
Książka Toma Hollanda „Boże władztwo. Jak chrześcijański przewrót zmienił oblicze świata” napisana jest z dużą swadą, a przetłumaczona na język polski z jeszcze większą. Rzadko widuje się dziś publikacje zawierające tak bogate słownictwo i tak giętką składnię. Po lekturze w pamięci utkwił mi zwłaszcza „nabiodrnik”, fenomenalne słowo świadczące o tym, że tłumaczowi nie konweniowała poczciwa „przepaska biodrowa”. Dziesięć tomów słownika Doroszewskiego (plus suplement) z pewnością nie leżało bezczynnie. Niektóre decyzje tłumacza są wprawdzie dyskusyjne, niektóre zaś osobliwie – te dotyczące szyku wyrazów w zdaniach trącą wręcz azjanizmem (to taki styl w retoryce antycznej, #pdk, #kmwtw) – niemniej całość przekładu daje przyjemną świadomość, że żyją jeszcze czynni użytkownicy języka polskiego mający zasób leksykalny większy niż sto słów, w tym trzydzieści brzydkich.
Ratunek czy nieszczęście
Ale co nam właściwie podano z tak urozmaiconym garnirunkiem? Z analitycznych i syntetycznych ujęć historii chrześcijaństwa można by zestawić bibliotekę – i to nie domową, na jednej ściance mieszkania, lecz bibliotekę-budynek. W końcu mamy do czynienia z jednym z najbardziej wpływowych zjawisk w dziejach naszego gatunku (poza tymi, które wynikają z praw fizyki). Dzieje tej religii na przestrzeni dwudziestu stuleci jej rozwoju ujęto w wielu tysiącach monografii, często wielotomowych, pisanych ze wszystkich możliwych punktów widzenia. W niektórych z tych ujęć chrześcijaństwo to samo dobro, miłosierdzie, spokój i roztropność (do nich należą zwłaszcza historie pisane przez nietkniętych rozterkami wyznawców lub osoby duchowne), w innych natomiast jest ono samym złem, nieograniczonym pasmem zbrodni i wynaturzeń praktykowanych pod hasłami miłości i prawdy. Klasycznym przykładem drugiej opcji są książki publikowane w Polsce przez nieistniejące już gdańskie wydawnictwo Uraeus, na czele z pięciotomową „Kryminalną historią chrześcijaństwa” Karlheinza Deschnera, z której wynika, że zaistnienie tej religii było jednym z większych nieszczęść ludzkości.
Monografia Toma Hollanda, zawodowego pisarza książek popularno-historycznych z najwyższej półki, tego nader modnego obecnie gatunku, skłania się zdecydowanie do pierwszego z wymienionych modeli. W tej obszernej publikacji można znaleźć opisy tysięcy faktów historycznych zestawionych z nieogarnionego materiału, jakiego dostarczają dwa tysiące lat historii chrystianizmu. Znacząca większość z nich to fakty dla chrześcijaństwa korzystne. O niekorzystnych czytamy tam mało. Z całości wynika dość jasno główna myśl przewodnia, której autor taktownie nie podaje nam na łopacie, lecz zaprasza do samodzielnego odkrycia. Nie zakopuje jej jednak zbyt głęboko pod tekstem. Chodzi o to, że chrześcijaństwo jest pierwszym w dziejach ludzkości projektem ideowo-egzystencjalnym, w którym zakłada się i praktykuje zasadniczą równość wszystkich ludzi wobec siebie nawzajem oraz – co bodaj jeszcze ważniejsze – zakłada się w nim też, że w stosunkach międzyludzkich nie należy używać przemocy.
Już słyszę szyderczy rechot. W czasie najgłębszego kryzysu wiary chrześcijańskiej od kilkuset lat, w czasie, gdy kościoły instytucjonalne większości krajów Starego i Nowego Świata zajęte są rozliczaniem się (duchowym i pekuniarnym) z przestępstw popełnionych przez swoich przedstawicieli, a kościoły-budynki coraz częściej wyludniają się, książka o dobroczynnym wpływie chrześcijaństwa na ludzki świat jawić się może jako odrobinę anachroniczna.
Przemoc a chrześcijaństwo
Nie wchodząc w kwestię aktualnych problemów kościoła katolickiego i zachowując pewną rezerwę wobec doboru materiału narracyjnego przez autora „Bożego władztwa”, należy jednak przyznać, że faktycznie przed wystąpieniem Jezusa i jego uczniów przemoc, głównie fizyczna, była w społecznościach ludzkich czymś tak oczywistym i naturalnym, że mało kto postrzegał ją jako problem do intelektualnego rozpoznania, a tym bardziej do praktycznego rozwiązania. To, że ludzie stojący wyżej na drabinie społecznej stosują ją wobec wszystkich stojących niżej, stanowiło jedną z podstaw porządków prawnych i obyczajowych we wszystkich starożytnych cywilizacjach (ale również w późniejszych, w tym chrześcijańskiej – Tom Holland dyskretnie pomija tę okoliczność). Co prawda już na sześć wieków przed Jezusem jej zło wskazał Budda, ale, po pierwsze, Europejczycy dowiedzieli się o tym z bardzo dużym opóźnieniem, po drugie zaś religia buddyjska nie osiągnęła nigdy i nigdzie takiego wpływu na życie społeczne, jaki chrześcijaństwo zyskało na olbrzymim terytorium Cesarstwa Rzymskiego już w ciągu trzystu pięćdziesięciu lat od momentu narodzin swojego założyciela.
W książce Hollanda godna szacunku jest praca wykonana przez jej autora (o ile oczywiście wykonał ją samodzielnie) przy gromadzeniu i selekcji materiału. Rzecz napisana jest wyraźnie „do czytania”, a nie po to, by dołączyć do tysięcy poważnych osamotnionych woluminów na ten sam temat zalegających na regałach opustoszałych bibliotek. Może nawet nieco za bardzo zaleca się do czytelnika kosztem rzetelności. Narracja rozpoczyna się od kilku precyzyjnych opisów krzyżowania, a przytaczając informacje o przedchrześcijańskim świecie śródziemnomorskim, autor dorzuca do nich relację o perskiej torturze zwanej „skafizmem” (od greckiego słowa oznaczającego łódkę). Miała ona polegać na tym, że skazańca zamykano między dwoma wydrążonymi kawałami drewna (mogły to być małe łódki-dłubanki) w taki sposób, że wystawały mu z nich głowa i kończyny, a korpus był schowany. Następnie karmiono go siłą, a twarz smarowano mlekiem i miodem. Do tak spreparowanego człowieka zlatywały się owady, a po tym, jak zaczął się wypróżniać do wnętrza swojej „kapsuły”, były to zwłaszcza muchy, które składały tam jaja. Po kilku dniach, nieszczęśnika, wciąż karmionego siłą przez oprawców, gnijącego we własnych odchodach, zaczynały żywcem zjadać larwy, póki nie wyzionął ducha. Akcja robi wrażenie, a sugestia jest jasna – ludzie niewyznający chrześcijaństwa zdolni byli do niewyobrażalnych okrucieństw. (Ale ci, którzy je wyznawali, także mieli na tym polu duże zdolności, jak zaświadcza wiele barwnych relacji z różnych epok.) Problem w tym, że jedynym źródłem do kwestii „skafizmu” jest fragment jednego z „żywotów sławnych mężów” spisanych przez Plutarcha – autora wprawdzie raczej nielubiącego zmyślać, ale korzystającego w tym przypadku z przekazu żyjącego pięćset lat wcześniej Ktezjasza, który dla odmiany był fantastą. Jak to było z tymi Persami, tego już się nigdy nie dowiemy, ale czy naprawdę chciało im się marnować czas na wielodniowe męczenie skazańców, skoro na przykład obdarcie żywcem ze skóry było o wiele mniej absorbujące, a delikwentowi też sprawiało sporą przykrość?
Pierwsze wieki
Prawie połowa głównego tekstu „Bożego władztwa” dotyczy kilku pierwszych wieków chrześcijaństwa. Jest to zabieg o tyle dla autora wygodny, że znaczna część naszej wiedzy o tym okresie rozwoju wiary chrystusowej jest zniekształcona przez ubarwione, przesadne a niekiedy po prostu sfałszowane przekazy. Niekoniecznie muszą to być jawne fantazje, jakie spotykamy w wielkich ilościach na przykład w żywotach męczenników i męczennic. Często takie przeinaczenia (zawsze na korzyść wiary) są na tyle dyskretne, że nawet zawodowym badaczom źródeł trudno je odcedzić i pozostawić nagą prawdę. Tym łatwiej za to kreować na ich podstawie wizję chrześcijaństwa jako zaprawdę dobrej nowiny. Jeśli Tom Holland chciał dorównać Edwardowi Gibbonowi, to udało mu się to jedynie w sensie stylistycznym, a i to nie bez dyskusji. Autor sprzed dwustu pięćdziesięciu lat okazuje się w porównaniu z nim bardziej krytyczny wobec swoich źródeł.
Tymczasem pytanie o (nie)konieczność przemocy jest wciąż aktualne, a nawet, przykro to pisać, staje się obecnie coraz aktualniejsze. Właściwie dlaczego nie powinniśmy osiągać swoich celów, stosując przemoc, która przecież często ułatwia ich osiąganie? W imię kogo (Kogo?) /czego (Czego?) mamy się od niej powstrzymywać? Wygląda na to, że nadchodzi czas, kiedy te pytania trzeba będzie w naszej cywilizacji zacząć przemyśliwać na nowo. Szkoda, bo przez pewien czas (niekoniecznie jednak od czasów apostolskich) sądziliśmy, że mamy to jednak załatwione raz na zawsze.
Jeśli chodzi o postać fizyczną omawianej książki, to – również z przykrością – wypada odnotować, że PIW wciąż hołduje potwornemu zwyczajowi przenoszenia przypisów bibliograficznych na koniec książki. Podobno duże przypisy u dołu strony odstraszają czytelników. No, zależy jakich. Kogo nie odstraszył sam rozmiar tej książki – bez mała sześćset stron dużego formatu – ten się przypisami nie zniechęci, zniechęcić się natomiast może ten, kto musi nieustannie wertować duży, nieporęczny wolumin, jeśli chce sprawdzić, skąd autor i tłumacz wytrzasnęli takie lub owakie niecodzienne wypiski. Po co ta tortura, wydawco?
Książka:
Tom Holland, „Boże władztwo. Jak chrześcijański przewrót zmienił oblicze świata”, tłum. Tristan Korecki, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2025.
