„Najbardziej pierwotne emocje są wspólne nam wszystkim” – zauważył kiedyś z czarnym humorem wielki amerykański prawnik Clarence Darrow. „Nigdy nikogo nie zabiłem, ale z dużą satysfakcją czytam niektóre nekrologi”.

Przyjrzyjmy się tym słowom bliżej – bo właśnie swobodne zacytowanie ich na Facebooku w reakcji na wiadomość o zamordowaniu Charliego Kirka, doprowadziło do zawieszenia w obowiązkach jednego ze zwykłych pracowników mojego uniwersytetu. Jeśli chcemy zrozumieć, co się dzieje dziś w Ameryce, warto spróbować to zrobić na tym przykładzie.

Cytowane słowa niektórzy przypisują Markowi Twainowi. I rzeczywiście, łagodny, swojski humor Darrowa brzmi trochę jak z Twaina. Darrow, dumny agnostyk, jest ulubieńcem amerykańskiej lewicy ze względu na rolę, jaką odegrał w procesie młodego nauczyciela Johna Scopesa w 1925 roku. Scopes był oskarżony o nauczanie teorii ewolucji, a Darrow był jego obrońcą. Co znamienne, Scopes był też wtedy świeżym absolwentem mojego uniwersytetu.

Trzeba przyznać, że przypomnienie słów Darrowa to dość okrężny sposób skomentowania tragedii na Utah Valley University. W końcu pracownik uniwersytetu, który je zacytował, nie wzywa do przemocy ani jej nie pochwala. A jednak niemal natychmiast został zawieszony. Wszystko zaczęło się od tego, że uwagę na ten wpis zwrócił właściciel pewnego prawicowego konta na portalu X. Już następnego dnia rzecznik uniwersytetu nazwał wpis autora „okrutnym, nieczułym i złym”. W ten sposób komentarz równy kciukowi w górę staje się czynem zagrażającym karierze.

Czy musisz wszystko komentować?

Choć spór na ten temat dotyczy głównie prawa do wolności słowa, warto zadać pytanie, jaki był sens tego wpisu. Media społecznościowe uczyniły praktykę demokracji głęboko zagmatwaną.

Komentarz na Facebooku czy X w dużej mierze zastąpił głębsze zaangażowanie w sprawy społeczne.

Tymczasem słowa, które może padłyby w barze lub w domu, teraz wiszą w przestrzeni, dostępne dla wszystkich.

Chociaż „nie musisz komentować każdej strasznej rzeczy”, jak zauważył analityk polityczny Nate Silver, milczenie wydaje się uchylaniem od obywatelskiego obowiązku. A przecież tak naprawdę nim nie jest. To tylko łatwy sposób, by poczuć, że jest się zaangażowanym w bieżące wydarzenia.

Jak czerwona panika

A skoro indywidualne wypowiedzi w mediach społecznościowych mają wątpliwą wartość, to co z instytucjami takimi jak uniwersytet? Potępiając i zawieszając pracownika, władze uczelni miały nadzieję rozładować gniew na X – któremu zapewne wtórowały w międzyczasie donośne głosy z legislatury stanowej.

To odwieczna nadzieja instytucji w obliczu autorytaryzmu – jeśli sami będziemy się pilnować i wyrywać chwasty, to może ktoś inny nie zrobi tego za nas. W zeszłym tygodniu prezydent innego uniwersytetu przekonał się jednak, że gorliwość nie wystarczy. Zwolnił wykładowczynię po tym, jak ktoś na zajęciach nagrał i opublikował jej konfrontację ze studentem na temat tego, czy można dyskutować o tożsamości płciowej. Dla pewności usunął też ze stanowisk dziekana i kierownika katedry. To jednak nie wystarczyło i sam musiał podać się do dymisji.

Autopodporządkowanie się amerykańskich instytucji kultury i edukacji osiągnęło szczyt, gdy koncern telewizyjny ABC zawiesił – na mniej niż tydzień – popularnego prezentera Jimmy’ego Kimmela za komentarze kwestionujące kształtującą się narrację wokół zabójstwa Kirka.

Porównania do „czerwonej paniki” z początku lat pięćdziesiątych XX wieku, kiedy scenarzyści z Hollywood, profesorowie i setki innych ludzi traciło pracę lub trafiało na czarne listy, są trafne.

„New York Times” prowadzi listę dotkniętych czystką pracowników każdej branży. Na uczelniach strach jest szczególnie wyczuwalny. Moi znajomi i przyjaciele dwa razy się zastanowią, zanim powiedzą coś publicznie czy na zajęciach. Przeglądają sylabusy zajęć, by upewnić się, że przypadkowe słowo nie sprowadzi na nich kłopotów, a nawet nie zagrozi ich pracy. Jeden ze znajomych zamieścił na Facebooku prośbę, by nie udostępniać jego politycznych postów, jeśli nie usunięto z nich jego nazwiska. Wyszliśmy już z epoki czarnego humoru i weszliśmy w epokę prawdziwego strachu.

To się dzieje naprawdę

Istnieje jednak ważna różnica między gorączką sprzed ponad siedemdziesięciu lat, a tym, co się dzieje teraz. Wówczas ludzie byli prześladowani za to, do czego należeli albo z czym się utożsamiali. Jeśli nie byli komunistami, wspierali sprawy, które uznawano za podejrzane – takie jak prawo pracowników do strajku.

Dzisiejsza furia po zabójstwie Kirka jest inna.

Ludzie są w istocie prześladowani za brak dostatecznej gorliwości w dopasowaniu się do emocji innych.

Ani Kimmel, ani mój uniwersytecki kolega, ani inni, którzy znaleźli się pod lupą, nie zostali oskarżeni o przynależność do czegokolwiek. Zostali ukarani za brak entuzjazmu wobec narracji lansowanej przez administrację Donalda Trumpa i jej sojuszników.

Ta narracja może jednak w końcu runąć. Tragedia publicznego zabójstwa Kirka nie zmienia faktu, że nie osiągnął on czegoś, co zasługiwałoby na oficjalny hołd.

Póki co jednak członkowie kilku legislatur stanowych zaproponowali, by publiczne uniwersytety stawiały pomniki Charliego Kirka i by te pomniki upamiętniały go jako męczennika za wolność słowa i prawa obywatelskie. Pomysł tak nieprawdopodobny, że aż śmieszny – z tym że, raz jeszcze powiedzmy, czas czarnego humoru minął. Myślimy, że to się nie wydarzy. Ale przecież nic z tego, co stało się w ostatnich tygodniach, też nie wydawało się możliwe.