Poprzednia siedziba dowództwa marynarki została pod koniec ubiegłego wieku opuszczona. Obecnie korzysta z niej sztab Wschodnioafrykańskich Sił Pokojowych Unii Afrykańskiej – istniejących wszelako głównie na papierze.

Marynarka poza krajem

Po secesji Erytrei Addis Abeba swe nieliczne okręty rozmieściła przy nabrzeżach wydzierżawionych od pobliskich portów w Jemenie, Dżibuti i samej Erytrei właśnie. Ale dyslokacja marynarki „kątem u sąsiadów” się nie powiodła. Jemen pogrążył się w wojnie domowej, z Erytreą Etiopia stoczyła krwawą wojnę graniczną, a Dżibuti tak wyśrubowało opłaty portowe, że posiadanie okrętów stało się nieopłacalne.

Flagowa „Etiopia” – wysłużony amerykański tender hydroplanów z drugiej wojny światowej – poszła na żyletki. Pozostałe jednostki sprzedano, a jedną łódź patrolową przewieziono drogą lądową na jezioro Tana, gdzie podobno nadal pływa. Ale czy dla jednej łodzi śródlądowej warto budować całą nową siedzibę sztabu?

Dostęp do morza mocarstwem nie czyni

Etiopia nie jest w końcu jedynym imperium, które historia odcięła od morza. Po klęsce w pierwszej wojnie światowej z austro-węgierskiej marynarki pozostał tylko admirał Miklós Horty, po dyktatorsku dowodzący odciętymi od morza Węgrami.

Porty przejęła nowo utworzona Jugosławia. Tej w końcu też powiodło się nie lepiej: rozpadła się w tym samym czasie, gdy Etiopia straciła nadmorską Erytreę. Jej wybrzeże przypadło Chorwacji, a częściowo także Słowenii i Czarnogórze.

Serbia w końcu, jak Austria i Węgry przed nią, pogodziła się ze swym nowym, bezmorskim statusem. Z kolei Chorwacja pogodziła się z tym, że przez jej terytorium sąsiednia Bośnia ma w miejscowości Neum maleńkie wyjście na morze, z którym nie wie, co zrobić.

Z wyjściami na morze trzeba uważać

Bośniacki Neum to efekt kreatywnej jugosłowiańskiej kartografii, lecz podobnie ciasne wyjścia na świat w Iraku i Demokratycznej Republice Konga to już rezultat kolonialnej konieczności.

Kolonie potrzebowały portów, by eksportować z interioru surowce – kauczuk i ropę. Jednak wybrzeża kolonizatorzy rozparcelowali już przedtem. Saddam Husajn postanowił tę krzywdę naprawić, przyłączając Kuwejt. W ten sposób rozpętał dwie wojny w Zatoce Perskiej.

Z kolei Hitler pragnął naprawić krzywdę Prus, rozciętych po pierwszej wojnie światowej polskim wyjściem na morze – i rozpętał jej drugą odsłonę. A krwawa wojna andyjska odcięła Boliwię od Pacyfiku, budując poczucie krzywdy, które nadal dziś określa stosunek do zwycięskiego Peru i Chile. Z wyjściami na morze trzeba uważać.

Lokalne tarcia

Tym bardziej że ambicje marynarki etiopskiej nie ograniczają się do jeziora Tana. W styczniu 2024 roku Etiopia podpisała z Somalilandem porozumienie o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych, w zamian za wydzierżawienie odcinka wybrzeża z portem w Berberze.

Rozpętało się piekło, bowiem Somaliland, choć dokonał skutecznej secesji z Somalii na dwa lata przed oderwaniem się Erytrei od Etiopii, jest uznawany jako państwo jedynie przez Tajwan, z którym dzieli pewną wspólnotę losu. Rozpoczęto nawet budowę budynku ambasady Somalilandu w Addis Abebie. Jednak Somalia, oburzona tym zamachem na swą suwerenność, zmontowała przeciw Etiopii całkiem skuteczną koalicję międzynarodową z udziałem Dżibuti, Erytrei i Egiptu oraz poparciem Turcji.

Egipt – który ma z Etiopią własny konflikt w związku z ukończoną już budową gigantycznej zapory na górnym biegu Nilu w Etiopii – skierował nawet do Somalii wojska.

Addis Abeba w końcu wycofała się, dzięki mediacji Turcji, z projektu w Berberze – ale nie z dążenia do uzyskania wyjścia na morze.

Wprawdzie Etiopia korzysta z portu w Dżibuti, ale odbywa się to za cenę horrendalnych opłat. Stąd niedawna zapowiedź premiera Ahmeda Abiya, że będzie dążył do uzyskania wyjścia na morze w erytrejskim porcie Assab. Wysoki urzędnik ministerstwa obrony, generał Teshome Gemechu dodał, że jest to „cel egzystencjalny, za który można oddać życie”. Erytrea zareagowała przewidywalnym oburzeniem.

Etiopia i Erytrea – krwawa historia

Tyle że oburzenie Erytrei w obliczu groźby wojny i okupacji kawałka jej terytorium mniej przekonuje, gdy zważymy, że okupuje ona terytorium etiopskie. Zajęła je, gdy wspierała etiopski rząd federalny w jego wojnie ze zbuntowaną przygraniczną prowincją Tigraj.

Wojnę graniczną z Erytreą, której secesję zaakceptowała, Etiopia stoczyła, gdy u władzy w Addis Abebie był Ludowy Front Wyzwolenia Tigraju. Czyli dawny sojusznik Erytrejczyków we wspólnej walce z rządzącą w Etiopii krwawą marksistowską dyktaturą DERG.

Premier Abyi objął władzę po odsunięciu Tigrajczyków z Addis Abeby, a sojusz, który zawarł następnie z Erytreą, zakończył wojnę i przyniósł mu pokojowego Nobla. Tyle że celem owego pokoju byłą nowa wojna. Stoczona w latach 2020–2022 kampania przeciw Tigrajczykom kosztowała ponad 600 tysięcy zabitych. Zakończyła się kompromisem: Front pozostał u władzy w Tigraju, ale wyrzekł się wojny z rządem federalnym. Dla Erytrejczyków, którzy obwiniali Front za wojnę graniczną, to było za mało: pozostali na zdobytych w Tigraju i doszczętnie złupionych terytoriach, by móc trzymać Tigrajczyków w szachu.

To jednak oznaczało wznowienie konfliktu z Etiopią, która w końcu na forum Rady Bezpieczeństwa oskarżyła Erytreę o okupację. Klęska Tigraju miała wiele wymiarów – jednym była utrata ziem także na korzyść Amharów, innego narodu Etiopii, który w wojnie domowej poparł rząd centralny. We władzach Frontu nastąpił rozłam: jedni uznali, że głównym zagrożeniem jest Erytrea i na tym tle zbliżyli się do rządu w Addis Abebie, inni – że Amharowie, a więc należy się sprzymierzyć z Erytrejczykami.

Port do zdobycia

Pogróżki Abyia pod adresem Erytrei wyrażają zarówno chęć uzyskania własnego portu morskiego, z czego Etiopia nie chce zrezygnować, jak i odpowiedź na taktyczny sojusz, jaki Erytrejczycy zawarli z częścią Tigrajczyków. Przymierze to z kolei grozi wznowieniem etiopskiej wojny domowej. Sytuacje dodatkowo komplikuje fakt, iż rząd federalny toczy także wojnę z nacjonalistami amharskimi, i usiłuje sobie poradzić z irredentą Oromo – najliczniejszego narodu Etiopii.

Wojna z Erytreą, przez wszystkich uważaną za wroga, mogłaby, choćby czasowo, uśmierzyć konflikty wewnętrzne. Zdobycie Assabu wydaje się leżeć w zasięgu możliwości armii etiopskiej: położenie portu tuż przy granicy, i z dala od erytrejskich centrów, bardzo utrudniałoby jego obronę.

Zwłaszcza że – inaczej niż Somalia – Erytrea, będąca krwawą dyktaturą (nawet jak na stosunki lokalne), nie bardzo mogłaby liczyć na wsparcie innych państw. Z kolei Etiopia ściśle współpracuje ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, których drony – startujące zresztą wówczas z bazy w Assabie – pomogły jej wygrać wojnę w Tigraju.

Egipt wprawdzie ma potencjał wojskowy nieporównanie większy i wielokrotnie groził, że dokończenie zapory na Nilu może stanowić casus belli. Jednak z Kairu do Assabu jest dwa i pół tysiąca kilometrów. Zaś Sudan, dotychczasowy sojusznik Egiptu w kwestii Nilu, sam jest obecnie rozdarty wojną domową między dwoma odłamami wojska, która już pochłonęła ponad sto tysięcy ofiar. Zarazem Sudan Południowy zapewne bardziej sprzyjałby Etiopii, podobnie jak mocno wspierająca Addis Abebę Kenia.

Wznowienie wojny i tragiczne konsekwencje

Gdyby kolonialiści nieco inaczej wytyczyli granice, Etiopia dziś miałaby własny port – w Assabie, Dżibuti czy Berberze – i nie byłoby to rozwiązanie bardziej niesprawiedliwe od granic obecnych.

Mimo rozwoju komunikacji drogowej, szynowej i powietrznej, morze pozostaje najpewniejszą drogą na świat. Państwa pozbawione dostępu do niego zachowują się tak, jakby zatykający je korek cudzego terytorium musiał w końcu zostać wypchnięty.

Zaś morze, na które Etiopia chce odzyskać wyjście, to cieśnina Bab el-Mandeb.

Przepływało tędy – zanim jemeńscy Huti z północy cieśniny nie rozpoczęli w odwecie za wojnę w Gazie, ostrzału korzystających z niej statków – 12 procent światowego morskiego transportu ropy. Gdyby doszła do tego wojna na południowym wybrzeżu, cieśnina mogłaby zostać de facto zamknięta. A to miałoby katastrofalne konsekwencje dla cen ropy.

Taki obrót spraw byłby w interesie Rosji i Iranu, które, tak się składa, popierają rząd w Addis Abebie. Ale przede wszystkim wznowienie wojny w Rogu Afryki byłoby tragiczne dla wszystkich jego mieszkańców, którzy od pokoleń nie zaznali pokoju. A wiedzą, że w ich obronie nikt nie wyjdzie demonstrować na ulicach europejskich miast.