Mark Twain podobno mawiał, iż wierzy tylko w zdementowane wiadomości. Skoro tak, to dementi władz armeńskich, jakoby przystały na amerykańską propozycję w sprawie „korytarza zangezurskiego” należy potraktować jako potwierdzenie, że co najmniej poważnie potraktowały tę propozycję. Chodzi o ofertę wydzierżawienia na sto lat pasa terytorium w armeńskiej prowincji Sjunik. Znajduje się on przy granicy z Iranem i oddziela Azerbejdżan od Nachiczewania, będącego tego państwa eksklawą.

Dawne granice, dzisiejsze problemy

Cały ten obszar, od Nachiczewania przez Sjunik po Karabach, był etnicznie mieszany. Dopiero cuda sowieckiej kartografii sprawiły, że zamieszkały przez Ormian Karabach znalazł się w Azerbejdżanie, zaś raczej ormiański Sjunik (zwany przez Azerów Zangezurem) oddzieliła od raczej azerskiego Nachiczewania granica. Póki istniał ZSRR, funkcjonowała ona głównie na papierze.

W 1991 roku Baku i Erewań uzyskały niepodległość, a Karabach w krwawej wojnie oderwał się od Azerbejdżanu. Wówczas granica w Sjuniku stała się dla Azerów niedostępna: ruch z eksklawą musiał przechodzić przez Iran. Zaś po przegranej w 2020 roku wojnie o Karabach kontrola nad tranzytem przez Sjunik pozostaje ostatnią kartą przetargową, jaką dysponuje Armenia w negocjacjach pokojowych z dużo potężniejszym sąsiadem, wspieranym dodatkowo przez jeszcze silniejszą Turcję. Wprawdzie w kończącym karabachską wojnę porozumieniu trójstronnym Rosja miała kontrolować przejazd przez Sjunik, ale punkt ten nigdy nie został zrealizowany. Dziś zarówno Baku, jak i Erywań straciły już zaufanie do Moskwy.

Armenia gotowa jest zawrzeć pokój, lecz Azerbejdżan żąda eksterytorialnego korytarza i korzystnej dlań demarkacji granic, jak również zmian w konstytucji Armenii. Żądania te, przedstawione jako nienegocjowalne, blokują możliwość podpisania traktatu, bowiem armeńska opinia publiczna odrzuca możliwość takiej kapitulacji.

Porozumienie, którego nie było

W tej sytuacji amerykańska oferta nazwana „mostem Trumpa” – najpierw sformułowana przez Fundację Carnegiego, a potem zgłoszona już oficjalnie, acz bez kluczowych szczegółów, przez ambasadora w Turcji Toma Barracka – stwarzała szansę na częściowy przynajmniej postęp.

Wiadomość, jakoby Armenia, Azerbejdżan i USA podpisały już porozumienie w tej sprawie, podał 22 lipca hiszpański portal „Periodista Digital”, a następnie podchwycił ją azerbejdżański Caliber.az. Obie publikacje były dziwne: „Periodista” z reguły zajmuje się jedynie hiszpańską polityką i nie komentuje wydarzeń międzynarodowych. Z kolei „Caliber”, blisko związany z MSZ w Baku, podał wiadomość bez zwyczajowej w jego publicystyce antyormiańskiej retoryki.

Wyglądało na to, że ktoś chciał postawić opinię publiczną – armeńską, bo azerbejdżańska i tak nie ma głosu – przed faktem dokonanym i zapobiec sprzeciwom. Decyzja o podpisaniu porozumienia miała zapaść tydzień wcześniej, na nieoczekiwanym spotkaniu premiera Armenii Nikola Paszyniana i prezydenta Azerbejdżanu w ZEA, o którego przebiegu nadal niewiele wiadomo.

Nerwowe reakcje na „most Trumpa”

Zrazu władze w Erywaniu zareagowały wyczekująco. Paszynian mówił, że Amerykanie dostaną jedynie „zgodę budowlaną” na stworzenie w korytarzu autostrady, co byłoby w pełni zgodne z armeńskim prawem. Jednak nie tylko opozycja, ale i część posłów z jego własnej partii zaczęła protestować przeciwko pomysłowi – został on formalnie odrzucony ustami wpływowego posła z partii Paszyniana. Zanim to nastąpiło, projekt skrytykowała Rosja, która – choć na byłym sowieckim Zakaukaziu zachowała wpływ jedynie w Gruzji – nie zamierza się pogodzić z penetracją przez USA swej „bliskiej zagranicy”.

Dużo ostrzej, w miniony poniedziałek, zareagował Iran. „Ten projekt nie tylko stanowi część amerykańskiej strategii przesunięcia presji z Ukrainy na Kaukaz, lecz także ma poparcie NATO i pewnych ruchów pantureckich” – stwierdził szef tamtejszego MSZ Ali Akbar Velayati. Minister zapowiedział dodatkowo, że Iran mu się przeciwstawi „aktywną prewencją, a nie bierna reakcją”.

Wyrażający poglądy reżimu „Tehran Times” przypomniał, że już raz, w ubiegłym roku, Iran zapobiegł azerbejdżańskim planom utworzenia korytarza, „dyslokując wojska na azerskiej granicy”. „Jeśli Azerbejdżan, Turcja i USA upierać się będą przy swoich planach – stwierdza dziennik – militarna konfrontacja będzie nieuchronna”.

Teheran czuje się zagrożony

Dla Iranu bowiem, który konsekwentnie brał stronę Armenii w jej wojnach z Azerbejdżanem, projekt „mostu Trumpa” jest absolutnie nie do przyjęcia. Nie tylko dlatego, że oznaczałby utratę lukratywnych dotąd dochodów z azerbejdżańskiego tranzytu – ale dlatego, że byłby równoznaczny z obecnością USA na swej jedynej przyjaznej granicy, odcinając korytarz lądowy do Rosji.

Co więcej, „most Trumpa” spowodowałby wzrost wpływów Azerbejdżanu. Tymczasem poparcie Baku dla ewentualnych aspiracji terytorialnych ludności azerskiej w Iranie, a także jego sojusz z Izraelem, są dla Teheranu nie do zaakceptowania. Gorzej – oznaczałby także wzrost znaczenia Turcji, która pozostaje głównym rywalem geopolitycznym Iranu w Azji Środkowej.

Słowem, nietrudno zrozumieć, dlaczego Iran uznałby takie rozwiązanie za casus belli. Zaś armia irańska, mimo klęski w dwunastodniowej wojnie powietrznej z Izraelem i USA, z całą pewnością dałaby sobie radę z siłami azerbejdżańskimi. To z kolei mogłoby sprawić, że Jerozolima czy Ankara pospieszyłyby Baku ze zbrojną pomocą. Pomysł, który miał przybliżyć pokój, mógł stać się przyczyną wojny.

Amerykańskie Radio Erywań

Nie to jednak jest nawet najważniejsze – ale to, czy naprawdę nikt tego w Waszyngtonie nie przewidział? Czy nikt nie pomyślał, że amerykańska obecność na granicy z Iranem może być cokolwiek kłopotliwa? Że nadzorowanie tranzytu – nie tylko na ewentualnej autostradzie, ale i kolejowego – może być problematyczne, wziąwszy pod uwagę, że armeńskie koleje są własnością Rosji? I że Rosja ma bazę wojskową w Armenii?

Że – patrząc na sprawę szerzej – wzmocnienie tureckiej nitki korytarza wschód–zachód ugodzi w interesy chińskiego Jedwabnego Szlaku, ale też zagrozi rosyjskiemu korytarzowi północ–południe – co będzie mieć negatywne konsekwencje dla jego saudyjskich i indyjskich uczestników? I że nie wystarczy jeden artykuł na hiszpańskim portalu, żeby się z tym wszystkim uporać?

Czy Amerykanie nie wzięli pod uwagę, że w związku z tym może to być zbyt wysoka cena za ubieganie się o pokojowego Nobla dla prezydenta Trumpa, głównego dziś, jak się wydaje, celu polityki zagranicznej USA? Wszak Radio Erewań już w sowieckich czasach ostrzegało, że choć wojny może nie będzie, to walka o pokój będzie taka, że kamień na kamieniu nie pozostanie.