Netanjahu rzadko zwołuje konferencje prasowe. Nie dlatego jednak jego niedzielne spotkanie w Jerozolimie z dziennikarzami – najpierw mediów międzynarodowych, potem izraelskich – zyskało taki rozgłos.
Orwellowska konferencja
Gerszon Baskin, wieloletni mediator w kontaktach między Izraelem a Palestyńczykami, nazwał konferencję „orwellowską”. I taka ona była. Premier został podczas niej zapytany o to, czy jego strategia wstrzymania pomocy humanitarnej, by wywrzeć presję na Hamas – która wywołała głód w Gazie – poniosła klęskę. Netanjahu odpowiedział: „Nigdy nie powiedzieliśmy, że wstrzymujemy wszelką pomoc humanitarną”.
Tymczasem 2 marca biuro premiera podało w komunikacie prasowym: „Premier Netanjahu postanowił, że począwszy od dzisiejszego ranka, wszelki wjazd towarów i zapasów do strefy Gazy zostanie wstrzymany”.
Decyzję uzasadniano koniecznością powstrzymywania grabieży pomocy humanitarnej przez Hamas. „Chcieliśmy to powstrzymać – wyjaśniał na konferencji premier – i dlatego powiedzieliśmy, że równolegle ustanowimy punkty dystrybucji [pomocy], używając stworzonej przez Amerykanów Gazańskiej Fundacji Humanitarnej (GHF), by żywność można było rozdawać oddzielnie. Naszym celem nie było zablokowanie pomocy”.
Zbrodnia Netanjahu
Fundacja rozpoczęła swą – katastrofalną, jak dziś już wiemy – działalność dopiero 26 maja. Czyli niemal trzy miesiące później, a nie „równolegle z blokadą”. Zaś pierwszą od 2 marca pomoc Izrael wpuścił do Gazy tydzień wcześniej – pod wpływem presji międzynarodowej spowodowanej doniesieniami o panującym tam głodzie.
Jak się „nie ma celu zablokowania pomocy”, to się jej nie blokuje. Jeśli się ją blokuje, to popełnia się zbrodnie przeciw ludzkości. Żadne – istotnie orwellowskie – oświadczenia premiera Netanjahu, że „pokój to wojna”, a „niewola to wolność”, tego nie zmienią.
Wiarygodność doniesień
Podważą one natomiast, co zrozumiałe, wiarygodność wszystkiego, co jeszcze by powiedział. Jego uwaga, że wszystkie trzy zdjęcia zagłodzonych jakoby gazańskich dzieci przedstawiały w rzeczywistości dzieci, których wycieńczenie było w rzeczywistości skutkiem nieuleczalnych chorób, a nie głodu, było trafne i istotne. Jest oczywiste, że jeśli tak rzeczywiście było, to może to znaczyć, że nie tak łatwo jest w Gazie znaleźć zagłodzone dziecko do sfotografowania – a więc skala klęski jest mniejsza, niż twierdzą krytycy Netanjahu. Zarazem, co oczywiste, niedożywienie miało dodatkowy negatywny wpływ na stan chorego dziecka, co podkreślają analizujący jego przypadek.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że dwoje z tych dzieci uzyskało w przeszłości pomoc lekarską w Izraelu lub za jego pomocą, a na jednym ze zdjęć – niewykorzystanych przez media – widać też małego brata wycieńczonego dziecka, który nie zdradza oznak niedożywienia.
Manipulacje nie likwidują winy
Nic z tego nie jest jednak dowodem na to, jak twierdził Netanjahu, że głodu w Gazie nie ma. Jedynie, że należy ostrożnie podchodzić do źródeł, także dokumentalnych. Na zdjęciu widzimy bowiem to, co nam się do zobaczenia podaje. Informacje wraz z nim przekazane mogą być mniej ważne od tych przemilczanych.
Zanim jednak, jak chciałby Netanjahu, oburzymy się na domniemanych manipulatorów, pamiętajmy, że nawet mniejszy głód to nadal głód. I że nawet nieuleczalnie chore dziecko z pełnym brzuchem wyglądałoby zdrowiej.
Zaś wina za głód w Gazie jednoznacznie spada na rząd Izraela i jego kłamliwego premiera.
Izraelska blokada informacyjna
Trudno się dziwić emocjonalnym reakcjom odbiorców, skonfrontowanych z tak dramatycznymi kadrami – z reguły nieświadomych okoliczności ich powstania. Inaczej by było, gdyby do Gazy mieli dostęp niezależni dziennikarze. Tymczasem od wybuchu obecnej wojny Izrael ich nie wpuszcza.
Jerozolima wyjaśniała, że obawiała się, iż mogliby – niechcący lub nie – swymi zdjęciami i filmami ujawnić izraelskie pozycje wrogowi. Trudno jednak przypuszczać, by udało im się zaobserwować coś, czego nie widzą sami Palestyńczycy. Bardziej jest prawdopodobne, że Izraelczycy obawiają się tego, co tacy dziennikarze mogliby ujawnić. Niewpuszczanie ich uprawdopodabnia jedynie najgorsze obawy krytyków Izraela.
Media i Hamas
W tej sytuacji trudno się dziwić, że doniesienia z terenu, pochodzące niemal jedynie od dziennikarzy palestyńskich, mogą być mylące i stronnicze. Tym bardziej, że stronniczy mogą być sami dziennikarze. W październiku ubiegłego roku izraelska armia ujawniła zdobyczne dokumenty Hamasu. Wynikało z nich, że niektórzy dziennikarze z Gazy, w tym współpracujący z Al-Dżazirą, są zarazem członkami struktur wojskowych Hamasu.
Jeden z nich, Anas al-Szarif, zginał w poniedziałek od uderzenia rakietą w namiot dziennikarski przy szpitalu al-Szifa. W ataku zginęło też czterech innych dziennikarzy katarskiej rozgłośni. Al-Dżazira, podobnie jak międzynarodowy Komitet Obrony Dziennikarzy, odrzuciły izraelskie oskarżenia. Uznały je jako niewystarczająco udowodnione lub wręcz fałszywe – nie przedstawiając na swoje twierdzenia żadnego dowodu.
Podwójne tożsamości
To prawda, że wiarygodność oficjalnych rzeczników strony izraelskiej, po licznych ich nieprawdziwych stwierdzeniach, jest zasadnie niska. Z kolei oskarżenia, że Izraelczycy polują na niesprzyjających im dziennikarzy, należy traktować poważnie. Wystarczy przypomnieć śmierć Szirin Abu Akili w Dżeninie w 2022 roku, zabitej niemal na pewno celowo przez Izraelczyków (pisząc wówczas o jej śmierci, podawałem taką interpretacje w wątpliwość).
Ale rzecznicy jedno, a dokumenty co innego, o czym zachowując stosowną ostrożność wobec wszelkich źródeł, winniśmy pamiętać. Podczas wojny bośniackiej poznałem korespondenta irańskiej gazety „Kayhan”. W jednej z korespondencji ujawnił się jako oficer Gwardii Rewolucyjnej i odtąd wszyscy zaczęli go unikać. Jako wojskowy stanowił bowiem uprawniony cel ataku, a więc także zagrożenie dla innych.
Jeżeli al-Szarif był hamasowskim bojówkarzem, to Izraelczycy mieli prawo go zabić – choć pozostaje kwestia proporcjonalności tego ataku.
„Nasi” mogą bezczelnie kłamać, a „tamci” mówić prawdę
Jawne kłamstwo Netanjahu w sprawie blokady pomocy dla Gazy należy rozumieć w jego generalnej odmowie brania odpowiedzialności za jakiekolwiek katastrofy, do jakich dochodziło pod jego rządami, od rzezi 7 października poczynając.
„Łże z bezczelną śmiałością”, skomentował słowa premiera Awigdor Lieberman, przywódca prawicowej partii opozycyjnej Israel Bejtejnu. Ale kłamstwa w sprawie pomocy nie oznaczają, że w sprawie zdjęć czy dziennikarzy-hamasowców Netanjahu także mówi nieprawdę.
Dziennikarze-hamasowcy z kolei niekoniecznie widzą sprzeczność między swoimi dwiema rolami. Podobnie zresztą jak autorzy zainscenizowanych czy wyselekcjonowanych zdjęć nie fałszują rzeczywistości, choć wypaczają jej obraz. Zaś świadomy odbiorca wie jedynie, że mogą być powody, by nie ufać źródłom z obu stron – i często decyduje się na uwierzenie tym, z którymi się identyfikuje bardziej. Niesłusznie.
„Nasi” mogą bezczelnie kłamać, a „tamci” mówić prawdę, której nie chcemy usłyszeć. A czasem na odwrót. Decyzje o przyznawanej źródłom wiarygodności musimy raz za razem podejmować na nowo.