Na kilkunastu zdjęciach i nagraniach widzę zbombardowany budynek, pozbawiony ponad połowy dachu. Kilka samochodów stojących przed nim zostało zniszczonych. „To budynek jednostki medycznej, do której jechaliśmy” – pisze mi w lipcowy poranek przyjaciel pracujący w terenie w Ukrainie. Kolejne nagranie pokazuje częściowo zawaloną salę z łóżkami, zniszczoną dyżurkę. Gdyby rannych i personelu nie ewakuowano, ofiar bez wątpienia byłby wiele.
Przerażająca skala rosyjskich zbrodni w Ukrainie
W lutym 2025 roku strona ukraińska oświadczyła, że szacunki ich biura prokuratora generalnego wskazują na ponad 147 tysięcy zbrodni wojennych i naruszeń prawa międzynarodowego ze strony Rosji. W tym samym miesiącu spędziłem parę tygodni jako wolontariusz medyczny Grupy Ratunkowo-Pomocowej „Świt”. Był to mój kolejny wyjazd na Ukrainę. Na własne oczy widziałem kilka ataków na cywilów oraz infrastrukturę medyczną oraz ślady, które po nich pozostały.
Na trasie – między punktem medycznym a miastem obwodowym – którą jeździliśmy karetką prawie codziennie, pojawiały się drony. Dwukrotnie widzieliśmy spalone lub zniszczone cywilne samochody zepchnięte na pobocze. Do mediów przebiła się historia z ataku na kursujący w tej okolicy autobus – w tragedii zginęło 9 osób. Mniejszych incydentów było znacznie więcej. Personel – rotujący między wieloma ośrodkami wymieniał między sobą informacje o atakach na swoje miejsca pracy. Tu dwa dni temu zniszczono naszą karetkę, tam szahed [irański dron samobójczy wykorzystywany przez Rosję – przyp. red.] wpadł w punkt stabilizacyjny. Drony nagminnie używały budynku naszego szpitala jako „tarczy”. Leciały blisko niego lub zawisały nad nim, zniechęcając obronę przeciwlotniczą do próby strącenia ich.
Tereny, na których pracowaliśmy, znajdowały się przez jakiś czas pod okupacją. Część osób, która ją przetrwała, opowiadała nam o tym, co robili Rosjanie. Jedna z historii, którą zapamiętałem, miała miejsce na samym początku wojny. Opowiadała o ostrzale z czołgu jednego z domów, by „zachęcić” cywilów do szybkiego wyjazdu.
Podejrzewam, że – przy tak dużej liczbie szacowanych zdarzeń – ukraińskie i międzynarodowe gremia nie były w stanie udokumentować wszystkich z nich, a być może nawet większości. Często, w związku z trwającą ponad dekadę wojną, tajemnicą wojskową, zmieniającą się linią frontu i innymi okolicznościami, świadkowie oraz dowody zbrodni znikają bezpowrotnie.
Centrum Lemkina
Oprócz ukraińskiej prokuratury i organizacji krajowych, badaniem rosyjskich zbrodni popełnianych w Ukrainie zajmują się niezależnie trzy międzynarodowe instytucje: Międzynarodowy Trybunał Karny, Misja Obserwacyjna Praw Człowieka ONZ w Ukrainie oraz Niezależna Międzynarodowa Komisja Śledcza w Ukrainie. Zgodnie informują one o atakach na ludność cywilną, infrastrukturę medyczną, o przemocy seksualnej i używaniu zakazanej przez konwencje międzynarodowe broni.
Dokumentacją zbrodni wojennych zajmowało się też Centrum Lemkina – polska instytucja powołana w lutym 2022 pod egidą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W 2024 roku rząd uznał, że na podstawie statutu Instytutu Pileckiego, w ramach struktur którego działało centrum, nie da się uzasadnić jego dalszego finansowania. Przez półtora roku nie stworzono też dla niego żadnej alternatywy. Od początku zeszłego roku centrum działa więc bez środków, które mógłby przeznaczyć na zbieranie świadectw. Zaś od stycznia 2025 roku nie ma pieniędzy na opracowywanie raportów.
Mimo tak trudnych okoliczności udało mu się zebrać niespełna tysiąc świadectw terenowych z Ukrainy, dotyczących zbrodni na cywilach. Opracowano również szereg raportów, m.in: „Podoba ci się, nie podoba, cierp, moja piękna – nieukarane zbrodnie. Przemoc seksualna rosyjskich wojsk okupacyjnych wobec ukraińskich kobiet” czy „Nie atakujemy cywili… Zielony korytarz w Łypiwce jako pułapka rosyjskich wojsk okupacyjnych”. Najnowszy z nich, „Skradzione dzieciństwo”, został opracowany już po zakończeniu finansowania i poświęcony jest przemocy wobec ukraińskich dzieci.
Moglibyśmy uznać, że to normalna sprawa – ot, przy zmianie władzy często znikają różne instytucje-projekty, które zbudowała poprzednia ekipa. Czasami jest to nawet korzystne – na przykład w przypadku likwidacji publicznych fundacji o niejasnych kompetencjach, takich jak Fundacja Platforma Przemysłu Przyszłości, które w czasach PiS-u podporządkowano różnym ministerstwom. Jednak potraktowanie tak Centrum Lemkina to błąd. Ta mała instytucja działała zgodnie z długoterminowym polskim interesem, znacznie przekraczającym perspektywę jednej kadencji tego czy innego rządu.
Koniec systemu prawa międzynarodowego?
Kiedy piszę te słowa, jest lipiec 2025 roku i od kilku lat jesteśmy świadkami rozpadu systemu prawa międzynarodowego. Oczywiście, w poprzednich dekadach również mogliśmy przeczytać podobne opinie w głównonurtowej prasie, na przykład przy okazji amerykańskiej inwazji na Irak czy zajęcia Krymu przez Rosjan. Tym razem jednak wydaje się, że mamy do czynienia z kumulacją procesów, które doprowadziły do powstania nowych norm zachowań. Mam tutaj na myśli rządy Donalda Trumpa i jego otwarte łamanie prawa oraz odejście od polityki wartości, transmitowaną niemal na żywo rzeź Gazy czy wojnę najeźdźczą w Ukrainie, do której po stronie agresora przyłączają się kolejne państwa (ostatnio mówi się na przykład o zaangażowaniu Laosu).
Ignorowanie obowiązków wynikających z prawa międzynarodowego staje się normalnością. Kolejne państwa odmawiają wykonania nakazów aresztowania Międzynarodowego Trybunału Karnego, a Iran nie wykonuje rozporządzeń kontrolnych Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Ataki na kraje bez wypowiedzenia wojny – jak w przypadku kolejnych odsłon konfliktu Rwandy i Demokratycznej Republiki Konga – kolejne „specjalne operacje” Izraela na terenie Syrii, Jemenu czy Iranu, nalot Amerykanów na Iran w trakcie trwających negocjacji – są na porządku dziennym. Żyjemy w świecie, w którym to siła coraz częściej decyduje o tym, kto ma rację. Silni robią to, co chcą, słabi – to, co muszą. Dla państw średnich, jak Polska, i małych – jak wielu naszych bliskich sojuszników w regionie – to przerażająca perspektywa.
Fundamentem międzynarodowego prawa humanitarnego i systemu prawa międzynarodowego są godność ludzka, ochrona życia, zasada humanitaryzmu, równość państw, pokój i bezpieczeństwo międzynarodowe. Opierają się one na odrzuceniu akceptacji prawa siły i uznaniu, że każde naruszenie prawa międzynarodowego powinno zostać potraktowane poważnie i rozliczone. Niezależnie od tego, kim był sprawca, a kim ofiara.
Mimo wszystkich wad, utrzymanie tego systemu – jego trybunałów, pociągania do odpowiedzialności sprawców naruszeń i zbrodni – oraz dbanie o to, by społeczeństwa nie uznały prawa silniejszego, jest w naszym interesie. To właśnie ono oddziela nasze bezpieczeństwo od bycia nieustannie zagrożoną kolejnymi wojnami i „specjalnymi operacjami” mocarstw.
Przypadek Gazy – przełamać ciszę
W czerwcu 2025, podczas trwającej wojny Izraela z Iranem, miałem okazję rozmawiać kilkukrotnie z Joelem Carmelem, byłym żołnierzem izraelskiego wojska i jednym z rzeczników organizacji Breaking the Silence (BtS). Jej członkowie, byli wojskowi, ujawniają światu zbrodnie wojenne i wykroczenia, których odpuszcza się ich armia.
Przekazywali światu między innymi zdjęcia ze szkoleń, w których oficerowie IDF mieli zachęcać żołnierzy do stosowania „mosquito protocol”, czyli wykorzystywania palestyńskich cywilów jako żywych tarcz. Dokumentowali też rozkazy używania przemocy wobec cywilów i inne naruszenia. Kiedy zapytałem Joela o to, czy uważa, że działanie jego rządu w Gazie ma cechy ludobójstwa, odpowiedział:
„Nie zajmujemy konkretnego stanowiska w sprawie ludobójstwa, ponieważ nie jesteśmy ekspertami w dziedzinie prawa międzynarodowego. To kwestia, którą bada Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, i mamy nadzieję, że społeczność międzynarodowa potraktuje jego ustalenia poważnie i wesprze jego pracę, niezależnie od tego, do jakich wniosków dojdzie. Jednak sytuacja w Gazie jest wystarczająco dramatyczna i straszna, nawet bez przypisywania jej konkretnego terminu prawnego”.
Dokumentowanie zbrodni wojennych to moralny obowiązek i zdrowy egoizm
Joel, jak jego koledzy, nie musi być specem od prawa międzynarodowego, żeby wiedzieć, że dzieje się dookoła niego coś złego, co wymaga jego działania i interwencji. Opowiadał mi o tym, że Palestyńczycy, których kontrolował, służąc w wojskach okupacyjnych, są takimi samymi ludźmi jak on, nieraz przypominali mu jego bliskich czy członków rodziny. Jak setki innych żołnierzy IDF, podjął więc decyzję o dokumentowaniu i pokazywaniu światu nieprawidłowości i zbrodni, które widział. Część jego współobywateli uważa go za obcego agenta lub naiwniaka i oskarża go o działanie wbrew własnej wspólnocie. Takie osoby jak on spotykają się z ostracyzmem czy instytucjonalnymi szykanami. Jednak robi to w swoim i innych interesie – wie, że jeśli zaczniemy normalizować łamanie prawa międzynarodowego, to kiedyś konsekwencje tej normalizacji mogą się zemścić.
BtS Joela, Centrum Lemkina czy inne instytucje zbierają świadectwa, które potem będą materiałami dla międzynarodowych i krajowych sądów i prokuratorów. O ile większość z tych dokumentów sama w sobie nie ma rangi dowodu, pozwala ona na wskazanie osób, które należy przesłuchać w przyszłości pod przysięgą. Mogą nimi być zarówno świadkowie, jak i sami badacze. Często, dzięki specjalistycznej wiedzy, byciu w odpowiednim miejscu i czasie, taka forma zbierania świadectw jest kluczowa dla sądów międzynarodowych. Ponadto wywiera presję na zajęcie się konkretnymi sprawami.
Co istotne – większość tych instytucji prowadzi również działalność edukacyjną, adresowaną do społeczeństwa obywatelskiego. Raporty i zanonimizowane świadectwa pomagają zwykłym ludziom zrozumieć skalę zbrodni oraz konieczność społecznej presji na rzecz międzynarodowej reakcji.
Dramatyczna sytuacja Centrum Lemkina
W czerwcu i lipcu 2025 Monika Andruszewska, kierowniczka ukraińskiego zespołu Centrum Lemkina, opublikowała szereg rozpaczliwych postów dotyczących trudnej sytuacji instytucji. Wskazywała na potencjalne naruszenia prawa autorskiego członków jej zespołu przez polskie instytucje państwowe, brak finansowania, nieopłaconą pracę, za którą jej i jej pracownicom obiecano wynagrodzenie, oraz fakt, że kolejne zbrodnie pozostają nieudokumentowane.
Zwraca też uwagę zarówno na słabość argumentacji o niemożliwości dokumentowania zbrodni na podstawie ustawy o Instytucie Pileckiego oraz fakt, że rezygnowanie z podpisywania umowy z osobami pracującymi i żyjącymi na terenie Ukrainy, powołując się na ich bezpieczeństwo, nie służy bezpieczeństwu nikogo, poza urzędnikami Instytutu Pileckiego. Osoby, które żyją w Ukrainie i pracowały z Lemkinem, nadal będą tam żyć i nadal będą w takim samym niebezpieczeństwie. Zmiana polega na tym, że zostaną pozbawieni środków do życia.
Jedynie urzędnicy mogą odetchnąć spokojnie, bo zmniejsza się ich potencjalna odpowiedzialność polityczna i prawna za osoby pozostające w strefie zagrożenia. Andruszewska zwraca też uwagę, że mimo iż instytut sugeruje, że działania Centrum były niezgodne z ustawą, Rzecznik Dyscypliny Finansów Publicznych nie stwierdził żadnych nieprawidłowości.
Wysuwa też trzy postulaty – „Co należy zrobić – postulaty zespołu”:
- Przywrócić finansowanie i umowy dla czteroosobowego zespołu dokumentacyjnego w Ukrainie.
- Przenieść Centrum Lemkina WRAZ Z DOROBKIEM do struktury, która nie podważa legalności dokumentowania zbrodni XXI wieku (np. MSZ lub Centrum Mieroszewskiego), lub uczynić je samodzielną jednostką
- Zapewnić autorom kontrolę nad wykorzystaniem ich raportów, zgodnie z prawem autorskim.
Instytut Pileckiego wydał w lipcu oświadczenie o podtrzymaniu działalności Centrum Lemkina – co istotne, jedynie zespołu zajmującego się opracowaniem już istniejących świadectw, bez wznowienia zbierania nowych w Ukrainie oraz bez wznowienia prac zespołu terenowego. Personalny konflikt między pracownikami „terenowymi” a zarządem Instytutu jest wyraźnie widoczny. Trudno jednak uzasadnić wstrzymanie dalszych prac.
Wsparcie ponad podziałami
W ostatnich tygodniach za Andruszewską i dalszym działaniem Centrum stanęło wielu polskich intelektualistów: pisarze Paweł Reszka i Szczepan Twardoch, profesor prawa Hubert Izdebski, dyrektor Muzeum w Auschwitz-Birkenau Piotr Cywiński, historyk Jerzy Habelsztadt, dziennikarz „Tygodnika Powszechnego” Wojciech Pięciak oraz szereg innych dziennikarzy i aktywistów. Od „Krytyki Politycznej”, przez „Gazetę Wyborczą”, Onet czy Klub Jagielloński pojawiają się głosy potępiające wstrzymanie finansowania instytucji. Jak rzadko, widać zgodne głosy wspierające utrzymanie Centrum z lewicy, prawicy i środowisk centrowych.
Polska potrzebuje swojej instytucji zajmującej się dokumentowaniem współczesnych zbrodni wojennych. Obecnie potrzebuje ich nawet bardziej niż podmiotów zajmujących się historią sprzed minionych dekad. Aktywna obrona systemu prawa międzynarodowego oraz zaangażowanie w krytykę zbrodni wojennych na całym świecie powinny być filarem naszej polityki zagranicznej. To nie tylko zobowiązanie moralne, ale pragmatyzm i myślenie o własnym bezpieczeństwie. Jeśli zignorujemy to, kiedy komuś innemu dzieje się krzywda, nie będziemy mieli prawa narzekać ani wołać o pomoc, kiedy to na nas spadną bomby.