Jeżeli kogoś zmęczył medialny szum wokół tak zwanej rekonstrukcji rządu – i darował sobie ostatnie z długiej sekwencji wystąpień premiera z ubiegłego tygodnia, powinien mimo wszystko tę zaległość nadrobić. Bo sobotnie spotkanie Donalda Tuska z wyborcami w Pabianicach było pod paroma względami zdarzeniem intrygującym. Otóż szef rządu zrobił coś, co politykom tak wysokiego szczebla na ogół już się nie zdarza: szczerze opowiedział o kłębiących się w nim emocjach.
Ale zanim go za to docenimy, warto się zastanowić, czy faktycznie powinniśmy oczekiwać od polityków szczerości. Większość z nas oczywiście odpowie na takie pytanie twierdząco. Będzie to zapewne odruch sprzeciwu wobec marketingowego przeregulowania współczesnej polityki, codziennego zalewu sztucznie preparowanych narracji, którym mimowolnie ulegamy. Nawet mając świadomość, iż cała ta komunikacyjna natarczywość obliczona jest na stępienie indywidualnej refleksji.
Szczerość w zawodzie
Niestety z politycznej matni, o ile już w niej chcemy uczestniczyć, nie ma ucieczki. Nawet tak ceniony przez wyborców autentyzm również stał się kolejnym produktem politycznym.
Powinniśmy więc oczekiwać od naszych przedstawicieli przede wszystkim uczciwego podejścia do wartości. Żeby nie tylko posiadali w miarę spójne poglądy, ale też mieli je ugruntowane. Otwarcie o nich mówili, nie wymieniali co sezon, wreszcie w miarę możliwości potwierdzali konkretnymi już decyzjami. Nieprzypadkowo Rafał Trzaskowski stał się bohaterem zwolenników strony liberalnej po swojej porażce pięć lat temu, a po jego ostatniej kampanii pozostał niesmak.
Tyle w kwestii powołania – ale polityka to przecież również zawód. I w tym obszarze zdecydowanie już nie powinniśmy oczekiwać szczerości. Ewentualnie we wspomnieniowych wywiadach rzekach, ale czynni politycy niechętnie wpuszczają nas do politycznej kuchni. Czemu trudno się dziwić. Po cóż bowiem mieliby na własną szkodę ujawniać taktyczne zawiłości swego rzemiosła?
Karty przy orderach
I podobnie nie mają zazwyczaj powodu, żeby opowiadać o swoich osobistych odczuciach. Oczywiście zdarzają się w polityce typy mniej lub bardziej emocjonalne. Chociaż dzisiaj już nie miałby racji bytu polityk pokroju Jacka Kuronia, który brał na siebie wszystkie grzechy swojej epoki, publicznie obnosząc się w pokutnym worze. Trąciło to często minoderią, ale jego przeżycia niewątpliwie były szczere.
Teraz regułą raczej jest jednak pokerowa twarz oraz wystudiowane pozy, ewentualnie reżyserowane eksplozje. A kiedy już politykowi naprawdę się uleje – jak Jarosławowi Kaczyńskiemu przy okazji „zdradzieckich mord” – jest to poważny błąd w sztuce. Oczekujemy w końcu, że będą nami rządzić ludzie stabilni.
Pancerz i zbroja
Wróćmy jednak do Tuska w Pabianicach, którego właściwie całe wystąpienie zasługuje na uwagę, zwłaszcza z uwzględnieniem wiele mówiącej gestykulacji, mowy ciała. Nawet jeśli znamy od dawna tę jego charakterystyczną, latami ćwiczoną zdolność prowadzenia niby to swobodnej konwersacji z publicznością, swoistego uwodzenia szczerością i bezpośredniością.
Tym razem mieliśmy jednak okazję ujrzeć nieco innego Tuska. Dużo bardziej zasępionego, wyraźnie przytłoczonego problemami. Być może już nawet przeczuwającego, że u schyłku politycznej kariery karty zaczynają wypadać mu z rąk. Chociaż oczywiście zapewnia, że zamierza walczyć do końca.
Zarazem premier odmawia jednak rachunku sumienia. Ubolewa, że jest otoczony „idiotami” i „zdrajcami”, z którymi musi rywalizować w „upiornym wyścigu”. Czyli po prostu w codziennym politycznym spektaklu, który współreżyseruje od dwóch dekad. Nie wiadomo jednak: czy to jeszcze poza zblazowanego władcy, czy już przejaw realnej frustracji.
Zatrzymajmy się zatem na kolejnym cytacie, teraz już chyba naprawdę od serca, a zatem istotnym dla zrozumienia obecnej politycznej sylwetki Tuska:
„[…] jeśli patrzę na ich [PiS-u] wyborców, to widzę wojsko, widzę armię. Czy wierzą w głupie rzeczy, czy mądre – ich sprawa, ale widzę gości, którzy nie marudzą, jazda do przodu. Po naszej stronie widzę bardzo piękną, pluralistyczną, krytyczną, bardzo mądrą grupę ludzi, ale was przekonać jest trudniej niż Kaczyńskiemu wydać rozkaz. Więc spróbujmy chociaż tak założyć pancerze i zbroje i wziąć tarczę i miecz. Bardzo mi czasem brakuje tej wiary, że wszyscy wiemy o co chodzi”.
Premierowi nie przystoi
Po ludzku można zrozumieć tęsknoty Tuska. W spolaryzowanej polityce żelazne elektoraty zrobiły się na wagę złota i trzeba o nie zabiegać. Jeszcze niedawno można było premierowi zarzucać, że „demokracją walczącą” schlebia przede wszystkim swoim najtwardszym zwolennikom, zaniedbując rządzenie w interesie ogółu.
Jednak po przegranej Trzaskowskiego spora część owych twardych społeczności obraziła się na Tuska – który akurat zachował dość rozsądku, żeby nie wywoływać kryzysu ustrojowego wokół zaprzysiężenia nowego prezydenta. Premier musiał skupić się na odbudowie tej relacji. I pod tym kątem aplikował zresztą ostatnie zmiany w rządzie.
Z pewnością osobiście przeżywał jednak bunt na własnym zapleczu. W takich chwilach zdarzało mu się pewnie pozazdrościć Kaczyńskiemu jego niezmiennie zdyscyplinowanych „twardzieli”. Tych, którzy na ogół akceptują logikę każdego etapu.
Niemniej, taką zazdrość lepiej pielęgnować w skrytości serca, a nie od razu dzielić się nią publicznie. Zwłaszcza kiedy jest się przywódcą obozu określającego się mianem demokratycznego.
Mentalny zamordyzm to kolejny gwóźdź do trumny
W ustach Kaczyńskiego podobne słowa już by nie raziły, gdyż cała prawicowa konstrukcja opiera się na potędze autorytetu. Dużo trudniej zaakceptować je u Tuska, który estetycznie może i podziwia „pluralistyczną, krytyczną, piękną grupę ludzi”, niemniej wolałby ją politycznie skoszarować, żeby nie marudziła, tylko na akord klaskała. Tyle że wtedy przecież ulotni się całe to piękno demokratycznego pluralizmu i krytycyzmu.
W imię czego więc się dalej mobilizować? Klaskać kolejnym ideowym woltom Tuska i jego ludzi, chociaż one od pewnego czasu nie tylko coraz mniej zachwycają, ale też przestają przynosić efekty?
Demokracja jest projektem z natury kruchym, chybotliwym. Tym bardziej w epoce rozszalałego populizmu. Już zapożyczenia ideowe, próby konwergencji z programem prawicy są dla niej niebezpieczne, nawet jeśli czasem miewają taktyczne uzasadnienie. Zamordyzm mentalny to kolejny gwóźdź do jej trumny.
Rozregulowana demokratyczna busola
Mamy więc do czynienia z paradoksem. Opowiadający tak zaskakująco szczerze o swoich potrzebach premier w jakimś sensie podważa szczerość swojego zasadniczego demokratycznego credo. Dając nam do zrozumienia, że w gruncie rzeczy tęskni za wzorcem autorytarnym, bo tylko taki uznaje za skuteczny.
I nie jest to niestety tylko ulotna impresja pogubionego ostatnio polityka. Podobne pragnienia w jego środowisku politycznym ujawniają się już od wielu lat.
Niemal po każdych przegranych wyborach powraca niczym ograny refren fala pretensji pod adresem ogólnie życzliwych mediów i organizacji społecznych, że wspierały demokrację (czytaj: Platformę) zbyt słabo, bo ciągle się czegoś czepiały.
Taka pokusa szczególnie niebezpieczna jest właśnie teraz, kiedy realia zdewastowanego ustroju wymagają od rządzących podejmowania coraz to nowych dróg na skróty. Często wątpliwych prawnie, ale takie wątpliwości są coraz częściej zagłuszane, a wątpiący stają się nawet obiektem nagonek. Wszystko oczywiście pod hasłem przywrócenia demokracji. Tyle że nasze wewnętrzne demokratyczne busole wydają się coraz bardziej rozregulowane.
Emocjonalny ekshibicjonizm Tuska jest w tych okolicznościach wyjątkowo nie na miejscu. Jeśli ktoś powinien tę degrengoladę zacząć wreszcie powstrzymywać, to w pierwszej kolejności właśnie polityczni liderzy. Należałoby więc raczej oczekiwać od premiera poskromienia grzesznych fantazji i szczególnej uważności w posługiwaniu się językiem wartości. Żebyśmy się nie pogubili w tym, czego tak naprawdę chcemy bronić.