Dwadzieścia lat temu ukazała się monumentalna publikacja poświęcona historii Niemiec pod tytułem „Der lange Weg nach Westen” (Długa droga na Zachód). Jej autor, Heinrich August Winkler, urodzony w 1938 roku w Królewcu, był zdania, że Niemcy nigdy nie należały w pełni do „Zachodu”. Kulturowo – tak, ale politycznie niemieckie elity długo opierały się temu, co Winkler uważał za decydujące osiągnięcie instytucjonalne Zachodu: demokracji przedstawicielskiej opartej na podziale władzy. Zmieniło się to dopiero po 1945 roku dzięki polityce zbliżenia do Zachodu prowadzonej przez kanclerza Konrada Adenauera, która związała Niemcy instytucjonalnie i strategicznie z Zachodem. W Niemczech Wschodnich początek tego procesu musiał poczekać aż do upadku muru berlińskiego.

Dla obserwatorów z Europy Wschodniej jest to dziwny argument. Dla nich Niemcy zawsze były „Zachodem” – geograficznie, kulturowo, historycznie. Poza tym nigdy nie istniał jeden Zachód, ale kilka jego wersji. Z perspektywy Warszawy czy Wilna cywilizacja zachodnia była zjawiskiem wielowarstwowym i pluralistycznym.

Po 1989 roku obietnica tej cywilizacji miała ogromne znaczenie dla Europy Wschodniej. Mniejsze państwa regionu zaczęły dostosowywać się do wysokich standardów liberalnej demokracji. Przepisano konstytucje, zdemokratyzowano życie publiczne, zbudowano gospodarki rynkowe. Wiele z tych krajów przystąpiło do NATO i Unii Europejskiej. Proces ten nie przebiegał jednak gładko ani jednolicie – wystarczy pomyśleć o Węgrzech Viktora Orbána czy trwających prawie dziesięć lat rządach populistów w Polsce. Kierunek był jednak jasny: państwa Europy Wschodniej modernizowały się poprzez coraz ściślejsze powiązania z Zachodem.

Historia ta jest dziś przywoływana ze szczególną pilnością po powrocie do władzy w Waszyngtonie prezydenta Donalda Trumpa. Jego nowy rząd nie tylko próbuje przeorganizować globalne sojusze, ale także podważa podstawy liberalnych wartości demokratycznych.

Całość artykułu dla „Internationale Politik” tutaj.