W 2023 roku Tusk obiecywał odbudowę państwa po PiS-ie i przywrócenie normalności. Jednak po przejęciu władzy rząd systematycznie zawodził swoich wyborców. Tarcia w koalicji okazały się na tyle poważne, że progresywne postulaty z kampanii, jak zwykle zresztą, zostały odłożone „na lepszy moment”. Ten już raczej nie nastanie, bo trudno sobie wyobrazić, żeby prezydent Karol Nawrocki był bardziej skłonny do współpracy z Tuskiem niż Andrzej Duda. 

A pozycja premiera po wyborach jest słaba. Koalicjanci nie zamierzają ustępować, a szumnie zapowiadana rekonstrukcja coraz bardziej przypomina przemeblowanie na Titanicu. Tusk oferował jedynie powrót do tego, co było – ale nawet to zadanie przerosło obecnie rządzącą ekipę. 

„Donald Tusk nie ma nowych pomysłów – wszystko sprowadza się do naprawy niektórych instytucji. I kontynuowania części populistycznej agendy. Co więcej, politycy tacy jak Bolsonaro czy Kaczyński zostawiają po sobie ruiny. A naprawa systemu zajmuje więcej czasu niż jego zniszczenie”, twierdzi Karolina Wigura z naszej redakcji.

Sytuacja związana z kryzysem na granicy pokazuje, po raz kolejny, że ten rząd nie ma własnej opowieści. Skutek jest taki, że coraz częściej wchodzi w narrację prawicy, utwierdzając jedynie jej wiarygodność: 

„Poczucie kontroli jest tym, czego potrzebują Polacy w kontekście migracji. To znacznie ważniejsze niż samo jej ograniczenie – państwo ma po prostu panować nad sytuacją. Ta potrzeba jest w pełni zrozumiała, ale uleganie budowanej na strachu narracji Jarosława Kaczyńskiego to droga donikąd. Zwłaszcza że to za rządów PiS-u Polska stała się krajem imigracyjnym”, pisze w swoim felietonie Adam Traczyk, dyrektor More in Common Polska.

Dlaczego prawicowa narracja jest tak silna? Tłumaczy to profesor Marcos Nobre , brazylijski politolog, w rozmowie z Karoliną Wigurą.

Po pierwsze, jest nieustraszona:

„W polaryzacji, o której mowa, jedną ze stron tego sporu, jest trumpistowska prawica, którą nazywam «nieustraszoną prawicą» [w oryginale fearless right – przyp. red.]. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Ten przymiotnik nie pełni roli określenia etycznego. To stwierdzenie faktu. Istnieje rodzaj prawicy, która nie boi się sojuszu z radykałami. Ze skrajną prawicą. Po drugiej stronie mamy nowy obóz progresywny – część dawnej tradycyjnej prawicy i tradycyjnej lewicy”.

Po drugie, znacznie lepiej rozumie cyfrową demokrację:

„Bolsonaro jest bardzo skuteczny, ponieważ zrozumiał wcześnie, że cyfrowa polityka rządzi się innymi regułami niż tradycyjna. Rozumie bardzo dobrze, że zmieniła się funkcja przywódcy politycznego. Pierwszą i najważniejszą z nich jest to, że nie kontroluje swojej bazy wyborców. Nawet nie stara się tego robić”.

I dlatego, tłumaczy Nobre, prawica posiada swoją partię cyfrową, a lewica nie. 

„Partia cyfrowa ma własną strategię i interesy. I różni się od tradycyjnej partii, do której należy na przykład Bolsonaro – Partii Liberalnej. Ma własną agendę i własną strategię. Nie ma między jej członkami – cytując jednego z naszych wspólnych ulubionych filozofów, Leibniza – z góry ustalonej harmonii. To zlepek niezintegrowanych grup. Kiedy mają jednak wspólnego wroga, sprzymierzają się przeciwko niemu. W miejscach, gdzie go nie mają, rywalizują między sobą”. 

W polskim kontekście coraz częściej pojawia się pytanie: czy lata 2023–2027 będą jedynie krótką przerwą w hegemonii prawicy?

„Jedyną szansą dla obozu progresywnego na pokonanie nieustraszonej prawicy jest uznanie porażki. Trzeba uznać jej wygraną i hegemonię. Bez tego nie zbudujemy nowego programu, tylko za każdym razem będziemy sięgać w przeszłość. W przyszłość będziemy mogli spojrzeć tylko wtedy, gdy uznamy swoją porażkę. To ogromne wyzwanie”. 

I niech zapamiętają to sobie ci, którzy wciąż nie potrafią pogodzić się z wynikiem ostatnich wyborów.

Polecam serdecznie rozmowę z profesorem Nobre oraz inne teksty numeru,

Jakub Bodziony, zastępca redaktora naczelnego „Kultury Liberalnej”