskaźniku dotyczącym wymiany handlowej, której wartość znacząco wzrosła od 2022 roku. Jednak i tutaj ujawnia się dysproporcja relacji, mogąca sugerować quasi-kolonialny stosunek sił. Rosjanie sprzedają Chińczykom głównie surowce – ropę, gaz i węgiel. W porównaniu z cenami za te towary uzyskiwane w Europie, eksportują je o wiele taniej. 

Chiny w zamian wysyłają zaś produkty końcowe, stanowiąc przy tym kluczowego dostawcę tak zwanych dóbr podwójnego zastosowania – wykorzystywanych przez Rosję także w produkcji broni. Te towary – obrabiarki, półprzewodniki czy oprogramowanie – na mocy unijnego i amerykańskiego prawa nie mogą być eksportowane do Federacji Rosyjskiej. 

Kooperacja z Pekinem ma dla Rosjan charakter wręcz egzystencjalny – to właśnie na chińskim rynku Rosja może sprzedać znaczną część swoich surowców i kupić za to te elementy, które są niezbędne do funkcjonowania jej maszyny wojennej. 

O asymetryczności tej relacji świadczy również to, że Pekin niejako reguluje poziom jej zażyłości. Kreml od lat nie może się bowiem doprosić chińskiej zgody na kolejny gazociąg do Chin, który postrzegany jest jako ostatnie koło ratunkowe dla Gazpromu. Co więcej, stopień tej relacji wyznacza to, że chińskie firmy uczestniczą w globalnej wymianie handlowej, w związku z czym są podatne na wpływ zachodnich sankcji. Paradoksalnie, gospodarcze więzi na linii Pekin–Moskwa były regularnie rozsadzane przez amerykańską politykę sankcyjną. To pod wpływem nakładanych restrykcji chińskie banki nie procesowały transakcji z podmiotami z Rosji, a tamtejsze porty nie przyjmowały rosyjskiej ropy. 

Efekty uboczne

W obecnej sytuacji to Rosjanie nie mają zbyt wielu kart, aby zmienić naturę tej relacji. Być może najistotniejsza jest perspektywa ocieplenia stosunków z Waszyngtonem, aby niejako wytargować sobie większą przestrzeń do manewru wobec Pekinu. Pełna realizacja „odwróconego Nixona” pozostaje jednak złudzeniem i podobnymi złudzeniami będzie karmiona. Moskwa jest gotowa bowiem markować swoje zainteresowanie odwróceniem się od Chin w ramach pertraktacji z Waszyngtonem, które ten może błędnie przyjąć za dobrą monetę.

W rzeczywistości Rosjanie nie mogą pozwolić sobie na jakikolwiek konflikt z Chinami. Zastąpienie Pekinu Waszyngtonem jest nie tylko absurdalne, ale z perspektywy Moskwy nie jest celem samym w sobie. Kursy USA i Rosji są kolizyjne z natury, ponadto niepewna jest trwałość amerykańskiej „dobrej woli” – i to nie wyłącznie przez impulsywnego Trumpa, ale również przez cykl wyborczy. W kontraście do tego, Pekin jawi się jako ostoja stabilności, jeśli chodzi o realizację polityki zagranicznej.

Pomimo istniejących rozbieżności, Pekin i Moskwa mają wspólny, długofalowy cel – rozmontowanie istniejącego ładu międzynarodowego. Porządku, który opiera się na amerykańskiej hegemonii. Próba ocieplenia relacji pomiędzy Kremlem a Białym Domem może ten proces paradoksalnie przyspieszyć. Sposób prowadzenia tych negocjacji konfliktuje bowiem Waszyngton z europejskimi stolicami i Brukselą. To zaś jest wykorzystywane przez Pekin, który pozycjonuje się jako gwarant stabilności. Spadek zaufania Europy do USA i rozpatrywanie Chin jako przeciwwagi dodatkowo przyspiesza rozpad więzi transatlantyckich. 

Amerykańskie iluzje

We wspomnianym wywiadzie Rubio zauważa, że pełne odseparowanie Rosjan do Chin może być bardzo trudne do zrealizowania. Biorąc pod uwagę dotychczasowe portfolio sekretarza stanu, można przyjąć, że wie on doskonale o wszystkich ograniczeniach „odwróconego Nixona”. Mimo to, stara się on przedstawić ten manewr jako treść początku polityki zagranicznej Trumpa 2.0. 

Do jakiego stopnia stanowi to próbę „opowiedzenia” polityki obecnej administracji i faktyczne wytyczenie długofalowych celów pomimo impulsywności prezydenta, pozostaje niewiadomą. Do tej pory jednak w realizowanej détente uderza głęboka wiara – przejawiana zarówno przez Trumpa, jak i jego doradców – w amerykańską potęgę. Jest to jednak dość nieintuicyjne założenie – jeśli weźmiemy pod uwagę sygnalizowaną przez Amerykanów konieczność do „zwijania” własnej obecności w wielu regionach świata – które wydaje się świadome ograniczeń amerykańskiej siły.

Niemniej, to przeświadczenie o amerykańskiej wszechwładzy widoczne jest chociażby w „odwróconym Nixonie”. Pomimo tego, że związki chińsko-rosyjskie uległy znacznemu wzmocnieniu po 2022 roku, Amerykanie wciąż podejmują próby wykonania tego manewru. Co więcej, czynią to niejako wbrew rozpoznanym przez Moskwę i Pekin interesom strategicznym, usilnie wierząc, że Waszyngton – jako najpotężniejsze państwo na świecie – jest w stanie doprowadzić do rozbratu swoich dwóch adwersarzy, sprzymierzonych jak nigdy dotąd. 

Trudno sobie wyobrazić, żeby porzucili oni własną agendę po to, aby udobruchać nieprzewidywalną administrację dotychczas wrogiego państwa. Widać to zwłaszcza w postawie rosyjskiej, kiedy mowa o „zawieszeniu broni” pomiędzy Moskwą i Kijowem. Nowe otwarcie z Amerykanami można wykorzystać do wynegocjowania pewnego odprężenia, ale nie oznacza to, że Kreml zrezygnuje ze swojego sztandarowego projektu – podporządkowania sobie Ukrainy.

Waszyngton oczywiście może w geście dobrej woli zapewniać opinię publiczną o tym, że w fikcyjnych referendach na okupowanych terytoriach Ukrainy ludność opowiedziała się za przyłączeniem do Rosji, a sam Putin jest wiarygodny. Łagodzenie przekazu nie sprawi jednak, że Kreml zdecyduje się na odpowiedź symetryczną – a więc ograniczenie swoich dążeń. Niepodległa Ukraina to w postrzeganiu rządzących Rosją elit zagrożenie dla własnej władzy, a przy tym uciążliwa przeszkoda w odbudowywaniu imperium. I tutaj Amerykanie mogą dwoić się i troić, ale to rewanżystowskie nastawienie zmienić będzie trudno. 

Ten opór materii – będący udziałem nie tylko Rosjan, ale i Ukraińców, którzy chcą zachować suwerenność – wydaje się wciąż nierozpoznany przez Waszyngton. Jego dostrzeżenie wymagałoby przewartościowania obecnej retoryki USA, skupiającej się na forsowaniu Donalda Trumpa jako jedynego człowieka zdolnego do zaprowadzenia nowego porządku na całym świecie. Przy tak dalekosiężnych celach warto jednak zapytać innych o zdanie. 

 

This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVESgoethe.de/perspectives_eu.

Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.