Wiadomo, że celem ukraińskiej operacji było pięć baz lotnictwa strategicznego: Biełaja, Riazań, Olenia, Iwanowo oraz Ukrainka, z czego skuteczny atak wykonano na pierwsze cztery. Do ataku użyto nietypowej jak na tego rodzaju cele broni – dronów FPV przewiezionych w pobliże baz w kontenerach ciężarówek.
Uwaga opinii publicznej skupiła się właśnie na dronach i nie ma się czemu dziwić.
Sekundy przed atakiem
Dzięki umieszczonym na nim kamerom można było zobaczyć ostatnie sekundy przed atakiem. A ponadto, przypadkowi świadkowie udokumentowali start ukraińskich bezzałogowców. Na jednym z filmów publikowanych przez Ukraińców widać też rosyjskich cywilów, którzy znaleźli się w pobliżu miejsca postoju przewożącej drony ciężarówki, desperacko próbujących powstrzymać ich start.
To, że użyto do ataku dronów FPV, w dodatku prawdopodobnie zmontowanych już w Rosji, w konspiracyjnych lokalach udających legalnie działające firmy, jest techniczną nowością. To, że celem ataków podczas wojny są bazy lotnicze, nie jest jednak niczym nowym. Dotąd jednak atakowano je na dwa inne niż ten sposoby. Pierwszy polegał po prostu na zbombardowaniu baz. Wymagało to więc posiadania samolotów lub rakiet, które doleciałyby do celu, przełamały lub ominęły obronę i zniszczyły samoloty lub infrastrukturę.
Drugim, rzadszym sposobem było wysłanie komandosów, aby przeniknęli na teren bazy i podłożyli ładunki wybuchowe lub ostrzelali samoloty na ziemi. To wiązało się ze znacznym ryzykiem.
Tym razem bezpośrednie ryzyko zostało zminimalizowane poprzez użycie zdalnie sterowanych wiropłatów. Jednak i tak drony i ładunki trzeba było przemieścić na terytorium Rosji przez bezpieczne szlaki przemytu i – zapewne tworząc „przykrywkowe” firmy – ulokować w Rosji personel odpowiedzialny za część operacji. Prawdopodobnie do przewozu kontenerów wykorzystano niczego nieświadomych kierowców, a do łączności – rosyjską sieć GSM.
Należy także sądzić, że zmaksymalizowano prawdopodobieństwo trafienia w cel. Możliwe, że systemy naprowadzania zostały zaprogramowane tak, by skierować się na obiekty o określonym kształcie i rozmiarze – tak zwanej sygnaturze optycznej pasującej do bombowców strategicznych. Ważniejszy od tego był inny element – wywiadowczego przygotowania operacji. Atak nastąpił w czasie koncentracji samolotów na lotniskach. Nie da się wykluczyć, że koncentracja ta była przygotowaniem do zmasowanego uderzenia na Ukrainę, tuż przed kolejną turą rozmów w Stambule.
Ukraińskie uderzenie wyprzedziło atak Rosjan, a to wymagało już posiadania bardzo dobrych informacji wywiadowczych. Zarówno o rosyjskich planach, jak i o obecności samolotów na lotniskach, ich liczbie, dokładnym rozmieszczeniu. Jednocześnie Ukraińcy musieli zadbać o ochronę kontrwywiadowczą i utrzymanie operacji w tajemnicy do chwili startu dronów.
Wreszcie wybór takiej metody ataku sprawił, że siły chroniące bazy zostały zaskoczone i nie były w stanie przeciwdziałać, nawet jeśli miały do tego środki. Zarazem taka forma ataku była jednorazowym przedsięwzięciem i to obarczonym sporym ryzykiem – o czym świadczy fakt, że atak na bazę Ukrainka nie udał się – ciężarówka przenosząca drony najprawdopodobniej z nieznanych przyczyn zapaliła się. Rosjanie znają już tę taktykę i będą starali się nie dopuścić do jej powtórzenia. Ponadto po takiej operacji zostały zapewne jakieś ślady, a więc dalsze działania ukraińskie także mogą być utrudnione. Oczywiście możliwe jest, że całość personelu ukraińskiego została już z Rosji ewakuowana – ale ryzykowne byłoby odtworzenie siatki, by przeprowadzić kolejną operację. Następne ataki dywersyjne będą musiały wykorzystać inną taktykę i inne narzędzia techniczne, bo czynnik zaskoczenia został bezpowrotnie utracony.
Cios dla rosyjskiej machiny
Jednak dużo ważniejszy od technicznych szczegółów jest szerszy kontekst ataku. Został on wymierzony w bazy lotnicze, w których w chwili uderzenia znajdowały się samoloty lotnictwa strategicznego: Tu-95MS, Tu-160 oraz Tu-22M3 oraz inne cenne maszyny w tym myśliwce MiG-31, samoloty wczesnego ostrzegania A-50 oraz maszyny transportowe. Wiadomo, że prawdopodobnie zniszczono lub uszkodzono dwanaście maszyn w tym osiem Tu-95MS oraz cztery Tu-22M3. Porażone zostały także dwa A-50, choć mogły to być egzemplarze niebędące w bieżącej eksploatacji. Każdy z tych typów jest cenny dla rosyjskiej machiny wojennej, choć z nieco innych powodów.
Rolę bombowców wyjaśnić najłatwiej. To maszyny, z których regularnie odpalane są rakiety wymierzone choćby w infrastrukturę energetyczną. Każdy wyłączony z użycia bombowiec to mniej pocisków, które mogą spaść na Ukrainę. Gdyby doszło do konwencjonalnej agresji Rosji na państwa NATO, to takie samoloty odegrałyby istotną rolę, atakując cele wojskowe i cywilne. Bombowce mogą też przenosić broń atomową i z tego powodu ich rola jest szczególna.
Latający behemot taki jak Tu-95 – samolot czterosilnikowy, skonstruowany jeszcze za czasów Stalina i później znacznie zmodernizowany – jest jednym z elementów triady jądrowej. W przeciwieństwie do kryjących się w głębinach okrętów podwodnych oraz ukrytych w lądowych silosach rakiet balistycznych – bombowiec strategiczny służy przede wszystkim do demonstracji siły. Start i loty bombowców są narzędziem wywierania nacisku na przeciwnika – swoistym wyjęciem pistoletu z kabury. I tak samo jak pistolet można schować, bombowiec można zawrócić. Wystrzelonego pocisku już nie.
Tak wykorzystuje je Rosja już w czasie pokoju – Tu-95 czy Tu-160 wykonują regularne demonstracyjne przeloty w pobliżu granic innych państw. Była to jedna z oznak odrodzenia potencjału militarnego Rosji za Putina.
W roku 2024 Rosja oficjalnie posiadała 58 Tu-95MS, 14 Tu-160 i 55 Tu-22M. Biorąc pod uwagę wiek tych maszyn – praktycznie wszystkie poza kilkoma Tu-160 wyprodukowano jeszcze w ZSRR – oraz ich zużycie, zwłaszcza w ostatnich latach, potęga floty była ograniczona. Możliwe, że do użycia nadawała się tylko połowa maszyn – lub mniej. Wobec tego, każdy zniszczony, a nawet uszkodzony bombowiec oznacza bezpowrotną stratę. A także automatycznie zmniejszenie liczby pocisków, jakie będą mogły być odpalane na cele ukraińskie, zwłaszcza obiekty energetyczne.
Nie oznacza to jednak, że naloty ustaną, bo w dyspozycji Rosjan są też pociski przenoszone przez inne samoloty czy wystrzeliwane z ziemi i morza. Zmieni się więc kompozycja nalotów. Pokazał to atak na siły ukraińskie z 5 czerwca, który można postrzegać jako odwet za ataki na bazy lotnicze.
Podobnie sytuacja wygląda z samolotami wczesnego ostrzegania. Latających radarów A-50, pozwalających prowadzić obserwację w promieniu od 300 do 600 kilometrów i wykrywać cele lecące na małych wysokościach, Rosja miała według rocznika „Military Balance 2025” tylko siedem. Utrata nawet jednego takiego samolotu oznacza osłabienie rosyjskiej obrony przeciwlotniczej – która już teraz ma ogromne problemy z przechwytywaniem wysyłanych przez Ukrainę dronów dalekiego zasięgu. Teoretycznie, utracone samoloty można zastąpić. Formalnie trwa rozpoczęty w 2007 roku projekt budowy bombowca nowej generacji znany jako PAK-DA. W tym samym czasie planowano także budowę samolotu wczesnego ostrzegania A-100, jednak nic z tych planów nie wyszło nawet w czasach politycznej i gospodarczej koniunktury. Tym bardziej nierealne jest ich spełnienie w Rosji obciążonej sankcjami i wojną.
Efekt polityczny
Jeden atak wyraźnie osłabił więc rosyjskie lotnictwo, ale dużo ważniejszy niż militarny może okazać się jego efekt polityczny. Być może pozwoli on stronie ukraińskiej zająć lepszą pozycję negocjacyjną, zwłaszcza że został najwyraźniej przeprowadzony bez pomocy zagranicznej.
Można też się domyślać, że do ochrony ważnych obiektów i do działań antydywersyjnych zostaną skierowane większe siły, w tym sprzęt do wykrywania i zakłócania dronów, który nie trafi na front.
Jest także, niestety, możliwe, że Rosja przygotuje zakrojoną na szeroką skalę operację odwetową, a przynajmniej taką, którą można by tak propagandowo przedstawić.
Przyniosłaby ona jednak tylko pośrednie zyski, a nie przełom strategiczny.
Na sytuację strategiczną może jednak mieć wpływ efekt, jaki ta operacja wywarła na administracji amerykańskiej, zwłaszcza samym Trumpie. Według magazynu „The Atlantic”, prezydent USA nie był zadowolony z operacji, którą uznał za zbędną eskalację, a za najważniejsze uznał kontynuowanie negocjacji. Jest więc możliwe, że dojdzie do zmniejszenia amerykańskiej pomocy lub wręcz jej wstrzymania. To z kolei może doprowadzić do poszukiwania przez Ukrainę nowych sposobów oddziaływania militarnego na Rosję, niezależnych od amerykańskiej pomocy.
To, co może się zmienić, to świadomość zagrożeń obiektów infrastruktury – i militarnej, i cywilnej. Dla Polski oznacza to konieczność zintensyfikowania wysiłków zmierzających do poprawy ochrony naszej infrastruktury energetycznej. Do poprawy zarówno samych zabezpieczeń technicznych, czyli systemów antydronowych, jak i struktur bezpieczeństwa wewnętrznego.
Odrębną sprawą jest zdolność do prowadzenia tego rodzaju działań ofensywnych. O ile z powodów społecznych i kulturowych Ukrainie łatwiej jest prowadzić działania wywiadowcze i dywersyjne na terytorium Rosji, to nam łatwiej byłoby wykorzystać środki bezzałogowe dalekiego zasięgu, zarówno pociski rakietowe, jak i drony, by razić ważne cele na terytorium przeciwnika.
