Nie wiem jak innych, ale mnie drażni nieustanne powtarzanie, że dyplomatą nie zostaje się z dnia na dzień. A właśnie, że się zostaje! I to nie w mało znanym państwie na drugim końcu świata, gdzie PKB na mieszkańca wynosi 1,7 kozy i pół koziego dzwonka. Dyplomatą z dnia na dzień zostaje się w najbogatszym i najsilniejszym państwie świata: w Stanach Zjednoczonych Ameryki.
Wynika to z logicznej przesłanki. Dyplomata, ten zawodowy, czyli ten, którym pogardza Donald Trump, najpierw kończy studia. Potem akademię dyplomatyczną. Chyba wiadomo, że tylko idiota stara się o dyplom na dwóch podobnych kierunkach? Potem ten sam idiota zdaje egzaminy językowe, a służby kontrwywiadowcze przeczesują mu życie, sprawdzając na przykład, czy w licealnej toalecie nie palił marihuany z chińskim szpiegiem, tylko po to, żeby przyznać mu certyfikaty bezpieczeństwa. Ponieważ trwa to długo i wiąże się z jeszcze większą ilością bezużytecznej wiedzy, Donald Trump uważa, że zawodowi dyplomaci nie potrafią „make a deal”, o „great deal” nie wspominając.
Jesteś killer, albo nie
Zupełnie inaczej myśli o biznesmenach. I dlatego w jego administracji ambasadorem specjalnym (ambasador at large) i wysłannikiem do spraw Bliskiego Wschodu został biznesmen-miliarder Steve Witkoff. To on negocjuje z Putinem pokój w Ukrainie, z Izraelem, Palestyńczykami i Hamasem pokój w Strefie Gazy, z ajatollahami irański program nuklearny.
Ktoś może powiedzieć, że to sporo jak na nowicjusza, ale i tu Donald Trump ma swoje argumenty. Zanim Witkoff został ambasadorem specjalnym, Trump odznaczył go najwyższej rangi komplementem, jaki może usłyszeć nowojorski developer: he’s a killer. Przypomnę jedną z najważniejszych scen serialu „Sukcesja”. Multimiliarder Logan Roy, przyciśnięty do muru, wyznaje swojemu najstarszemu synowi, dlaczego nie przekaże mu swojego imperium medialnego: You’re not a killer. Nowojorscy magnaci widzą to tak, że albo jesteś killer, albo nie jesteś killer. Jak jesteś, nadasz się do wszystkiego.
Być może mój sceptycyzm wobec Witkoffa wynika z tego, że oglądamy różne platformy streamingowe. „Sukcesja” to serial HBO Max, tymczasem Witkoff wyznał, że „pogłębia swoją dyplomatyczną wiedzę, oglądając mnóstwo dokumentów o Henrym Kissingerze na Netflixie”. No cóż, nie jesteśmy tacy sami.
Nie wiem zresztą, jak to jest u Witkoffa z tym oglądaniem, bo o ile mi wiadomo, Kissinger użył na Kremlu swojego tłumacza, zarówno podczas sekretnej wizyty w Moskwie w 1972 roku, jak i podczas tej oficjalnej, dwa lata później. Natomiast Witkoff, gdy Putin zaprosił go na rozmowę z Kiriłłem Dmitrijewem za zamkniętymi drzwiami, zdziwił się, że idzie z nimi tłumacz.
Poza tym, niby polityka zagraniczna to gra na wielu fortepianach, ale nie mam pewności, czy Henry Kissinger negocjował trzy wielkie umowy jednocześnie i czy obiecywał, że załatwi sprawę w sto dni. Natomiast negocjacje w sprawie wycofania wojsk amerykańskich z Wietnamu trwały ponad trzy lata, pośredniczenie między Izraelem a Egiptem to historia na ponad dekadę, zakończona już przez następców Kissingera, a odprężenie ze Związkiem Radzieckim i nowe otwarcie z Chinami to lata ciężkiej pracy i kombinowania jak przysłowiowy koń pod górę.
Ghost developer: Droga samuraja
Witkoff i Trump znają się od ponad czterdziestu lat. Z nowojorskiej branży deweloperskiej, rzecz jasna. Donald, człowiek sukcesu zapraszany do najważniejszych late night shows w kraju, był dla Steve’a bożyszczem. Biznesu, mediów i golfa. Zaczęli razem pracować. Trump jako cesarz, Witkoff jako samuraj. I tak pozostało do dzisiaj. Witkoff stoi przy Trumpie niezależnie od zarzutów prokuratorskich, ataku na Kapitol czy powierzanych mu zadań. Deklaruje, że swoje trzy misje dyplomatyczne wypełnia stricte po linii prezydenta, bo „jestem tu dzięki niemu, po to, by wykonywać jego zadania”.
Podobno Witkoff to człowiek ciekawy świata, kreatywny i energiczny. Chociaż gdy mówi, jak w podcaście u Tuckera Carlsona, sprawia wrażenie ciapy. Karierę dyplomaty zaczął całkiem nieźle. W lutym odegrał dość ważną rolę w wymianie więźniów między Rosją i USA. Do ojczyzny wrócił Marc Fogel – amerykański nauczyciel więziony od 2021 roku. W Moskwie wylądował przestępca gospodarczy Alexandr Vinnik. Miesiąc wcześniej Witkoff pomógł zawrzeć porozumienie Joe Bidena o zawieszeniu broni między Izraelem a Hamasem, podkreślając oczywiście, że udało się to dzięki Trumpowi. Prezydent elekt się z tym zgodził. (Kilkanaście razy).
Przy okazji Witkoff uzyskał wolność dla izraelsko-amerykańskiego zakładnika Hamasu – Edana Alexandra. W radykalnie amerykańskim stylu. Andrew Witkoff, jeden z trzech synów Steve’a, w 2011 roku śmiertelnie przedawkował opioidy. Steve Witkoff, odwiedzając uwolnionego zakładnika, dał mu łańcuszek – „Andrew chciałby, żebyś go nosił” – powiedział. Potem twierdził, że nadaje się do uwalniania zakładników, ponieważ za sprawą śmierci syna rozumie cierpienie ludzi.
Tak… zaczęło się całkiem nieźle.
„Może tylko ja zostałem oszukany?”
Tylko że podczas wykonywania kolejnych zadań specjalnemu wysłannikowi Trumpa udało się już niewiele. Nie przedłużył i nie odnowił zawieszenia broni między Hamasem a Izraelem. W Strefie Gazy wciąż giną ludzie i trwa katastrofa humanitarna. Netanjahu ani myśli wstrzymać naloty na ten skrawek ziemi, z którego w zasadzie nic nie zostało, a który (pamiętacie?) miał stać się riwierą Bliskiego Wschodu, ale już nikt o tym nie wspomina, nawet w memach. Po prostu nie wypada.
Słowa Witkoffa z marca tego roku pokazują wielką naiwność człowieka, który właśnie zdał sobie sprawę, w jaki bałagan wdepnął. „Myślałem, że mamy umowę, że mamy zgodę Hamasu. Może tylko ja zostałem oszukany? Myślałem, że już to mamy, ale najwyraźniej tak nie było”.
W sprawie Iranu Witkoff już na starcie znalazł się pod ostrzałem, zwłaszcza własnej partii. Powiedział bowiem, że ajatollahowie mogą utrzymać program wzbogacania uranu, o ile nie będzie służył do produkcji broni. Następnego dnia musiał odwołać własne słowa i przywrócić amerykańsko-izraelskie żądania, by Irańczycy jak najszybciej zlikwidowali program nuklearny w całości. Wkrótce wybuchła wojna izraelsko-irańska, w którą, wbrew obietnicom Trumpa, zaangażowały się Stany Zjednoczone. Spowodowało to ostry rozłam w ruchu MAGA oraz oddalenie perspektyw na trwały pokój na Bliskim Wschodzie. Wątpliwe też, by upokorzeni ajatollahowie i strażnicy rewolucji islamskiej, zrezygnowali z broni jądrowej. Szczerze mówiąc, po nalotach izraelsko-amerykańskich mało kto by zrezygnował.
Oprócz rosyjsko-amerykańskiej wymiany więźniów Witkoff pomógł w trzystopniowej wymianie jeńców między Rosją i Ukrainą. Łącznie to ponad osiemset osób po każdej ze stron. Delegacje Amerykanów i Rosjan zaczęły też współpracować nad ustanowieniem choćby poprawnych relacji. Tych dwóch rzeczy nie można mu odmówić. Ale na tym sukcesy Witkoffa w negocjacjach z Putinem się kończą. Nie doprowadził do tego, że Rosja zaprzestała ataków na obiekty cywilne czy obiekty infrastruktury krytycznej. Putin bardziej z własnej woli niż pod jego wpływem ogłosił wielkanocne zawieszenie broni – i w dalszym ciągu igra z Amerykanami.
Oprócz wpadki z tłumaczem na Kremlu, trumpowski ambassador at large zaliczył gafę u Tuckera Carlsona, gdzie powtórzył rosyjską propagandę – skoro rosyjskojęzyczna ludność zamieszkuje zaanektowane terytoria, które Rosja tak czy inaczej zajmuje, powinna już je sobie zatrzymać. Wisienką na torcie było to, że nie potrafił wymienić nazw wspomnianych regionów, co świadczy o słabym przygotowaniu albo o tym, że żaden region do tej pory nie pojawił się na Netflixie.
Niekwestionowanym sukcesem Witkoffa jest jednak umowa, jaką przywiózł z Abu Zabi – najważniejszego emiratu Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Firma kontrolowana przez fundusz majątku narodowego Abu Zabi zainwestowała dwa miliardy dolarów, które trafią do firmy kryptowalutowej World Liberty Financial. Jej beneficjentami są rodziny Trumpów i Witkoffów: dzieci nie-dzieci, żony nie-żony, bo przecież oficjalnie Donald i Steve nie są właścicielami. Najważniejsze, że wszystko zostaje w rodzinie, a Witkoff wreszcie zrobił to, na czym się zna, czyli zarobił dla obu rodów pieniądze.
Widok z Putin Tower
Jak z Witkoffem dogaduje się Putin? Przecież spotkali się trzykrotnie i przegadali kilka godzin. W 2016 roku Putin powiedział do dziennikarzy „Bilda”: „Nie jestem waszą narzeczoną ani przyjacielem. Jestem prezydentem Federacji Rosyjskiej, reprezentuję interesy mojego narodu”. I z grubsza jest to prawda, dlatego myślę, że Witkoff interesuje go o tyle, o ile musi wiedzieć, jak efektywnie z nim rozmawiać. Putin przeżył Busha, który zaglądał mu z męską czułością w oczy, by na koniec wiało chłodem. Przeżył Obamę, wysyłającego mu przycisk resetu i na przycisku się skończyło. Przeżył Trumpa z pierwszej kadencji, z którym podobno mieli niezłe relacje, ale prezydent Ameryki i tak nałożył na Rosję kolejne sankcje. W końcu przetrwał Bidena, który zwyzywał go od morderców. Natomiast wszyscy wysłannicy, dyplomaci i sekretarze stanu amerykańskich prezydentów to tylko kolaż twarzy, które niekoniecznie Putin zapamiętał.
Reakcję rosyjskiego prezydenta na Witkoffa – w dzieciństwie sprzedawcę lodów, potem nieruchomości i kryptowalut – wyobrażam sobie następująco:
– Witkoff, niech będzie Witkoff – powiedział na głos Putin. – Co mi tam, zwykły listonosz.
– Samuraj, Władimirze Władimirowiczu – poprawił go Kiriłł Dmitrijewicz.
– Czy tam samuraj. – Machnął ręką znudzony Putin.
Witkoff czy nie Witkoff, Putin do śmierci nie zaufa żadnemu amerykańskiemu politykowi. Uważa, że został oszukany w 2011 roku, kiedy Amerykanie pozwolili zabić wiernego sojusznika Rosji, Mu’ammara Kadafiego, i że układając się z USA, skończy tak samo jak on – poćwiartowany w rowie. Sądzi też, że został przez Amerykanów oszukany w lutym 2014 roku, kiedy to dogadał się w sprawie Ukrainy, a oni chwilę później przeprowadzili specoperację, czyli obalili Wiktora Janukowicza rękami Ukraińców. Putin już dawno temu założył – widać to w polityce, doktrynach państwowych i zwykłych wypowiedziach – że nawet jeśli nastąpią lepsze momenty w relacjach z USA, to tylko na chwilę. Jeśli teraz uda się z Trumpem cokolwiek wynegocjować, będzie to miła niespodzianka, jeśli nie, niewiele się zmieni. Wojna w Ukrainie, sankcje Zachodu i pogruchotane relacje.
Aleksandr Gabujew, Tatiana Stanowaja i Aleksandra Prokopienko napisali w „Foreign Affairs”, że Putin nadał priorytet dyplomatyczny rozmowom z Amerykanami, ale „poinstruował rosyjskich urzędników, aby przyjęli maksymalistyczne stanowisko w negocjacjach […] uznanie przez Stany Zjednoczone całego zajętego terytorium Ukrainy za część Rosji, neutralność Ukrainy i redukcję jej armii, anulowanie wszelkich umów Kijowa o bezpieczeństwie z krajami zachodnimi oraz specjalne prawa dla osób rosyjskojęzycznych i Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej na Ukrainie […] W scenariuszu marzeń Putina, państwa NATO zobowiążą się zaprzestać dostarczania broni i informacji wywiadowczych Ukrainie, to bowiem główne zagrożenie dla jego ekspansjonistycznych ambicji […] Jeśli Trump odmówi zakończenia amerykańskiego wsparcia dla Ukrainy, Putin nadal uważa, że dyplomacja może przynieść dywidendy dla złagodzenia sankcji, co mogłoby pomóc gospodarce Rosji”.
Wstawcie za Witkoffa, ba!, za Trumpa, kogokolwiek innego i wyjdzie wam to samo, o czym pisze rosyjskie trio analityczne.
Morał – głowa Witkoffa może polecieć natychmiast
Dla Europejczyków z Witkoffa płynie jedna ważna lekcja. Jego wywody o rosyjskojęzycznej ludności Ukrainy i brak znajomości nazw jej czterech okupowanych regionów wynikają z tego, że dla niego i obecnej administracji – a być może każdej kolejnej administracji – Ukraina to, jak mawia Trump, shithole country. Konflikt rosyjsko-ukraiński to także dla nich shithole. Niepotrzebny i kosztowny. Ważne, by Europejczycy, którzy podpisują już nie wiem którą deklarację w sprawie Ukrainy, zapamiętali sobie słowo shithole oraz ignoranckiego Witkoffa, który w nosie ma wojnę w Ukrainie.
Scena z „Sukcesji”, którą przywołałem na początku tego tekstu, miała miejsce dlatego, że Logan Roy informował syna o tym, iż musi go poświęcić dla dobra firmy. Przy czym „poświęcić”, nie znaczy rzucić na pożarcie mediom czy coś podobnego. Kendall miał wziąć na siebie grzechy koncernu, aby iść do więzienia zamiast ojca. Logan był gotowy na taki ruch, bo w przeciwieństwie do pierworodnego jest killerem. You’re not a killer. You have to be a killer – tłumaczył synowi.
Być może Witkoff jest killerem, ale nie tego kalibru co Trump. Kiedy wszystkie trzy negocjacje się zawalą, czego być może po części chce sam prezydent USA, żeby nie brać za to odpowiedzialności, głowa Witkoffa poleci natychmiast. Ale kiedy dyplomata Witkoff odniesie jakikolwiek sukces, Trump powie to samo, co przy okazji styczniowego porozumienia między Izraelem i Hamasem: „Steve wykonał świetną robotę. Szczerze mówiąc, to byłem ja, ale oddaję Steve’owi zasługę”. (I powtórzy to kilkanaście razy).