Arabia Saudyjska od lat zabiegała o zawarcie z Waszyngtonem dwustronnego porozumienia obronnego. Te zabiegi nasiliły się podczas pierwszej prezydentury Donalda Trumpa. Wtedy Stany Zjednoczone odmówiły monarchii wsparcia wojskowego po dokonaniu ataku na saudyjskie instalacje naftowe przez jemeńskich Hutich z użyciem irańskich rakiet. Trump stwierdził wówczas, że za amerykańską pomoc Saudyjczycy musieliby „dużo zapłacić”.
Rijad pragnął więc porozumienia, w którym Amerykanie mieliby zapewnić saudyjskiej monarchii gwarancje bezpieczeństwa zasadniczo równoważne z natowskimi. Pomijając już fakt, że nie wiadomo, ile za prezydentury Trumpa warte są amerykańskie gwarancje, USA takie porozumienia zawarły dotąd między innymi z Japonią, Filipinami i Koreą Południową, czyli krajami demokratycznymi.
Porozumienie z Rijadem nie miałoby więc szans przejść przez Senat – chyba że poparłby je Izrael, który z kolei zyskałby na tym nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Saudyjczykami. Ci zaś oczekiwaliby w zamian znaczącego izraelskiego gestu pod adresem Palestyńczyków. Negocjacje nad takim trójstronnym układem były za prezydentury Joe Bidena mocno zaawansowane, gdy Hamas dokonał rzezi 7 października.
Nowe gesty pojednania
Jednym z celów tej zbrodni było uniemożliwienie takiego porozumienia, gdyż zagrażało ono interesom Hamasu, głoszącego, że jedynie przemocą Palestyńczycy mogą osiągnąć swe cele. W podobnej sytuacji znaleźli się także irańscy sponsorzy organizacji, których stosunki z Arabią były wrogie. Amerykańskie gwarancje uczyniłyby dalsze groźby Teheranu pod adresem Rijadu bezskutecznymi.
Hamasowski atak wysadził misterny plan w powietrze. Po krwawym żniwie wojny w Gazie Saudyjczycy żądają od Izraela nie gestu, lecz nieodwracalnego poparcia palestyńskiej państwowości, na co rząd Benjamina Netanjahu nigdy się nie zgodzi.
Tym samym Rijad utracił szanse skorzystania w razie konfrontacji z Iranem, choćby w zawoalowanej formie, z izraelskiego parasola atomowego. Zarazem Saudyjczycy podjęli negocjacje dyplomatyczne za pośrednictwem Chin, które doprowadziły do wznowienia stosunków dyplomatycznych z Iranem i obniżenia napięcia między oboma krajami.
Arabia Saudyjska wreszcie ma swój parasol atomowy
To istotne osiągnięcie – ale interesy Rijadu i Teheranu pozostają sprzeczne, a Teheran dąży do statusu mocarstwa atomowego. W konflikcie z takim mocarstwem, jak tego doświadczyła Ukraina, gwarancje dyplomatyczne mogą niewiele znaczyć. Ale tydzień temu Rijad i Rawalpindi ogłosiły o podpisaniu dwustronnego porozumienia obronnego. Takiego, jakie Saudyjczycy chcieli zawrzeć z Waszyngtonem.
Pakistański minister obrony postawił kropkę nad „i”: „Nuklearny potencjał Pakistanu zostanie udostępniony Arabii Saudyjskiej na mocy tego porozumienia”. Nie oznacza to oczywiście, że Rijad będzie odtąd mógł swobodnie dysponować pakistańską bombą atomową – ale porozumienie stanowi, że w wypadku agresji na jedną ze stron druga przyjdzie jej z pomocą.
Zarazem Pakistańczycy zapewniają, że porozumienie nie jest wymierzone w nikogo, i że mogłyby do niego przystąpić także inne państwa. Ale wypowiedzi pakistańskich polityków nie pozostawiają wątpliwości: doradca premiera Rana Sadullah stwierdził, że „połączenie pakistańskiego potencjału atomowego i saudyjskiego potencjału finansowego to dobry omen dla świata muzułmańskiego”.
Termin ogłoszenia porozumienia, w kilka dni po izraelskim ataku na przywódców Hamasu w Katarze, wzbudził oburzenie wszystkich arabskich państw Zatoki. Mógłby sugerować, że porozumienie ma chronić Saudyjczyków przed ewentualnym podobnym atakiem. Ale pakistański minister obrony podał, że porozumienie było negocjowane „od kilku miesięcy”, co wykluczałoby tą możliwość. Na tej samej zasadzie nie była to też zapewne reakcja Pakistanu na klęskę Irańczyków w dwunastodniowej wojnie z Izraelem i USA.
Rosnące napięcia sąsiedzkie
Można byłoby zakładać, że Pakistan nie chciałby zirytować potężnego sąsiada, z którym ma i tak złe stosunki. Oziębłe relacje z Iranem mają związek ze wspieraniem wrogich sobie stron w Afganistanie, popieraniem w Beludżystanie, który jest podzielony między oba państwa – separatystów walczących z władzą tego drugiego (tak jak Iran i Irak wspierały Kurdów drugiej strony). W takiej sytuacji Pakistan mógłby się obawiać, że Teheran uznał jego gwarancje atomowe dla Rijadu za prowokację – i dopiero jego osłabienie po przegranej wojnie zrównoważyło ten lęk.
Ale jeśli tak, to słabniecie irańskiej potęgi widać było już wcześniej, gdy Teheran nie był w stanie ochronić swych sojuszników z Hezbollahu oraz reżimu Baszara al Assada w Damaszku. Paradoksalnie, to słabnięcie irańskiej groźby sprawiło, że Rawalpindi dało Rijadowi sposób na to, by się przed nią obronić.
Tyle że jest to ulica dwukierunkowa: szef pakistańskiego MON-u oznajmił, że w wypadku wojny Pakistanu z Indiami Arabia Saudyjska „absolutnie się włączy”. Ta wojna nie jest, jak w wypadu relacji saudyjsko-irańskich, jedynie elementem gry strategicznej, lecz realną możliwością. W kwietniu doszło do wymiany ciosów lotniczych po tym, jak terroryści wspierani przez Pakistan zamordowali w okupowanym przez Indie Kaszmirze 32 osoby.
Mimo ogromnej przewagi liczebnej Indii, armia pakistańska spisała się lepiej od przeciwnika. Podobnie było w 2019 roku, kiedy to, według relacji ówczesnego sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo, konflikt groził eskalacją atomową.
Oba państwa są mocarstwami atomowymi. I oba, wraz z Izraelem i Koreą Północną, nie podpisały, jako jedynie, traktatu o nierozprzestrzenianiu broni atomowej.
Pakistan grozi Indiom systematycznie: „Jesteśmy mocarstwem atomowym. Jeśli mielibyśmy [w wojnie z Indiami] upaść, to pociągniemy za sobą pół świata”, oznajmił w sierpniu, podczas wizyty w USA, pakistański szef sztabu. Rijad zyskał pakistański parasol atomowy, ale grozi mu także pakistański atomowy zapalnik.
Porozumienie dwustronne czy miecz obosieczny?
Tymczasem Saudyjczycy, choć głęboko zaangażowani ekonomicznie w Pakistanie, którego są największym pożyczkodawcą, mają także od lat bliskie stosunki gospodarcze i polityczne z Indiami. Indie importują z Arabii część swojej ropy naftowej, a w krajach Zatoki pracuje połowa ogromnej indyjskiej diaspory zarobkowej. Tę współpracę Rijad chciałby utrzymać, lecz pakistańskie gwarancje mogą na Saudyjczykach wymusić pożądaną przez Rawalpindi krytykę indyjskiej polityki w Kaszmirze. To z kolei sprzyjałoby i tak zapewne w tej sytuacji nieuchronnemu zbliżeniu New Delhi i Jerozolimy.
Nie jest wcale oczywiste, że Saudyjczykom opłaci się skórka za wyprawkę. Tyle tylko, że podpisane porozumienie było od lat jednym z celów polityki Rijadu. Stało się ono możliwe dzięki finansowaniu pakistańskiego programu atomowego, opartego na północnokoreańskiej technologii. Rawalpindi okazało się jednak niewdzięczne i w 2015 roku odmówiło udziału w saudyjskiej wojnie w Jemenie, a co dopiero udzielenia Rijadowi gwarancji. To, że jednak do podpisania porozumienia doszło, świadczy, że w grę wejść musiał jeszcze jakiś dodatkowy, znaczący czynnik. Sama saudyjska zachęta finansowa by nie wystarczyła.
Nowy wyścig zbrojeń?
Tym czynnikiem była zapewne presja USA. Mimo udziału w wojnie dwunastodniowej w czerwcu tego roku, prezydent Donald Trump pragnie ograniczyć, a najlepiej zlikwidować amerykańską obecność wojskową na Bliskim Wschodzie. Nie może jednak pozostawić Saudyjczyków bez niczego, ryzykując ich zbliżenie z Teheranem lub Pekinem.
Przejęcie przez Pakistan gwarancji bezpieczeństwa dla królestwa oznacza wzmocnienie relacji tego raju z USA. To z kolei spowoduje indyjsko-amerykańskie ochłodzenie, już zapoczątkowane przez nałożenie ceł karnych za import ropy z Rosji.
Indie mogą zasadnie czuć się niesprawiedliwie potraktowane, wszak przestrzegają sankcji nałożonych na Iran i dlatego musiały zwiększyć zakupy w Rosji. Z kolei Pakistan musiał skonsultować porozumienie z Chinami, swym najbliższym sojusznikiem i rywalem Indii. Bez chińskiego błogosławieństwa dla pakistańskich gwarancji atomowych Saudyjczyków, by do nich nie doszło. Stanowi to kolejny dowód na wzrost chińskich wpływów na Bliskim Wschodzie w momencie, gdy Rosja została z tego obszaru, po klęsce Assada w Syrii, praktycznie wykluczona, a USA same zwijają manatki.
Zaś poza Bliskim Wschodem porozumienie oznacza wynalezienie sposobu na obejście zakazu rozprzestrzeniania broni atomowej, zawartego w stosownym traktacie. Zamiast taką broń sprzedawać, wystarczy ją „udostępnić”: efekt polityczny będzie zbliżony. Nie wiadomo, oczywiście, czy podobnie będzie z efektem militarnym – i obyśmy nigdy nie musieli tego sprawdzać.
Tyle że, jeśli ta metoda się rozpowszechni, to zapewne niektóre państwa będą wolały mieć jednak efekt militarny gwarantowany – a to daje jedynie broń nie udostępniona, tylko własna. Gwarancje pakistańskie mogą być pierwszym krokiem do wznowienia atomowego wyścigu zbrojeń.