Wybory w Mołdawii znowu wygrało stronnictwo europejskie. Wbrew prognozom, które zakładały wejście czterech ugrupowań i zaciętą rywalizację pomiędzy rządzącym PAS a prorosyjskim Blokiem Patriotycznym Igora Dodona, ostateczny podział mandatów pokazuje wyraźną przewagę PAS i obecność pięciu partii w parlamencie.

Wygrana PAS ustabilizuje kraj i cały region

Po podliczeniu głosów z 99 procent komisji, w poniedziałkowy poranek wynikało, że zakładane przez prezydent Maję Sandu PAS uzyskało poparcie nieco ponad połowy wyborców. Zdobywa 55 z 101 mandatów, co daje tej formacji możliwość samodzielnego rządzenia.

Blok Patriotyczny zdobył 26 miejsc, Blok Alternativa (ruch powiązany z homofobicznym burmistrzem Kiszyniowa, któremu zarzuca się sympatie prorosyjskie) uzyskał 8 mandatów, a lewicowy Partidul Nostru oligarchy Renato Usatiego – 6 miejsc. 

Na przekór sondażowym przewidywaniom, 6 mandatów przypadło także PPDA (Democrația Acasă) – niewielkiej proeuropejskiej partii opowiadającej się za zbliżeniem lub połączeniem z Rumunią – która przekroczyła minimalny próg wyborczy tuż powyżej 5 procent.

Mołdawia od lat bywa polem działań hybrydowych prowadzonych przez Rosję i jej lokalnych sojuszników, w tym oligarchów czy prorosyjskie partie polityczne. Aktywność dezinformacyjna, prowokacje i wsparcie dla prorosyjskich sił w Mołdawii wpisują się w strategie destabilizacji państw regionu oraz w próby podważenia kursu proeuropejskiego. 

Podobne działania – zakończone sukcesem – widzieliśmy chociażby już w Gruzji. Sama Mołdawia – sąsiadująca z Ukrainą i posiadająca problem w postaci prorosyjskiego obszaru separatystycznego, Naddniestrza (pełnego rosyjskiego wojska) – w wypadku scenariusza gruzińskiego stałaby się potencjalnie zagrożeniem dla zachodniej granicy Ukrainy i regionu Odessy.

Dzięki wygranej proeuropejskiego PAS – który będzie rządził samodzielnie już drugą kadencję – raczej nie zobaczymy dronów lecących z terenów Mołdawii czy Naddniestrza na Ukrainę. 

Scenariusz ten był jednak prawdopodobny, gdyż to rząd PAS wstrzymywał dostawy komponentów dronowych do separatystycznej enklawy. Wszystko to sprawia, że wybory nie tylko zadecydowały o wewnętrznym układzie sił, lecz także miały znaczenie dla szerszej równowagi sił w regionie.  

W Mołdawii trwa wojna hybrydowa w trybie turbo

Mołdawia w przededniu wyborów znalazła się w stanie nasilonego napięcia politycznego – lub jak mówią niektórzy wprost: eskalacji wojny hybrydowej. Technicznie kampania obejmowała kilka równoległych narzędzi. 

Po pierwsze – skoordynowane sieci botów i fałszywych kont w mediach społecznościowych rozpowszechniały zmanipulowane materiały i sztucznie nadmuchiwały zasięgi kont krytycznych wobec prezydent Mai Sandu i partii rządzącej (PAS). 

Po drugie – pojawiły się profesjonalnie przygotowane „klonowane” serwisy, strony udające niezależne media czy „obywatelskie inicjatywy”, które publikowały artykuły generowane częściowo przez narzędzia AI i tłumaczone na różne języki. Do szerzenia propagandy mieli być też wykorzystywani niektórzy księżą prawosławni, podlegli patriarchatowi moskiewskiemu. Raporty organizacji pozarządowych i śledztwa dziennikarskie wskazywały również na płatne sieci mikroinfluencerów rekrutowanych do nagłaśniania narracji anty-PAS. Dywersanci, siejąc dezinformację, podawali się też za pracowników różnych instytucji publicznych Republiki Mołdawii.

W ostatnich tygodniach obserwowaliśmy falę fałszywych komunikatów mających wywołać panikę i lęk przed wojną

Do skrzynek pocztowych grupy osób miały trafić karty mobilizacyjne (a przynajmniej – takie zdjęcia krążyły po mediach społecznościowych), sugerujące rzekome powołania do służby. Pojawiały się też narracje o tajnym wysyłaniu mołdawskich żołnierzy „na wojnę” po stronie Ukrainy, informacje o planie najazdu Mołdawii na Naddniestrze czy przyłączeniu Mołdawii do Rumunii. Ministerstwo obrony oficjalnie dementowało te informacje, jednak prowokacje zostały natychmiast podchwycone przez prorosyjskie kanały informacyjne i media społecznościowe, co potęgowało atmosferę strachu i niepewności.

Po trzecie – do klasycznej dezinformacji dołączyły elementy czynne: masowe fałszywe alarmy (na przykład ostrzeżenia o bombach przy punktach głosowania za granicą i w kraju), liczne ataki na infrastrukturę cyfrową. Władze w Kiszyniowie i międzynarodowe instytucje opisywały też przypadki koordynowanego „kupowania” głosów oraz planów sprowokowania starć ulicznych w dniu wyborów – wszystko po to, by zdestabilizować przebieg głosowania. 

W mniejszych miejscowościach czy regionach, takich jak Gagauzja, tysiące osób miało otrzymywać pieniądze z Rosji, w zamian za wspieranie wybranej opcji politycznej. W Serbii miano zatrzymać osoby szkolące przy pomocy rosyjskich służb ponad sto osób, mających zorganizować zamieszki w Mołdawii, kolejne trzy osoby – rzekomo pracowników naddniestrzańskich służb – zatrzymano pod zarzutem organizacji protestów w Kiszyniowie w dniu wyborów.

Mołdawia się broni, ale jakim kosztem?

Jednocześnie mołdawskie służby porządkowe intensyfikowały działania operacyjne: policja przeprowadzała setki przeszukań, a tuż przed głosowaniem aresztowano blisko sto osób. Rząd prowadził szereg kampanii informacyjnych i edukacyjnych, mających ostrzegać przed handlem głosami oraz konsekwencjami zaburzania procesu wyborczego. Jednym z popularnych motywów były spoty czy infografiki przypominające oferty supermarketów, listujące ceny produktów codziennego użytku i kończące się zdjęciem karty wyborczej z adnotacją „bezcenne” lub „nie na sprzedaż”.

Centralna komisja wyborcza wykluczyła część partii opozycyjnych – z racji udowodnienia im finansowania z Moskwy – w tym dwie tuż przed wyborami (jedna z nich pozostała na kartach wyborczych w oczekiwaniu na wynik apelacji – co doprowadziło do zmarnowania głosów części wyborców). W podobny sposób utrudniono głosowanie osobom z Naddniestrza, przenosząc komisje wyborcze na 30 godzin przed głosowaniem, przez co zagłosowało jedynie 12 tysięcy z 350 tysięcy uprawnionych do głosowania. Dla porównania, w wyborach parlamentarnych w 2019 zagłosowało ponad trzy razy tyle osób (chociaż, prawdopodobnie mobilizacja ta była wynikiem zachęt ze strony zadniestrzańskich i mołdawskich prorosyjskich oligarchów).

Niektóre decyzje komisji, choć formalnie mają na celu dbanie o porządek prawny i ograniczenie wpływów zewnętrznych, są odbierane jako kontrowersyjne i spotykają się z oskarżeniami o instrumentalizację prawa w kontekście bieżącej rywalizacji politycznej. Podobnie odbierano ograniczenia ruchu między Naddniestrzem a Mołdawią w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybory czy zmniejszenie liczby dostępnych dla wyborców z lewego brzegu lokali wyborczych (w poprzednich wyborach parlamentarnych było ich 40, w tych 12). 

Naddniestrze bowiem, z setkami tysięcy uprawnionych do głosowania, jest dla mającej niecałe trzy miliony mieszkańców (włącznie z separatystyczną enklawą) Mołdawii niczym śpiący niedźwiedź – chociaż nieszkodliwe, potencjalnie stanowi olbrzymie zagrożenie wyborcze. 

Można uznać, że te działania są konieczne jako kontra dla rosyjskiej próby oddziaływania na wybory. Prowadzą jednak do dezorganizacji i osłabienia zaufania do procesu wyborczego oraz instytucji publicznych.

Protesty wyborcze i „ukradzione wybory”

Igor Dodon, lider opozycji, już po zamknięciu lokali ogłosił swoją wygraną… i protesty. W poniedziałek, 29 września, tłum protestował przed parlamentem, zwracając uwagę na nieprawidłowości. Jednak centralna komisja wyborcza uznała wybory za ważne i przeprowadzone zgodnie z prawem. Międzynarodowa misja obserwacji wyborów ENEMO uznała, z pewnymi zastrzeżeniami, proces wyborczy za dobrze zorganizowany. Zdecydowano się na wysunięcie zarzutów wobec ograniczenia praw wyborczych osób z Naddniestrza, ograniczania praw niektórych kandydatów czy problemy z transparentnością procesu odwoławczego centralnej komisji wyborczej. Misja obserwacyjna OBWE i ODHIR również pozytywnie oceniła wybory, mimo zastrzeżeń i odnotowania, że bezstronność i niezależność organów wyborczych w niektórych przypadkach pozostawia nieco do życzenia.

Liczba zarzutów, mimo uznania wyborów, jest dla mołdawskich władz żółtą kartką. Mimo że zarówno Europejczycy, jak i większość Mołdawian chcą Mołdawii w Europie, w dłuższej perspektywie oznacza to akceptację do zwalczania bezprawia bezprawiem. 

Według ENEMO kampania wyborcza była aktywna i zacięta, jednak skrajnie spolaryzowana, z masą negatywnego przekazu, ataków personalnych i – często nieweryfikowalnych – oskarżeń. Obserwatorzy jednoznacznie stwierdzili obecność działań destabilizujących i dezinformacyjnych w trakcie wyborów. Kluczowi przywódcy europejscy pogratulowali wyników władzom Mołdawii.

O ile wydaje się, że przez najbliższe tygodnie będziemy obserwować w Mołdawii protesty opozycji, wszystko wskazuje na to, że wynik wyborczy pozostanie niezmieniony i powszechnie uszanowany. Droga do UE – chociaż jeszcze długa – staje się dla Mołdawii coraz bardziej pewna.