Powodem zamachu stanu w Mjanmie było to, że opozycja wygrała w 2020 roku wybory. St. Gen. Hlaing wyraża zresztą w swym liście do Trumpa przekonanie, że i w Mjanmie, i w USA, wybory w 2020 roku sfałszowano.
Demokratyczna junta?
Przy rocznym eksporcie do USA rzędu 600 milionów dolarów, Hlaing nie ma zbyt wielu powodów do oburzenia. Ma natomiast powody do wdzięczności: list z informacją o nowych cłach to pierwsze oficjalne pismo skierowane do junty przez prezydenta USA. Waszyngton, podobnie jak większość państw świata (choć nie Rosja, Chiny, Indie czy Pakistan), junty nie uznaje. Z kolei pismo o cłach mógłby wysłać urzędnik Departamentu Handlu do mjanmańskiego MSZ.
Ale Trump najwyraźniej chciał wyrazić uznanie dla demokratycznych przemian, jakie ostatnio w Mjanmie zachodzą: junta zapowiedziała wybory na grudzień lub styczeń. Trudno sobie jednak wyobrazić ich przeprowadzenie. W wojnie domowej wywołanej zamachem zginęło już ponad 80 tysięcy ludzi, a junta kontroluje jedynie około połowy terytorium kraju.
Na opanowanych terenach praworządność czyni wszakże oszałamiające postępy: ogólnokrajowy stan wyjątkowy został zniesiony. Oczywiście z wyjątkiem tych wszystkich miast i prowincji, gdzie został natychmiast przywrócony. Szef junty przekazał zaś władzę p.o. prezydenta – Ming Aung Hlaingowi.
Birmańskie bogactwo
Prezydent Trump docenił demokratyzację i zdjął sankcje z junty i przedsiębiorstw, które generują jej dochody. Podejrzewać jednak można, że bardziej chodzi o to drugie: Mjanma jest trzecim światowym eksporterem minerałów ziem rzadkich. Próby ich pozyskiwania – z Grenlandii na przykład, razem z całą wyspą – są pod panowaniem Trumpa obsesją amerykańskiej polityki zagranicznej.
Kłopot w tym, że wydobywa się je w Mjanmie głównie w stanie Kachin, który jest pod kontrolą walczących z juntą separatystów kaczyńskich. Ci zaś zawarli korzystne porozumienia eksportowe z Chinami. Waszyngton musiałby albo przebić chińskie stawki, a to kosztuje, albo doprowadzić do pokoju między juntą a opozycją.
Warto jednak pamiętać, że dążenie do pokojowego Nobla stanowi drugą, obok ziem rzadkich, obsesję amerykańskiego prezydenta. Konkurencja jest ostra, bo zgłoszono zarówno Elona Muska, jak i NATO. Z Polski zaś Joannę Dudę, nieudaną kandydatkę Konfederacji do Europarlamentu w 2023 roku.
Niewygodne zasoby
Rzadkie ziemie z Noblem współbrzmią też w polityce wobec Pakistanu. To właśnie jego wojskowy przywódca, Marszałek Polny Asim Munir, jako pierwszy zgłosił Trumpa do nagrody. W ramach podziękowań prezydent USA zaraz potem obniżył Pakistanowi cła do 19 procent.
Indie wprawdzie twierdzą, że USA nie uczestniczyły w wynegocjowanym zakończeniu kwietniowego konfliktu między oboma atomowymi mocarstwami. Ale skoro wolą mieć 50-procentowe cła – proszę bardzo.
Metali ziem rzadkich Indie też raczej nie mają, więc muszą importować je z Chin. Te z kolei wydobywają je u siebie, w Mjanmie i w Pakistanie właśnie. No i znów kłopot, bo złoża są w Beludżystanie, a Beludżowie patrzą krzywo i na eksploatowanie ich surowców, i na Pakistan w ogóle. Trochę tak, jak władze Konga patrzą na to, że sąsiednia Rwanda wywozi z zamieszkałych przez mniejszość tutsyjską przygranicznych terytoriów kongijskich zasoby mineralne. W tym oczywiście ziem rzadkich – i następnie eksportuje jako swoje.
Wyścig o nominacje
W konflikcie, który tam rozgorzał, USA też mediowały. Nawet wynegocjowały porozumienie. Ale jako że wywózka nie ustała, a wspierane przez Rwandę tutsyjskie bojówki nadal się panoszą, to tylko Rwanda nominowała Trumpa do Nobla – Kongo nie.
Nie szkodzi: nominował go też Gabon, który wprawdzie w konflikcie nie uczestniczy, ale bardzo chce, by mu USA zmodernizowały marynarkę wojenną: wszystkie trzy łodzie patrolowe. Za uśmierzenie kambodżańsko-tajskiego sporu granicznego Trumpa nominowała Kambodża – Tajlandia już nie. Będzie zapewne dogrywka.
Donald „Peacemaker” Trump
A tu jeszcze Trump przypomina, że zakończył też konflikt między Azerbejdżanem a Armenią. Ich przywódcy istotnie zadeklarowali po raz kolejny, acz tym razem w samym Białym Domu, że zamierzają konflikt zakończyć. Trumpa oczywiście od razu nominowali. Tyle że wówczas oświadczył on, że zakończył „konflikt między Aberbejdżanem a Albanią”. Reakcji z Tirany chwilowo brak.
Nie szkodzi – prezydent USA twierdzi też, że zakończył konflikt między Kosowem a Serbią, o czym w tych krajach nic nie wiadomo. Zapobiegł też, jak twierdzi, wojnie między Egiptem a Etiopią o tamę na Nilu, którą jego zdaniem „głupio sfinansowały USA”, choć nie dołożyły w rzeczywistości ani grosza.
Wojny w Ukrainie, wbrew zapowiedziom, nie zakończył jeszcze, ale to może dlatego, że jego zdaniem chodzi w niej o „Krym, wielkości Teksasu, który leży na oceanie, a który Obama oddał Rosji”. To obu stronom wojny z lekka odebrało mowę – i nominacji tu nie będzie. Za to Trumpa nominował do Nobla izraelski premier Benjamin Netanjahu, choć nie jest jasne, czy za to, że wymusił na Izraelu zakończenie konfliktu z Iranem, czy za to, że nie wymusił zakończenia konfliktu w Gazie.
Nobel pocieszenia
Dziwić musi natomiast brak nominacji z Kopenhagi: w końcu do wojny z Danią o Grenlandię jeszcze nie doszło. Zaś za swej poprzedniej kadencji Trump twierdził, że do Nobla nominował go japoński premier Shinzo Abe, który odmówił wszelako potwierdzenia tej wiadomości.
Najważniejsze jednak jest to, że Trump Nobla znów i tak nie dostanie, bo termin składania nominacji minął w lutym. Tak więc szanse pani Joanny Dudy wzrosły. Może by jednak dać mu Nobla pocieszenia?
Na przykład Hlaing i Munir mogliby łącznie nadać mu szarżę Starszego Polnego Generalnego Marszałka Celnego Najrzadszej z Ziem Aberbejdżanu. Gabon z kolei – dorzucić dowództwo swej zmodernizowanej floty w rejsie wokół oceanicznego Krymu.
I niech się Obama udławi z zawiści – bo o to przecież tu chodzi.