Im dłużej przyglądam się rodzimej literaturze i kulturze, którą Dorota Masłowska™ nazwała Inteligencją Polską S.A. (asonans do potężnej wtedy Telekomunikacji Polskiej S.A.), tym więcej dowiaduję się o sobie i świecie. Kultura to zawsze lustro i już wiem, że sam nie bardzo umiem grać w grę o uznanie. Ale i potępić też nie za bardzo umiem. Ten świat jest potężny i obiektywny. I nawet jeśli nazwać go „Inteligencją Polską S.A. w likwidacji” (nowe porządki mają swoją butę), świat kultury stara się żyć, a nawet rozwijać.

Od dziś starą, przekorną, powiedzmy cyganeryjną, może punkową metodą, trochę przez czystą miłość, będę sam przyznawał nagrodę za literaturę. Co roku jedna. Nagroda Nagród. Mechanizm jest prosty. Jak wiadomo, książek w Polsce wydaje się dużo, nie sposób przeczytać wszystkiego. Specjaliści od rozdawania nagród mówią, że są one jak kompas – tłumaczą odbiorcom, co ma wartość i co wybrać. Inni te same nagrody potępiają za koteryjność i wsobność. Czysty chaos.

Nagroda Nagród

Dlatego będę dla Was czytał książki już nagrodzone za konkretny rok i wybierał spośród nich tę – w mojej opinii – najlepszą, by przyznać jej Nagrodę Nagród. Skoncentruję się na najlepiej znanych w Polsce trofeach, choć wyrażenie „najlepiej znane” także budzi wątpliwości. Ale przyjmijmy, że to nagrody, o których przeczytamy w mediach piszących o literaturze.

Na podstawę złożą się zatem: „Nike”, „Gombrowicz”, „Conrad”, „Kapuściński”, co tam jeszcze, może „Gdynia”, może Warszawa ze swoją Nagrodą Literacką, na pewno „Szymborska”, bo bez poezji nic w tym kraju się nie dzieje.

I tak Nagroda Nagród zaspokoi moją chęć śmiania się w kułak z gremiów oraz potrzebę bycia na bieżąco, a zarazem da prztyczka w nos wszystkim działom marketingu, które upajają się swoimi słowami, gdy przychodzi zachwalać własne książki przed wręczeniem jakiejkolwiek nagrody. Da mi też własny oddech w lekturze i co najważniejsze, rzeczywiście da przegląd – jak zawsze statystyczny – tego, co najlepsze w danym roku.

Reportaż literacki w Polsce

Za nami wyniki Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za najlepszy reportaż literacki, którą otrzymała książka Andrzeja Dybczaka „Las duchów” wydana przez Wydawnictwo Nisza (naczelna Niszy Krystyna Bratkowska zawsze powtarza, że książki żyją teraz miesiąc, a tu proszę, już roczek stuknął).

Według jury to najlepsza książka ze zgłoszonych stu pięćdziesięciu (w tym niemal stu po polsku). U mnie zyskuje zaledwie nominację. Serdecznie dziękuję drogiemu jury za czytanie tamtych.

Co ważne, w tym roku w „Kapuścińskim” na pięć nominowanych książek tylko jedna została wydana przez Czarne, co pokazuje pewną zmianę w gustach jury, a może i jakość samych reportaży dotychczasowego czarnego konia tych zawodów. Wśród pozostałych nominacji były: książka z ArtRage, Cyranki, Otwartego, no i z Niszy. To wydawnictwa może znane, ale przy Czarnym właściwie nieznane. Widać zmianę.

Zew przygody

Jaki jest Dybczak? Jeśli ktoś oglądał „W poszukiwaniu zaginionej Arki”, pamiętać musi o takich momentach w przeżywaniu świata, kiedy ten wydaje się tak atrakcyjny, że pragnienie poznania, zawładnięcia nim, jest w stanie rozerwać od środka. To fatalne, choć rozkoszne do głębi uczucie. Ludzie starają się później przyjąć jakąś maskę, personę – a to mędrca, a to naukowca, żeby przypadkiem jeszcze raz tego nie przeżyć. To byłoby zabójcze. Dybczak takie maski ma na podorędziu, jest bowiem etnologiem, a że jest to o opowieść o podróżach za szamanami na daleką rosyjską północ, na pewno mógłby wstawić na każdą swoją stronę po dziesięciu Frazerów czy Geertzów i oddalić się od dziecięcego pragnienia i obrazu, ale tego nie zrobił. To wyjątkowa szlachetność, która przywraca to pierwsze uczucie nowości, przygody, zaskoczenia. Czy nie tego oczekujemy od reportaży? Żeby ziemia znowu była dzika?

Jednocześnie autor „Lasu duchów” zna się na temacie. W książce wyraźnie napisał, że w podróż wyruszył na prośbę czy zlecenie Muzeum Etnograficznego w Krakowie, aby zbadać los wybranych eksponatów z muzealnych magazynów. To znaczy, że dostajemy towar prima sort. Wyobraźmy sobie, że taki „Smutek tropików” Lévi-Straussa został odwirowany z warstwy naukowej – zostałaby piękna i mądra opowieść. I tak jest u Dybczaka.

Tu przy okazji trochę rantu na polski reportaż. Nagrodzona książka tego wrażenia nie przynosi, ale sięgając po książki tego gatunku (dlatego już nie sięgam), miałem wrażenie, że otwieram pustą butelkę, bo albo sam znam te fakty, albo autor nie wyszedł poza pewien standardowy research, który umie obecnie zrobić każdy w miarę wykwalifikowany humanista. A przecież spotkanie z innym nie powinno być spotkaniem z samym sobą. A w każdym razie powinno zaskakiwać.

Czy zaskakuje u Dybczaka? Książka, a właściwie dwa rozbudowane reportaże w niej zawarte, oparte są na strukturze klasycznej opowieści przygodowej. Jest w tych opowieściach lejtmotyw młodzieńca wodzącego palcem po kręcącym się globusie, który rusza tam, gdzie ten mu wskaże. I ja się na to nabieram. U autora palec zatrzymuje się przypadkiem na kartach opisowych dwóch eksponatów, które kustosz wyciąga z magazynu. Te przedmioty – ni to lalki, ni to figurki wotywne – „wbijają w niego wzrok”. Czar zaczyna działać i tak krakowianin wyrusza kilka tysięcy kilometrów na północ, by poznać ich tajemnicę. Oczywiście z przygodami, by na końcu – zaspoileruję, nie możecie mi tego odmówić, książka już jest nagrodzona – dowiedzieć się, że tajemnica, za którą jechał, jest tajemnicą jego ziemi ojczystej. To już padło, ale powtórzę: spotkanie z innym nie powinno być spotkaniem z samym sobą.

Fakty i… poezja

I tak wiedza, a więc fakt, konkret mieszają się z poetyckością. Od ty do ja. Od ja do ty. Wynotowałem sobie nawet kilka cytatów. Kiedy z takimi zdaniami spotkaliśmy się w innych reportażach? O, weźmy to: „Z czasem wszystko robi się za ciężkie, nawet własna głowa”. Albo: „Wszystkich nas głaszcze światło naszych dni”. Lub: „Dlaczego ludzkie oczy błyszczą podobnie, kiedy się śmieją i kiedy są w rozpaczy?”. Nie ma tu raczej mowy o Nieńcach ani wycieczce-zleceniu gdzieś hen na północ, ale o nas, ludziach – od zarania po kres dziejów.

Jeśli ktoś pozostał jeszcze ślepy (na syberyjskiej północy można dostać ślepoty od śniegu) na zalety opowieści, dodam, że mają one ten męski czar, rodzaj cuchu, który sprzedaje się teraz spod lady. Woke culture, oto powód, który podaję szeptem. Są tam silni mężczyźni, są miłości, skutery śnieżne, spadające helikoptery, morze wódki. Czuć w tym „Wilczy notes” Mariusza Wilka, reportaże Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego, „Białego kruka” Andrzeja Stasiuka czy „Siekierezadę” Edwarda Stachury. Śnieg, noc, świerki nad leśną przecinką, odległy horyzont, łączące się chmurki wydychanej pary i zapaszek starego, ściętego mrozem smrodu ciał w podróży. Tych historii nie piszą kobiety (czekamy!), ale pociągają one wszystkich.

I nawet jeśli „Las duchów” miewa dłużyzny, to czas, który się wypłaszcza podczas tej lektury, uwalnia mózg od nieustannej pogoni, od tych cliffhangerów reportażu – „co będzie dalej, co dalej” i kieruje refleksję ku sprawom większym. Ja dzięki książce zadałem sobie pytanie, jak szamanizm, a właściwie jego odległe echa, łączą się z dzisiejszym New Age’em, bo wyraźnie widać, że się łączą. Albo jak bardzo moda i jej nowoczesna konsumpcja oparte są na potędze tych pragnień wywiedzionych z semantyki tradycyjnych ludowych ubiorów? Czy dzisiejsza moda nieświadomie nie powtarza tych samych pragnień? Myślę, że autorowi udało się też coś jeszcze. Subtelny diss na Rosję. Cytuje on radziecką, uliczną nazwę ludów z Syberii – eto nasi Aborigieni, ale jego książka przywraca wagę kulturze ludowej, a z Rosjan i ich gazpromów, alkoholu i helikopterów robi barbarzyńców. To znana teza. Technika zrobiła z nas barbarzyńców. Dybczak finezyjnie, bo nie wprost, ją przypomina. W reportażu, przypominam!

I jeszcze jedno. Wagę mojej nominacji podnosi fakt, że tej książki nie mógłby napisać ktoś innej narodowości. Jakaś część naszej ojczyzny jest na Syberii i w tym reportażu widać to wyraźnie, choć jednocześnie odlegle. To jak wspomnienie sprzed pokoleń, które wciąż, w dogodnych momentach, porusza wyobraźnię i ustawia ją na nowo. To dobra nominacja. No i dostała już „Kapuścińskiego”.

Książka: 

Andrzej Dybczak, „Las duchów”, wyd. Nisza, Warszawa 2024.