Znamy książki z ciekawą historią, które czyta się dla rozrywki, i takie, które chłonie się dla piękna językowego i (lub) cennych obserwacji. Ich przekleństwem często okazuje się pretekstowa fabuła. Napisanie książki, w której atrakcyjność narracyjna idzie w parze z wysokim poziomem literackim i wartym poznania przesłaniem, to sztuka arcytrudna, którą opanowała Weronika Murek. 

To nie jest kraj dla starych kobiet

Bohaterką „Urodzin” jest Jaga Babażyna – lalkarka i aktorka. Mieszka w Warszawie, w bliźniaku przy ulicy Śmiałej, gra w teatrze, nagrywa słuchowiska dla Polskiego Radia, ma też na swoim koncie epizody w podrzędnych serialach i filmach. Niestety ostatnio, po wyjściu ze szpitala – nic wielkiego, problemy z gardłem – nie potrafi znaleźć dawnego rytmu pracy. Zaczynają się kłopoty z koncentracją, zapamiętywaniem tekstu, z aktorskim czytaniem, pojawiają się frustracja i poczucie odrealnienia. Życzliwi radzą, by odpoczęła. Ona jednak wie, że „ten kto się zatrzymuje, staje się celem lub zamarza”. Dlatego właśnie „należy pozostawać w ruchu, nie obrastać mchem, nie ustawać”. Tak się jednak składa, że Jaga Babażyna ma 24 tysiące dni, czyli 65 lat. I wszelkie znaki wskazują na to, że powoli schodzi nawet nie na drugi, ale na trzeci plan życia artystycznego stolicy, w którym rządzi kult świeżości.

Choć Jaga zapowiadała się dobrze i po szkole teatralnej brała udział w kilku ambitnych projektach, nie otarła się nawet o prawdziwą sławę i aktorski splendor. Żeby utrzymać siebie i męża, jeździła po Stanach Zjednoczonych, tańcząc dla Polonii. Teraz pozostały jej spektakle dla dzieci, w których wiruje niczym derwisz aż do utraty przytomności, a także pomniejsze role sąsiadek, ciotek i dalszych kuzynek. Na przekór wszystkiemu Jaga nie daje za wygraną:

„powinna przyjmować role odpowiednie do swojego wieku, tymczasem pewnie jej się wydaje, że możliwości ma nieskończone. Oto kobieta, która żyje w wiecznym wyparciu, i tylko czekać, aż odwali kitę […]” [s. 97]. 

Niestety wiele wskazuje, że jej odejście nie będzie miało nic z legendarnej śmierci Łomnickiego na scenie Teatru Nowego w Poznaniu. Śmierć Jagi będzie nieromantycznie biologiczna, o czym przekonuje narrator odsłaniający przed nami zarówno lęki aktorki, jak i opinie na jej temat ludzi z „branży”:

„Jaga nie jest gwiazdą. Jej śmierć nie będzie miała Heroldów, a jedynie niechętnych świadków. Tych którzy będą musieli po niej posprzątać i zapamiętają to, jak ciało ludzkie otwiera się po śmierci, uwalnia ekskrementy, płyny” [s. 97]. 

Tytuł „Urodziny”, choć oczywiście znajduje fabularne uzasadnienie, jest dość przewrotny. Zważywszy że Murek skupia się odchodzeniu (samo to sformułowanie pada w różnych kontekstach), celniejsze wydawałoby się „uśmierciny”. A do śmierci może prowadzić choćby permanentne przepracowanie.

Spektakl zapier*olu

„Pracowali cały czas i z dumą to obwieszczali. Miarą sukcesu było móc się zajechać na śmierć. Ogłaszali na mediach społecznościowych, ile pracują, a inni głaskali ich, jakby tamci wystawiali kari niby duże, przyjazne zwierzęta […] Człowiek bez pracy jest bezużyteczny” [s. 193–194].

„Urodziny” to w dużej mierze powieść o niesławnej kulturze zapier*olu, która zdominowała również środowisko teatralne. Jej symptomy to: zacieranie granic między sferą zawodową a życiem prywatnym, praca ponad siły i zarobki poniżej oczekiwań (pracując w teatrze, trzeba dorabiać w innych miejscach) czy presja hierarchiczna (reżyser to nadal jedynowładca, przed którym trzeba się ukorzyć). Do tego dochodzi karykaturalny etos aktora jako romantycznego nieszczęśnika, który musi cierpieć katusze za sztukę.

Jaga, która czuje, że wypada z obiegu, mierzy się ponadto z olbrzymią presją zbiorową. Otoczenie utwierdza ją w przekonaniu, że każda jej niedyspozycja czy pomyłka odbije się na losach reszty obsady. Jak ona może chorować, skoro każde z nich jest częścią tego samego systemu i ma na utrzymaniu rodzinę? No i co z widzami, którzy kupili bilety i przyjeżdżają na spektakl nawet 200 kilometrów?

„Patrzcie na nią, załamała się, odpadła. Wytaczaliby gadki o prawdziwym powołaniu, kolegach, którzy umierali na scenie, łamali nogi i grali dalej” [s. 193].

Bardzo możliwe, że wszystkie te fragmenty nie byłby aż tak alarmujące, gdyby nie fakt, że Murek przez wiele lat pisała dla teatru („Feinweinblein” i inne jej dramaty spotkały się z bardzo ciepłym przyjęciem przez krytyków), przez co mamy wszelkie prawo przypuszczać, że bardzo dobrze zapoznała się z jego największymi problemami. Jaga Babażyna wyrasta więc z niezgody na panujące praktyki. Katarzyna Sawicka-Mierzyńska w „Książkach. Magazynie do czytania” zauważa, że „Urodziny” kontynuują wątki podjęte przez pisarkę w „Dziewczynkach”. Murek udowadnia poprzez kreację swojej bohaterki, że „wbrew oczekiwaniom innych tożsamość można pielęgnować w sobie bez względu na wiek”. 

Dyktat efektywności i niezawodności panujący w środowisku teatralnym zabija wspólnotowość. Obniżona produktywność starzejącej się w tym systemie kobiety, który fetyszyzuje wydajność, spycha ją na margines. Nieufność wobec aktorki potęguje fakt, że kobieta zaczyna opowiadać o prześladującej ją rodzinie. W ten właśnie sposób Murek wprowadza do powieści elementy konwencji literatury popularnej spod znaku dreszczowca i horroru.

Paranormal activity

Osnuci aurą niesamowitości, milczący goście pewnego dnia najzwyczajniej w świecie pojawili się przed jej drzwiami. Mężczyzna, kobieta (znika przy zetknięciu z Jagą) i dwoje dzieci. Chcieli wejść do środka. W końcu udaje im się to zrobić w niewyjaśnionych okolicznościach. Zadomawiają się i towarzyszą Jadze na każdym kroku. Co oczywiste, tę gromadkę widzi tylko bohaterka, dlatego do katalogu wykluczeń dotykających Jagę, obok ageizmu i produktywistycznego ableizmu, dołącza opinia, że nie jest do końca poczytalna. 

Tajemniczy przybysze żerują na naszych lękach. Ich opis to czysty turpizm – mają siną, niemal fioletową skórę, czarne paznokcie, puste oczy, oddechy pachną mokrym drewnem, poruszają się tak, jak gdyby mieli odwrócone stawy. Jaga balansuje między światem żywych a światem zmarłych, słynnemu „oku i szkiełku” w romantyczny sposób przeciwstawia intuicję i emocjonalność. Podczas lektury mamy zatem pełne prawo przywoływać kontekst powieści grozy i czerpiącej z tych tradycji kinematografii. W „Urodzinach” znajdziemy więc nawiedzony dom, motywy sobowtórów i zniekształcone odbicia postaci. Zarówno Murek, jak i Jaga, świetnie bawią się w przestrzeni intertekstualnej. A wraz z nimi osoba czytelnicza.

W rozmowie z Agnieszką Sowińską sprzed paru lat Murek wyznała, że bogactwo pośmiertnych żywotów w jej twórczości wynika z jej osobistych przekonań o śmierci jako definitywnym końcu. To rodzaj kompensacji. Dlatego też „Urodziny” wydają się kolejną po „Uprawie roślin południowych metodą Miczurina” artystyczną odpowiedzią na poczucie metafizycznej pustki.

Do szyku, proza, marsz!

Sprawność narracyjna Weroniki Murek w dużej mierze opiera się na umiejętności tworzenia mikrokonfliktów wynikających z konfrontacji wyrazistych kobiecych postaci z losem i sobą nawzajem. Dobrze rozpisane bohaterki, które pojawiają się na kartach powieści to między innymi koleżanka Jagi po fachu – młoda matka Anna Maria, rozpamiętująca dawne sukcesy alkoholiczka Stara Majorka czy apodyktyczna matka Adama. Warto też zwrócić uwagę na lekkość i zręczność, z jaką autorka porusza się między konwencjami literackimi, teatralnymi i filmowymi. W „Urodzinach” rytm powieści tworzą zdania krótkie, celnie i treściwe, jak w dobrym kryminale. Ciekawym zabiegiem, splatającym głos narracyjny z bohaterką, okazuje się ograniczenie wszystkich powieściowych dialogów do wypowiedzi Jagi Babażyny. Kwestie innych postaci możemy zrekonstruować z relacji instancji narracyjnej lub kontekstu. W ten sposób narratorka skupia się na perspektywie Jagi Babażyny, co oczywiście zbliża nas do bohaterki, ale być może oddala od prawdy.

Autorce nie można też odmówić zdolności sprzedawania chwytliwych, często bardzo mrocznych czy gorzkich sentencji, takich jak: „Najgorsze są pierwsze sekundy po przebudzeniu. Dusza potrzebuje kilku sekund na powrót do ciała” albo „Jaga stała się jedną z tych twórczyń, których praca jest tak niewidzialna, że nie podlega nawet prostej ocenie” czy też: „jej życie nie cieszy się żadnym zainteresowaniem, dlatego nie przywykła stawać w jego obronie”. Choć motyw błazenady przewija się w „Urodzinach” wielokrotnie, Murek nie funduje nam sowizdrzalskiego rozpasania, lecz raczej inteligencki, podszyty ironią chichot, który obnaża systemowe i społeczne niesprawiedliwości.

Powieść Murek spaja klamra kompozycyjna – zarówno na początku, jak i na końcu otrzymujemy opis urodzin, które mają wymiar transcendentalny, będąc dla bohaterów rytuałami przejścia. Początek staje się końcem, ale czy koniec okaże się początkiem? Czy Uroboros pochwyci swój ogon? Zdradzę tylko, że spełnia się obietnica rzucona na początku książki przez tajemnicze postaci głodne opowieści z dreszczykiem, zgodnie z którą „historia o urodzinach spotęguje grozę dwukrotnie”. „Strasznie” dobra książka.

Książka:

Weronika Murek, „Urodziny”, wyd. Czarne, Wołowiec 2025.