W poniedziałek 8 września w Norwegii zakończyły się wybory parlamentarne. Piszę „zakończyły”, bo przeprowadzono je w nowym formacie. Poza granicami Norwegii głosować można było już od 1 lipca do 29 sierpnia. Zaś na terenie całego kraju – od 11 sierpnia do 5 września, bez potrzeby uzyskiwania jakichkolwiek zaświadczeń. W wielu gminach, na przykład w Oslo, lokale wyborcze otwarte były też w niedzielę 7 września.

Wszystko to zapewne wpłynęło na wysoką, niemal osiemdziesięcioprocentową frekwencję. W odczuciu wielu zniszczyło jednak dynamikę kampanii. Po co bowiem prowadzić debaty do samego końca, jeśli dziesiątki tysięcy wyborców już oddały swoje głosy?

Prawdziwy zwycięzca

Sukces odniosła rządząca przez ostatnie cztery lata socjaldemokratyczna Partia Pracy. Poprawiła ona swój poprzedni wynik o 1,8 punktu procentowego i zdobyła 5 dodatkowych mandatów. Nadal pozostaje największą partią w parlamencie i będzie tworzyć przyszły rząd. Premier Jonas Gahr Støre zapowiedzał kontynuację rządów mniejszościowych przy wsparciu pozostałych ugrupowań lewicowych.

Jednak największym zwycięzcą wyborów okazała się Partia Postępu, określana na norweskiej scenie jako skrajnie prawicowa i populistyczna.

Ugrupowanie kierowane przez Sylvi Listhaug poprawiło swój poprzedni rezultat o aż 12,2 punktu procentowego i 26 mandatów (w sumie uzyskali ich 47). Partia Postępu stała się tym samym największą siłą na norweskiej prawicy. Konkurencyjna Partia Konserwatywna została wyraźnie osłabiona i z 24 mandatami jest tylko tłem dla łapiących wiatr w żagle populistów.

Lud i mieszczanie

Stronę lewicową, czyli „czerwono-zieloną”, oprócz socjaldemokratów tworzą: ludowcy z Partii Centrum, Socjalistyczna Lewica, skrajnie lewicowi Czerwoni oraz notujący najlepszy wynik w historii Zieloni (4,7 procent i 8 mandatów). W efekcie lewica jako całość uzyskała w Stortingu nieznaczną przewagę 88 do 81 nad stroną centro-prawicową, zwaną w Norwegii „mieszczańską” (czy jak kto woli, „burżuazyjną”), w skład której oprócz Partii Postępu i Konserwatystów wchodzą również chadecy i liberałowie.

Norweskim liberałom zawsze wiatr w oczy

Założona w 1884 roku Partia Liberalna – Venstre, czyli „Lewica” (nazwa nawiązuje do miejsc w parlamencie, które jej przedstawiciele zajmowali w XIX wieku) – to najstarsza partia polityczna w Norwegii. Czasy jej wielkości to zamierzchła historia – ostatni raz zdobyła większość parlamentarną w 1915 roku. Z kolei ostatni liberalny premier, Johan Ludwig Mowinckel, ustąpił ze stanowiska w 1935 roku.

W pewnym sensie każda istotna zmiana przekształcająca krajobraz polityczny Norwegii pierwotnie inicjowana była przez liberałów – jednocześnie osłabiając ich. To właśnie Partia Liberalna historycznie domagała się zniesienia kryterium majątkowego i wprowadzenia powszechnego prawa głosu, najpierw dla mężczyzn, potem także dla kobiet. W wyniku tych zmian utracili jednak polityczne przywództwo na rzecz socjaldemokratów, niesionych głosami nowo uprawnionych wyborców z klas pracujących.

Partia klasy średniej

Rozłamy wewnętrzne w partii na linii miasto–wieś dały początek ludowej Partii Centrum, która zabrała liberałom dużą część ich historycznej bazy na prowincji. Z kolei podział na laicką i chrześcijańską frakcję w latach trzydziestych XX wieku, dał początek Chrześcijańskiej Partii Ludowej. W efekcie tych podziałów, partia liberałów ostatecznie ugruntowała swoją pozycję jako ugrupowanie miejskiej klasy średniej. I pełni tę rolę do dziś.

Tegoroczne wybory zdają się sygnałem świadczącym o zachodzeniu podobnego procesu. Liberałowie – jak niegdyś – znów padają ofiarą popularności własnych postulatów, ale też specyficznej struktury norweskiego systemu politycznego.

Zieloni i liberałowie

Kluczowe postulaty liberałów w tegorocznej kampanii dotyczyły ochrony klimatu i przyrody, poprawy sytuacji rodzin z dziećmi, walki z ubóstwem wśród najmłodszych oraz poprawy jakości edukacji. W sferze gospodarczej partia opowiada się za wzmocnieniem konkurencyjności norweskiego sektora prywatnego i obniżeniem części podatków.

W polityce zagranicznej Venstre popiera członkostwo Norwegii w UE i postuluje szybkie referendum w tej sprawie. Wzywa również do wzmocnienia wsparcia dla Ukrainy i otwarcie mówi o ludobójstwie w Gazie.

Z bardzo podobnym programem do wyborów szli Zieloni. Różnice dotyczyły jedynie sposobu przedstawiania argumentów. Zieloni, będący bardziej na świeczniku jako „wróg publiczny numer jeden” dla lobby naftowego i silnego w Norwegii środowiska konserwatywno-samochodowego, musieli bardzo podkreślać sprawiedliwość społeczną proponowanych przez siebie rozwiązań. Starali się przy tym nie antagonizować swojej – również przeważnie wielkomiejskiej – bazy.

Głosowanie taktyczne

W ten sposób Partia Liberalna i Zieloni stali się niemal bliźniaczymi ugrupowaniami. Różnice między nimi wynikały z konwencjonalnego podziału na partie „lewicowe” i „mieszczańskie”. Liberałowie mogliby pewnie porozumieć się w większości spraw z socjaldemokratami, Zielonymi czy Partią Centrum. Jednak zakłada się z góry, że jako partia „mieszczańska” będą oni popierać rząd prawicowy.

W ten sposób o losie liberałów i w dużym stopniu o wyniku całych wyborów zadecydował taktyczny przepływ centrowych wyborców. W tegorocznych wyborach sondaże przewidywały (celnie) duży wzrost Partii Postępu. Jej liderka Sylvi Listhaug z kolei ogłosiła się oficjalną kandydatką na szefową rządu.

W ten sposób wybór między Zielonymi a Partią Liberalną został przedstawiony jako wybór między premierem Størem a premierką Listhaug. Rządem socjaldemokratów a rządem populistów.

Część stałych wyborców liberałów zagłosowała więc na Zielonych, by do tej sytuacji nie dopuścić. Tym sposobem Zieloni pierwszy w historii wywalczyli awans ponad próg gwarantujący dodatkowe „mandaty wyrównawcze”. Liberałów zaś pod ten próg zepchnęli. I tak oto ci pierwsi pięć mandatów zyskali, a drudzy pięć stracili.

Skrajna prawica wyraźnie wzmocniona

Ostatecznie norweskie wybory nie przyniosą dużych zmian. Socjaldemokraci pozbawieni samodzielnej większości wciąż będą zmuszeni budować koalicje wokół każdego projektu politycznego. Członkostwo kraju w UE jest wciąż odległą wizją, a polityka klimatyczna pozostaje obszarem silnych kontrowersji.

Wzmocnienie skrajnej prawicy jest jednak wyraźne. Każdy większy błąd socjaldemokratów może zakończyć się utratą roli największej partii politycznej w kraju i porażką w kolejnych wyborach.

Równie prawdopodobne jest jednak odrodzenie Partii Konserwatywnej. Z funkcji liderki będzie wreszcie zmuszona ustąpić niepopularna była premierka Erna Solberg. Pytanie tylko, jaki pomysł na siebie będzie miała norweska prawica.

Czy będzie on oparty na przejmowaniu postulatów Partii Postępu, czy poszukiwaniu innej drogi – w kontrze zarówno wobec lewicy, jak i prawicowych populistów. Dalsze losy liberałów – zbyt postępowych dla prawicy i zbyt mieszczańskich dla lewicy – także pozostają nierozstrzygnięte.