Karol Nawrocki jest już prezydentem, ale nie porzuca roli kandydata. Wspólnie z ultrasami Lechii Gdańsk skanduje na „młynie” kibicowskie hasła. Przerzuca się z ministrem Waldemarem Żurkiem cytatami z tekstu „Jestem Bogiem” Paktofoniki. Wychyla się z okna Belwederu w podkoszulku i woła, że zejdzie za pół godziny.
Po zaprzysiężeniu zachowuje wizerunek outsidera. Nie-grzecznego, nie-obytego, a więc prawdziwie autentycznego człowieka. Takiego, który opiera się wpływom zdegenerowanego „systemu”. „Systemu”, którego najlepszym przykładem jest przecież gruntownie wykształcony, zamożny (właściciel kilku mieszkań), realizujący dwudziestopierwszowieczny „polish dream” – sam Karol Nawrocki.
Jean Baudrillard – francuski socjolog i filozof twierdził, że żyjemy w epoce symulakrów – hiperrzeczywistości, w której kopia jest bardziej przekonująca niż oryginał, a pozór autentyczności ma większą moc niż prawda.
Prawica zdaje się to realizować. W jej grze kluczem do wygranej jest wykreowanie autentycznego w 200 procentach symulakrum, które przykrywa rzeczywistość.
Czym w takim razie jest autentyczność we współczesnej polityce? I czy polityczny zarzut o sztuczności, cynizmie i manipulacjach jeszcze kogokolwiek obchodzi?
Szczery biznesmen i prawdziwy kibol
Krzysztof Stanowski, biorąc udział w kampanii prezydenckiej, nie ukrywał, że chce wykorzystać kampanię wyborczą i czas antenowy przysługujący kandydatom do realizacji partykularnych celów. W otwarty sposób mówił, że „nie chce zostać prezydentem”, wykorzystując demokratyczną procedurę do promocji Kanału Zero. Cel ten swoją drogą Stanowski zrealizował.
Otwarta szydera z procedury stanowiącej podstawę systemu demokratycznego została przez wiele osób odebrana pozytywnie. I zmonetyzowana.
Podobnie zinterpretować można reakcję ówczesnego kandydata na urząd prezydenta – Karola Nawrockiego – na informacje medialne o jego uczestnictwie w ustawkach pseudokibiców.
Sztab wyborczy kandydata próbował kreować wizerunek Nawrockiego jako człowieka „z krwi i kości”.
Wiadomo przecież, że nielegalne walki osób obracających się w środowiskach handlarzy narkotyków czy przemytników migrantów nie mają nic wspólnego z etosem sportowej rywalizacji czy „męskim” honorem. Jednak dumne potwierdzenie udziału w nielegalnym procederze w wywiadzie ze Sławomirem Mentzenem spotkało się z uznaniem samego rozmówcy i internautów.
Pozorna autentyczność zwalnia z moralności
Wykreowany obraz „człowieka z ludu” w dużej mierze przykrył realne moralne i praktyczne konsekwencje udziału w nielegalnych starciach pseudokibiców.
We współczesnym dyskursie politycznym wypowiedzi szkodliwe dla ogółu wspólnoty mogą być postrzegane pozytywnie, jeśli są nieskrywane, opowiedziane wprost, dumnie – autentycznie.
Powodów uznania dla autentyzmu możemy doszukiwać się w kilku zjawiskach. Po pierwsze, w rozwoju marketingu i biznesowego storytellingu, które promują używanie treści nacechowanych emocjonalnie i kontrowersyjnie. To one przyciągają uwagę odbiorców i dodatkowo są wzmacniane przez algorytmy mediów społecznościowych.
W poszukiwaniu siebie
Po drugie, w politycznej socjalizacji zakorzenionej w opisywanej przez Jarosława Kuisza kulturze podległości. Transpokoleniowa trauma utraty suwerenności towarzyszy nam od lat wczesnoszkolnych. Cierpienie oraz straceńcze bohaterstwo legitymizują moralną wyższość.
Potrzeba poszukiwania autentyczności wynika również z problemu określenia się w granicach tożsamości klasowej, historycznej czy politycznej. Rekordowa popularność wystawy obrazów Józefa Chełmońskiego w Muzeum Narodowym czy sukces kinowy „Chłopów” oraz utworu promującego film, to znaczy „Jesień – Tańcuj” L.U.C.-a i Rebel Babel Film Orchestra sygnalizują potrzebę czegoś, co mogłoby stanowić tożsamościową kotwicę.
Ideowe kłamstwo Mentzena
Skuteczne zarządzanie autentycznością od lat stosuje skrajna prawica. W 2019 roku Sławomir Mentzen wygłosił słynną „piątkę Konfederacji”. Wzięcie na cel „Żydów, gejów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej” pokazuje strategię walki w dyskursie politycznym.
Mentzen oparł ją na intencjonalnym dążeniu do zwiększenia akceptacji skrajnych poglądów poprzez wykorzystanie potrzeby autentyczności. Uznał, że należy publicznie kreować się na osobę niezależną od dotychczasowych graczy, która reprezentuje poglądy dotychczas nieakceptowalne.
Autentyczny cynizm
Dodatkowo, głosząc skrajne tezy, przedstawiciel Konfederacji budował fałszywą „prawdziwość” – jest przecież tak bezkompromisowy i niepoprawny, że musi wierzyć w to, co mówi. Brutalność czy intencjonalne ustawianie siebie w roli ofiary – bohatera walczącego z „Żydami, gejami, aborcją, podatkami i Unią Europejską” – tylko potęguje działanie schematu.
Otwarty cynizm nie jest przeszkodą. Sam Mentzen po czasie podkreślał, że „piątka” to „nie są to jego poglądy” i że była tylko elementem taktyki w walce o władzę.
Autor głoszący „tezę X” mówi więc wprost, że tezę X wykorzystuje cynicznie dla zdobycia władzy, a jednocześnie podkreśla swoją ideowość. Nie jest to jednak odbierane jako fałsz – przyznanie się do cynizmu może być więc autentyczne.
Krew, pot i uzależnienia
Dlaczego jednak ten schemat najlepiej wykorzystuje prawica? Theodor Adorno, dwudziestowieczny socjolog i filozof, mówił, że „potrzeba ekspresji cierpienia jest warunkiem wszelkiej prawdy”. Dlatego więc cierpienie, męka i konflikt są bliżej populistycznego krwiobiegu dwudziestopierwszowiecznego autentyzmu.
Przywołując przykład Karola Nawrockiego – budowanie kapitału politycznego na krwi, pocie i uzależnieniach okazuje się bardziej autentyczne.
Prawica wygrała walkę dyskursywną, szczególnie w nowych mediach, opartą na utożsamieniu autentyzmu z cierpieniem, szyderą, egoizmem czy cynicznym trwaniem w roli ofiary.
Robi to w kontraście do jakościowej pracy, edukacji czy budowy wspólnotowości politycznej. Czyli przekornie – wartości charakterystycznych dla etosu klasycznej klasy robotniczej, z którą to prawica, równie cynicznie, lubi się utożsamiać.
Pokora i lekcja na przyszłość
Jedną z porażek obozu liberalno-demokratycznego, jeśli chodzi o marketing polityczny, jest właśnie wizerunek braku autentyzmu. Widać go w dotychczasowych próbach opowiedzenia liberalnych czy demokratycznych wartości – pluralizmu debaty publicznej, przynależnej każdemu jednostkowej podmiotowości, państwa prawa.
Przykładem polityka strony liberalnej, który zwyciężył, wykorzystując autentyzm, jest nowy prezydent Rumunii Nicușor Dan. Na zadane w mediach pytanie o stosunki międzynarodowe potrafił odpowiedzieć „nie wiem, ale się nauczę” i zjednać sobie wyborców szczerością.
Na finiszu kampanii prezydenckiej na szczerość i autentyzm zdobył się również Rafał Trzaskowski. W rozmowie ze Sławomirem Mentzenem zerwał z prokonfederacką narracją, nie ukrywał swoich poglądów i nie obawiał się konfrontacji z tezami skrajnej prawicy.
Ten przykład można próbować zdyskredytować. Większość internautów oglądających spotkanie polityków zadeklarowała, że nie zostali przekonani do oddania głosu na Rafała Trzaskowskiego. Autentyczność w polityce działa jednak jak budowanie marki – nie wystarczy jeden efektowny gest, żeby zmienić sposób, w jaki jesteśmy postrzegani. Jest to starannie przemyślana, oparta na badaniach konsekwentna strategia.
Jak pisał ojciec reklamy David Ogilvy, marka nie rodzi się z jednego błyskotliwego hasła. W polityce – z jednego szczerego wystąpienia, lecz z lat powtarzanej i świadomie kreowanej wiarygodności.
Najgorszym błędem liberalnej strony byłoby budowanie przekazu na ciągłym rozliczaniu PiS-u albo tłumaczeniu własnej niemocy nieprzychylnością Pałacu Prezydenckiego. Takie podejście tylko wzmacnia autentyzm prawicy. Zamiast tego trzeba jasno opowiadać o ideach i tradycjach, które stoją za demokratycznymi rozwiązaniami politycznymi, szczególnie w nowych – często wrogich – mediach cyfrowych. Tylko autentyczna zgodność między wartościami a decyzjami może umożliwić nie kolejny „ratunek” Polski od rządów prawicy, a odważne, ideowe zwycięstwo w zbliżających się wyborach parlamentarnych.