Bogdan-Alexandru Stănescu na Literackim Sopocie, fot. Anna Mech

Każdego roku, w ostatnich dniach sierpnia, Sopot zamienia się nie tylko w jedno z najbardziej tłocznych, lecz także literackich miast w Polsce. A to za sprawą Festiwalu Literacki Sopot, który w tym roku miał swoją czternastą odsłonę. Każdego roku inny kraj jest gościem honorowym. Tym razem była to Rumunia. 

Zapraszam do przeczytania pierwszego z trzech wywiadów z rumuńskimi gościniami i gośćmi Literackiego Sopotu. 

 

Sylwia Góra: Główny bohater powieści „Abraxas” jest dzieckiem ostatniej dekady komunizmu i rewolucji. Co to oznacza dla współczesnego mieszkańca Rumunii? Czy znaczna część społeczeństwa faktycznie odnajdzie się w jego doświadczeniach? Czy to opowieść nie tylko jednostkowa, ale i pokoleniowa?

Bogdan-Alexandru Stănescu: Nie, większość społeczeństwa nie odnajdzie się w tym bohaterze, bo jest on niezwykle narcystyczny, a do tego jest człowiekiem przegranym. Dlatego mam nawet nadzieję, że większość rumuńskiego społeczeństwa nie zobaczy w nim siebie. Jednak faktycznie – ostatnia dekada lat osiemdziesiątych i lata dziewięćdziesiąte XX wieku naznaczyły traumami moje pokolenie. 

Lata osiemdziesiąte to bowiem najczarniejszy okres rządów Nicolae Ceaușescu, kiedy obrał on sobie za cel spłatę rumuńskiego zadłużenia, przez co ucierpieli zwykli ludzie, bo na przykład były okresy, kiedy nie było prądu, brakowało jedzenia. Potem mamy rewolucję rumuńską, czyli bardzo krwawy epizod w naszej najnowszej historii – i do tej pory tak naprawdę nie wiemy ,jak i dlaczego zginęło wtedy ponad dziewięćset osób. 

To też wydarzenie, które w swoim centrum ma proces i stracenie małżeństwa Ceaușescu. Oglądałem to na żywo w telewizji jako dziesięciolatek. Potem rozpoczęły się lata dziewięćdziesiąte, czyli okres transformacji we wszystkich krajach postsowieckich. Niedawno zmarły prezydent Ion Iliescu nazywał je „oryginalną demokracją” i w zasadzie jednym słowem można określić ten okres jako chaos. W takich czasach urodziło się i spędziło dzieciństwo oraz młodość moje pokolenie, czyli pokolenie X. 

W powieści mamy wyraźny podział na to, co męskie i kobiece. To mężczyźni wyznaczają kierunek, chcą uchodzić za tych, którzy wiedzą, mają ostatnie zdanie, a kobiety mają się podporządkować. I oni wciąż piją – dla dodania sobie odwagi, z radości, ale też smutku, rozpaczy. To też wydaje się yć charakterystyczne właśnie dla postsowieckich krajów. 

Ta powieść ma jednak w centrum bardzo mocną bohaterkę – matkę narratora, na której oparta jest cała książka. Może warto powiedzieć, że „Abraxas” to jedna z części trylogii. Pierwszy tom to „Dzieciństwo Kaspara Hausera” i tam centralną postacią był właśnie ojciec, a w zasadzie – ojczym. Dlatego teraz to właśnie matka gra główną rolę. Cała trylogia jest pomyślana w ten sposób – rodzina jako triada oraz walka. Natomiast faktycznie lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte XX wieku to społeczeństwo patriarchalne, ze wszystkimi jego obciążeniami. 

Te tematy są nam bliskie także w Polsce. A relacja syn–matka, o której pan pisze i mówi, to częsty temat w literaturze polskiej i światowej od wieków. I zwykle tak bywa, że syn za wszystkie swoje nieszczęścia wini właśnie własną matkę. 

Uczennica Carla Gustava Junga – Marie-Louise von Franz –w swoich pracach analizuje archetyp wiecznego dziecka, a właściwie wiecznego chłopca, czyli mężczyzny, który nigdy nie dojrzeje. Analizuje to na przykładzie pisarza Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Chodzi o takich mężczyzn, którzy są już wiekowo dojrzali, ale nie psychicznie czy emocjonalnie. Cały czas bowiem poszukują przygód. Filozofka uważa, że za takimi mężczyznami stoi matka-smoczyca. 

Na ogół są to relacje matka–syn, gdzie ojciec jest nieobecny i to ona przejmuje jego rolę. W tym przypadku z rodzinnej triady, o której mówiłem, znika jedno ogniwo i zostaje związek między matką a synem, w którym każde z nich przejmuje więcej ról, niż powinno. I oboje projektują na tę drugą osobę swoje fantazje. Syn staje się własnym ojcem, kochankiem, a koniec końców także synem. A to przecież osoba niedojrzała, której całe istnienie staje się wówczas ucieczką od tej sytuacji i od matki. 

Ta sytuacja, brak ojca, wpływa też na brak modelu męskości w świecie narratora powieści, dziedziczy on też traumy, które przekazuje kolejnym pokoleniom. A ten łańcuch trudno przerwać. W Polsce mamy teraz dużą dyskusję właśnie o kryzysie męskości i poszukiwaniu nowego modelu ojca, partnera. Młodzi mężczyźni muszą się tego nauczyć, bo nie mają wzoru w starszym pokoleniu. Czy podobnie jest w Rumunii? 

Nie powiem, żebym znał bardzo wielu mężczyzn [śmiech], bo pracuję w mocno sfeminizowanej branży. Skończyłem filologię rumuńską i na studiach też byłem otoczony głównie kobietami. Byłem też wychowywany przez samotną matkę, dlatego nie jestem specjalistą od męskości. 

Ale jednak pana bohater szuka odpowiedzi na pytanie: co to znaczy być mężczyzną. Czy ją znajduje? Czy ta droga kończy się jakimś sukcesem?

Nie bardzo widzę ten sukces, bo jednym ze sposobów czytania tej powieści jest wzięcie pod uwagę tego, że narrator, który opowiada nam tę historię, nie żyje. I to fantazja mózgu, który już umiera. I właśnie kwestia pamięci jest tym, co mnie interesuje, a jeszcze konkretniej pamięć w opozycji do wyobraźni. To trochę jak system heglowski: teza-antyteza-synteza. 

Teza to pamięć, antyteza – wyobraźnia, a synteza to pamięć wyobrażeniowa, czy też połączenie tych dwóch. Innymi słowy, narrator, który jest umierający, chowa się we własnej pamięci, usiłując zidentyfikować elementy, które doprowadziły do jego klęski. Wie, że nie zrobi tego tylko za pomocą pamięci, niezbędna jest też wyobraźnia. I jest to wyobraźnia, która potrzebuje włączyć w tę opowieść także innych bohaterów z przeszłości, ale też sięgnąć do dystopijnej przyszłości. 

Dlatego w powieści pojawiają się epizody, kiedy Bukareszt jest zalewany przez wodę, są postaci takie jak awangardowy poeta Ilarie Voronca, który popełnia samobójstwo, choć w rzeczywistości został zabity, podobnie jak Delmore Schwartz – poeta amerykański rumuńskiego pochodzenia. Koniec końców, ten obraz, który wyłania się z „Abraxasa” to, mam nadzieję, po prostu obraz literatury jako takiej. 

Wspomina pan o zalewanym przez wodę Bukareszcie. Miasto w książce zdaje się równoprawnym bohaterem wydarzeń, a nie jedynie ich tłem. 

Tak, to było dla mnie bardzo ważne. Czułem pewien brak czy niedosyt w przedstawieniach Bukaresztu we współczesnej literaturze. W „Abraxasie” to równoprawny bohater książki. Osobiście reprezentuję już trzecie pokolenie, które mieszka w Bukareszcie. I dla mnie, z każdym kolejnym rokiem, to miasto ma nieco inne oblicze. Zresztą, co jakiś czas przeprowadzam się do innej części Bukaresztu. Oczywiście obiektywnie rzecz biorąc, miasto również bardzo się zmieniło na przestrzeni lat. 

W latach osiemdziesiątych królują bloki komunistyczne, lata dziewięćdziesiąte przynoszą chaos architektoniczny, budowanie bez pozwoleń kiczowatych budynków ze szkła i metalu. Lata dwutysięczne stają się nieco bardziej stabilne i miasto też na tym zyskuje. W Bukareszcie jest przecież sporo architektury z początku XX wieku, międzywojennej, modernistycznej, jest też dzielnica żydowska z domami, które na parterze mają sklepy. A do tego współczesne bardzo wysokie wieżowce w centrum. Ta podróż przez miasto, to jednocześnie podróż w czasie, która nigdy się nie znudzi. 

Ważnym dla bohatera powieści miejscem w mieście są kina. Czy dlatego, że są one jakoś szczególnie popularne w Rumunii? A może to pana słabość do X muzy?

Kina były bardzo ważne dla mojego pokolenia, które było dziećmi w latach osiemdziesiątych, dlatego, że w telewizji był wówczas tylko jeden program, emitowany przez dwie godziny wieczorem. Co więcej, przez ten czas pokazywano głównie informacje dotyczące Nicolae Ceaușescu, który walczył z imperializmem, otwierał nowe zakłady pracy, testował ciągniki, zawierał przyjaźnie z dyktatorami z Afryki. Dlatego dla nas jedynym oknem na świat było właśnie kino. 

Kupowaliśmy gazetę „Scînteia”, gdzie podawano repertuar kinowy i staraliśmy się znaleźć jak najlepsze tytuły. Oferta oczywiście nie była zbyt bogata – dominowały filmy chińskie i koreańskie ze sztukami walki w tle. Dlatego najgorzej mieli nasi rodzice. Moja mama miała traumę po tym, jak musiała obejrzeć dwanaście razy koreański film z główną bohaterką, która walczyła z użyciem swojego kucyka czy warkocza. Oglądałem ten film pasjami w każdym kinie, gdzie był pokazywany. Dla mnie kino było wtedy miejscem-sacrum. Począwszy od atmosfery, przez zapach, po to, że była to brama do fikcyjnych czy wyobrażonych światów. Rzeczywistością był bowiem Ceaușescu. 

A czy można w takim razie powiedzieć, że bohatera powieści po mieście prowadzi nostalgia? W takim sensie, że dzieciństwo prawie zawsze kojarzy nam się z czymś dobrym, z jakiś rodzajem utraconej beztroski.

Tak, oczywiście. To w końcu czas, gdy ktoś się nami zajmował. I nawet to, że codziennie wieczorem o godzinie 20.00 wyłączano światło, nie było takie straszne. Moja mama zapalała wtedy świeczkę. I nawet brak ogrzewania w domu nie jawił się jako tragedia, ponieważ wszyscy chowaliśmy się pod kołdrami i czytaliśmy książki Juliusza Verne’a. 

Oczywiście dorośli inaczej pamiętają i odczuwają tamten czas. Dlatego uważam, że pokolenie, dla którego te czasy były naprawdę trudne, to pokolenie moich rodziców. To oni przeszli od względnej stabilności – choć wciąż biednej, bez wolności – do totalnego chaosu, gdzie wiele osób straciło swoje miejsca pracy. Ludzie, którzy byli wtedy w moim wieku, nagle stali się bezrobotni i musieli sobie poradzić, podejmując się zajęć zupełnie niezwiązanych z ich wykształceniem. Mówi się nawet o „inflacji inżynierów”, którzy w latach dziewięćdziesiątych masowo zakładali firmy. Jeździli do Stambułu kupować różne rzeczy na handel – skórzane ubrania, złoto, dżinsy, które sprzedawali potem w swoim kraju. A my – dzieci w latach osiemdziesiątych – wzrastaliśmy obok naszych rodziców, którzy jednak najmocniej odczuli ten czas. 

Pana książka jest nazywana w Rumunii objawieniem, stąd też moje pytanie na koniec naszej rozmowy: jaką literaturę czytają mieszkanki i mieszkańcy Rumunii? Czy chętnie sięgają po literaturę rodzimą, czy częściej na przykład po tłumaczoną? 

Pracuję w wydawnictwie od dwudziestu lat i zajmuję się wyłącznie literaturą tłumaczoną. Nie mamy w Rumunii żadnych profesjonalnych badań pokazujących, jak wygląda nasz rynek literacki, dlatego odpowiedź na to pytanie to tylko moje doświadczenie i widzenie.

U nas więcej książek to literatura tłumaczona, proporcja do tej rodzimej to nawet siedemdziesiąt do trzydziestu procent. Mam tu na myśli nie tylko fikcję, ale i non fiction. W Rumunii bardzo dużo tłumaczy się na przykład z dziedziny psychologii. W zasadzie tłumaczymy na bieżąco to, co pojawia się na rynku światowym. Jednak z tego jakieś osiemdziesiąt procent książek to literatura anglojęzyczna, a pozostałe dwadzieścia: język francuski, hiszpański, włoski. 

To, co sam usiłuję zmienić w serii wydawniczej, którą koordynuję, to wprowadzenie jak największej liczby tłumaczeń książek autorów z Europy Środkowej i Wschodniej. To trudne, bo pokutuje przekonanie, że ci autorzy się nie sprzedają. Jednak to nie jest prawda, bo na przykład Georgi Gospodinow, którego nikt nie chciał tłumaczyć, jest dziś w Rumunii autorem bestsellerowym. 

Do 2004 czy 2005 roku literatura rumuńska nie była czytana przez Rumunów, z wyjątkiem Mircei Cărtărescu, ale od tego czasu wszystko się zmieniło. Wśród dziesięciu najważniejszych wydawnictw w Rumunii każde ma swoją kolekcję pisarzy rumuńskich. Jeśli zaś chodzi o gusta czytelnicze, to trudno mi się wypowiadać ogólnie, ale mogę – patrząc na własną serię wydawniczą – powiedzieć, że wielką niespodzianką była popularność książki „Wyznaję” Jaumego Cabré. W tej chwili mamy piąty dodruk tej powieści, a oryginalny tytuł „Confiteor” nie wskazywałby na to, bo w końcu to raczej katolickie powinowactwo, a my jesteśmy prawosławni. Jednym słowem, można powiedzieć, że czytelnicy naprawdę potrafią zaskoczyć. 

Książka:

Bogdan-Alexandru Stănescu, „Abraxas”, tłum. Kazimierz Jurczak, wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2025. 

Za fantastyczne tłumaczenie rozmowy z autorem ogromnie dziękuję Annie Marii Luft.

A tych, którym nie udało się przyjechać w tym roku na Literacki Sopot, zapraszam do obejrzenia zapisów spotkań festiwalowych, które można znaleźć TUTAJ.