
Błogosławieństwo i tragedia Włoch leżą w ich pozornej swojskości. Osoby z różnych klas społecznych i różnych kultur znajdują tam z łatwością miejsce dla siebie. To Włochy – a nie Francja czy Niemcy – są domyślną Europą, tą, której nie może zabraknąć w kolejnej amerykańskiej fantazji o historii dziejącej się w Europie.
Włochy są fantazją
Włochy są fantazją zarówno dla Europejczyków, jak i reszty świata. Dla Europejczyków to często historia o tym, „o co chodzi w Europie”, dla osób spoza niej – Disneylandem, franczyzą z charakterystycznymi postaciami i towarami identyfikującymi markę.
Chętnie spacerujemy po ciasnych uliczkach starych włoskich miast, pijemy espresso, przegryzając je croissantem, pływamy wenecką gondolą, ustawiamy się w kolejce do najsłynniejszej ozdoby Mediolanu – Duomo, odwiedzamy muzea zapełnione dziełami sztuki stworzonymi przez największych artystów w historii. Jemy pasty, pizzę i owoce morza, popijamy wino. Zazwyczaj w tych okolicznościach pada jakiś banał o celebrowaniu życia, o słońcu i o tym, że Południowcy wiedzą, jak żyć. Jeśli ktoś ma aspiracje kulturowe, to najpewniej dołączy do tego opowiadanie o tym, że Włochy są kolebką prawdziwej kultury, i jej docenienie – czy to w formie odświeżenia sobie lekcji z historii sztuki włoskiego renesansu i baroku, czy poprzez bliższe klasie średniej zachwyty nad filmami Paolo Sorrentino czy Federico Felliniego. Oznacza to oczywiście przynależność do wielkiej europejskiej kulturowej wspólnoty. I ta fantazja ma się bardzo dobrze, bo Włochy na niej zarabiają, a my – turyści i uciekinierzy – możemy odpocząć i nacieszyć się obrazem samych siebie w tejże fantazji.
Oczywiście, niezmienną jej częścią jest licytowanie się na prawdziwość. Od lat dziewięćdziesiątych XX wieku polski akces do kultury europejskiej wyznaczała aspiracja klasy średniej do włoskiej kultury – dużo bardziej przystępnej od kultury francuskiej czy brytyjskiej i dużo bardziej pociągającej od kultury niemieckiej. Akces ten odbywał się najczęściej przez żołądek, dlatego każdy z nas musiał w życiu wysłuchać – zdecydowanie zbyt wielkiej – liczby dyskusji o tym, jaka powinna być „prawdziwa włoska X” (tu wstaw nazwę dania lub produktu) albo posłuchać rad o unikaniu turystycznych miejsc i „jedzeniu tam, gdzie Włosi”. Zazwyczaj po prostu oznaczało to zmianę jednego modelu masowej turystyki na inny.
Prawdziwa włoska codzienność – często odległa od konsumpcyjnej fantazji – zazwyczaj nas nie interesuje. Awaryjna, stara kanalizacja w zabytkowych miasteczkach, napięcia społeczne wywołane migracją, niespektakularna korupcja czy niezbyt prestiżowe kanapki i tania pizza z kartonowego pudełka, nie są zazwyczaj tą „prawdziwością”, o którą chodzi komuś, kto w Warszawie czy Krakowie opowiada znajomym o „prawdziwym włoskim X”.
W swojej książce Mateusz Mazzini – potomek włoskiego bohatera narodowego, również pisarza – próbuje opowiedzieć o tych „prawdziwych” Włoszech, przebijając się przez warstwę fantazji i obiecując nam świeże spojrzenie. I jeśli nie przywiążemy się zbytnio do pisanego przez dział marketingu blurbu książki (który, oczywiście, musi zawierać sformułowania takie jak „autentyczny” i „kraj pełen sprzeczności”), musimy przyznać, że Mazziniemu w sporej mierze udało się spełnić tę obietnicę. A nawet jeśli nie zrobił tego do końca, to wciąż możemy uznać, że napisał świetną książkę.
Palcem po mapie
Kompozycja książki opiera się w dużej mierze na podróżach przez wybrane regiony Włoch, począwszy od Sycylii, przez Kampanię, Toskanię, Apulię i Lombardię. Konkretny region służy jako pretekst do omówienia kilku tematów, mniej lub bardziej z nim związanych – migracji, przestępczości, kobietobójstwa, skandali politycznych, patologii turystycznych, katastrofy klimatycznej, kryzysu sektora publicznego i kilku innych.
Oko reportażysty, niczym kamera, na przemian przybliża i oddala. Mamy zoom out i opis historii mafii na Sycylii, zoom in na mord sędziego Falcone w Capaci – jedno z bardziej spektakularnych zabójstw mafijnych w historii i opowieść, której warto poświęcić kilka stron; i znowu zoom out na rozważania o naturze polityki i społeczeństwa sycylijskiego. Mazzini przygląda się, jak kryzys klimatyczny niszczy Włochy, aby potem zwrócić uwagę na to, jak przepisy o ochronie zabytków pozwalają dzielić mieszkania na kilkumetrowe klitki pod wynajem krótkoterminowy, ale nie pozwalają na instalacje paneli fotowoltaicznych czy zmianę profilu energetycznego, co wymusza większe zużycie paliw kopalnianych. Te same tematy powracają w różnych częściach książki, zmienia się jednak perspektywa. Często jednak w kolejnej anegdocie, obrazując tezę przedstawioną kilkadziesiąt stron dalej.
Książka z jednej strony obiecuje ukazanie Włoch „prawdziwych” – w kontrze do Włoch wyobrażonych – ale w praktyce w dużej mierze operuje na tematach, które są znane przeciętnemu czytelnikowi gazet czy popkultury. Nie jest to żaden zarzut – duża wartość kryje się w uporządkowaniu informacji o wzajemnych relacjach pewnych zjawisk, instytucjach i postaciach. Mam jednak wrażenie, że nie jest to lektura, która zaskoczy kogoś, kto przeczytał już sporo na ten temat. Zresztą sam Mazzini opisał część tych tematów w ostatnich latach, jak chociażby trwające od ponad dwudziestu lat zastępowanie mafii włoskich mafiami nigeryjskimi. Przyjemnie jest jednak obserwować autora, który może pisać swobodnie, bez limitu czasowego czy ograniczeń narzuconych przez redaktorów niechętnych zbyt długim tekstom. Swoboda dygresji i możliwość przywoływania drobnych osobistych doświadczeń, takich jak obserwowanie interakcji policji z czarnymi mężczyznami na dworcu czy rozmowa z właścicielką baru, która stawia na tunezyjskich klientów, są tym, co pozwala nadać żywotność i kontekst opisywanym zjawiskom.
Mateusz Mazzini – najmilszy człowiek na świecie
„Włochy prawdziwe” są – paradoksalnie – książką podlegającą dokładnie temu samemu mechanizmowi, który Mazzini przypisuje krajowi, który opisuje. Są bardzo przystępne – przynajmniej na naskórkowym poziomie – i każdy znajdzie tam sporą liczbę odniesień i ciekawostek dotyczącą tematów, które go interesują. Piłka nożna? Bardzo proszę. Mafia? Jak najbardziej. Popkultura? Jest. Mitologia i historia starożytna? Odhaczone. Chcecie poznać nieco „poważniejsze” tematy – migrację, politykę, historię włoskiej kultury? Są w rozsądnej dawce.
Sam autor – będący dla czytelnika zarówno przewodnikiem po Włoszech, bohaterem wielu historii, ale też przedmiotem samobadania (powraca kwestia jest temat jego tożsamości i doświadczenia włoskości) – sprawia wrażenie, co piszę bez grama ironii, najmilszego człowieka na świecie. Jest inteligentny, zna swój temat, a do tego nie ma w nim arogancji. Tekst ma w dużej mierze strukturę rozmowy ze znajomym, który właśnie wrócił z podróży, relacjonuje spotkania, swoje przygody i dzieli się informacjami o miejscu, które odwiedził. Mnoży dygresje, panuje nad tempem tekstu, często dzieląc go na kilkustronicowe podhistorie w ramach rozdziałów, sprawiając tym samym, że łatwo można podjąć przerwaną lekturę. Mazzini wie, gdzie znajduje się linia, którą musi przekroczyć, aby wyjść poza powierzchowność i – co ważniejsze – tę, za którą anegdota czy dygresja zacznie się dłużyć czy przejdzie w poważną analizę. I zatrzymuje się tuż przed nią. Jest świadomy swojego warsztatu i metodologii, chociaż jest nieprzesadnie rygorystyczny. Oferuje dane i liczby, pozwalające zrozumieć skalę opisywanych zjawisk, ale nie udaje, że pisze analityczne opracowanie.
Dzięki temu „Włochy prawdziwe” stają się przyjemną lekturą, którą czytasz w słoneczny dzień, przy basenie i nic się nie stanie, jeśli jej nie dokończysz w tym samym dniu, tygodniu czy miesiącu. To taki rodzaj książki, którą możesz kupić praktycznie każdemu znajomemu, licząc, że będzie się dobrze bawić w trakcie lektury. To świetny przykład erudycyjnego, potoczystego reportażu podróżniczego, poświęconego tematowi o niskim progu wejścia.
Książka:
Mateusz Mazzini, „Włochy prawdziwe. Podróż śladami mafii, migracji i kryzysów”, wyd. Szczeliny, Kraków 2025.
