Kristina Sabaliauskaite, fot. Simonas Berukstis

Sylwia Góra: Kiedy zdecydowała pani, że ta opowieść będzie monologiem głównej bohaterki Katarzyny I na łożu śmierci?

Kristina Sabaliauskaitė: Czasami bywają takie olśnienia, że wszystko nabiera sensu. Trudno to wyjaśnić, ale tak właśnie było w tym przypadku. Ten pomysł po prostu pewnego dnia do mnie przyszedł, zwłaszcza że jest to też powieść o czasie, a czas i wyścig z czasem jest ważnym tematem historii Piotra I. Do tego pojawiła się magia numerologiczna. Ostatnia doba życia mojej bohaterki, czyli 24 godziny, to także czas od chwili, gdy poznała Piotra I w 1773 roku do momentu jej zgonu – 24 lata. I dodatkowo, kiedy pisałam tę książkę po litewsku, to każdy rozdział miał dokładnie 24 strony, a czytając go na głos, to jedna godzina w czasie rzeczywistym. 

Marta Helena Skowrońska, bo pod takim imieniem przyszła na świat Katarzyna I, to postać dość tajemnicza. Krążyły opowieści, że jej rodzice byli chłopami. Czy te mity, niejasności były dla pani pomocą przy pisaniu?

Takie informacje można przeczytać raczej gdzieś w internecie, gdzie jest kilka wersji dotyczących jej pochodzenia – że to córka jakiegoś szwedzkiego oficera albo nieślubna córka urzędnika szwedzkiego, ale ja wszystkie informacje czerpałam ze źródeł i wyjaśnienie jest bardzo proste. Jej pochodzenie po prostu ukrywano, bo było to kompromitujące z powodów dynastycznych. W 1721 roku odnaleziono jej rodzeństwo i Piotr I to rodzeństwo trzymał w tajemnicy. Na pewno mamy nazwisko: Skowrońscy, na pewno byli to Litwini, bo właśnie takie pochodzenie jest zapisane w dokumentach tajnej kancelarii. To właśnie Skowrońskim i siostrze Krystynie Heinrich z domu Skowrońskiej, Katarzyna i później jej córka cesarzowa Jelizawieta, nadały tytuły hrabiowskie – nie jakimś Szwedom. I zarówno nazwisko: Skowrońska, jak i nazwisko ciotki Katarzyny: Wiesiołowska, są szlacheckimi nazwiskami Rzeczpospolitej Obojga Narodów. 

Ta powieść to także historia kobiecego losu w XVIII wieku. Już wtedy widzimy, że gwałt to broń, czy też narzędzie wojenne. 

Gwałt był bronią wojenną od wieków. Był i nadal jest. Jest to broń dosyć archetypowa, która miała na celu zapłodnić kobiety wroga i to wciąż się dzieje. I ma to bardzo wyraźny wyraz, ponieważ wystarczy zobaczyć, co dzieje się w tej chwili w Rosji. Ci, którzy trochę śledzą, co dzieje się w rosyjskich mediach społecznościowych, a raczej w tej kloace, bardzo często mogą usłyszeć o nawoływaniu do gwałtów. To jest bardzo świadome działanie. I niestety cierpią przede wszystkim kobiety, które są gwałcone. 

Dopiero niedawno zaczęto o tym poważnie mówić. Wcześniej był to temat owiany zupełnie niesłusznie wstydem – bo to nie kobieta jest winna. To przemocowiec, gwałciciel powinien się wstydzić. Dzięki wybitnym dziennikarkom, takim jak na przykład Christina Lamb, nareszcie zaczynamy o tym głośno mówić. 

Ciało kobiety jako pole walki politycznej. 

Tak, absolutnie, nadal nim jest. To współcześnie wciąż żyje. W książce dotyczy to gwałtów wojennych, ale też traktowania ciała kobiety w celach dynastycznych – cała ta presja, by urodzić następcę tronu. Potem utrata płodności, choroby, starzenie się. To wszystko jest ze sobą powiązane i na poziomie tak wysokim jak pozycja cesarzowej, jest narzędziem wielkiej polityki.

Przemoc, gwałt, ale także uwikłanie kobiet w gorset nakazów i zakazów. Katarzyna to przecież bohaterka, która mimo tak traumatycznego doświadczenia bada swoje ciało, seksualność, pożądanie. Mówi o tym głośno, choć konwenanse XVIII wieku bardzo mocno ją ograniczają.

Nie wiemy tak do końca, co dokładnie mówiła, ponieważ jest taka opinia, że w archiwach rosyjskich nadal są ukryte te najbardziej „pikantne” listy Piotra i Katarzyny, które są zbyt dosłowne, czy nawet pornograficzne, żeby je kiedykolwiek publikować, więc nie wiemy, jakiego języka erotycznego używali. Jednak wiemy na pewno, że seksualność, erotyka, była bardzo ważnym narzędziem w jej historii z Piotrem I. Nie była wykształcona, nie zakochał się w niej przecież z tego powodu, że bardzo dobrze znała się na poezji. 

Skoro mówimy już o języku. Poświęciła pani temu sporo czasu i uwagi w książce. Staropolskie, litewskie słowa, przysłowia, język litewskich i polskich chłopów. 

Język zawsze jest narzędziem, który pomaga oddać atmosferę pewnego okresu. Gdy pisałam „Silva rerum”, chciałam, żeby to brzmiało jak gawęda przy kominku, jak stara rodzinna opowieść, która jest przekazywana z ust do ust, gdzie dziadek opowiada coś bez żadnych dialogów. W „Cesarzowej Piotra” przeciwnie – wybrałam monolog w pierwszej osobie i bardzo dużo dialogów, bo te głosy było bardzo dobrze słyszane w korespondencji, która pozostała z tamtych czasów.

Zarówno po litewsku, jak i w polskim przekładzie, chciałam przekazać właśnie ten rytm powtórzenia w języku rosyjskim, bo jest on nieco folklorystyczny, czasami dla jakiegoś wzmocnienia powtarza się te same wyrazy kilka razy. To jest typowe dla rosyjskiej kultury. Ważne były także wszystkie popularne przekleństwa, których używał Piotr I. W korespondencji Aleksandra Mienszykowa także mamy sporo takich listów z przekleństwami. 

Pytam o to dlatego, że w Polsce co jakiś czas mamy dyskusję na temat listy lektur w szkołach, gdzie właśnie staropolski język jest przedstawiany jako bariera dla młodych ludzi. A z drugiej strony – powieść historyczna od jakiegoś czasu przeżywa prawdziwy renesans. 

To, że powieść historyczna przeżywa renesans, wiemy od dawna, bo już od około 2008 roku, gdy wydano pierwszą część „Silva rerum”. Rok później wyszła książka „W komnatach Wolf Hall” Hilary Mantel, która zrobiła furorę, potem oczywiście „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk w 2015 roku. 

Nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy wiedzieć, że coś krąży w powietrzu, aż nagle w różnych krajach, u różnych autorów, pojawiła się potrzeba napisania nowoczesnej powieści historycznej na miarę XXI wieku. Nie romantycznej, nie takiej, do której jesteśmy przyzwyczajeni, ale właśnie czegoś nowoczesnego. I mimo że to jest powieść historyczna, w wielu rzeczach możemy się dziś przejrzeć. Chociażby w postaci Katarzyny.

Na przykład w tym, że to postać, która właściwie nigdzie do końca nie czuje się u siebie. Z jednej strony, wszędzie czuje się obco, a może z drugiej – jest trochę obywatelką świata? 

Myślę, że ona jednak nie czuła się obywatelką świata, bo, po pierwsze, takie pojęcie nie istniało, a po drugie – ona wszędzie była obca, w dodatku była przecież sierotą. Miała dużą inteligencję emocjonalną i obserwowała ludzi. I już od najmłodszych lat czuła, że powinna im dogodzić. Żeby nie głodować, żeby mieć dach nad głową, zawsze dostosowywała się do wszystkiego. Ona tak naprawdę jako Marta prawie nigdy nie idzie pod prąd, nie robi nic na przekór. Nawet na dworze rosyjskim czuje się obca, bo jednak była kobietą Zachodu. Jej wczesna młodość minęła w domu pastora Glucka, który był typowym luteraninem: uporządkowanym, jednym z najwybitniejszych intelektualistów w kraju. 

Wiele osób zapisywało w swoich pamiętnikach, że Katarzyna mówiła bardzo pięknym, wyrafinowanym niemieckim, który wyniosła z tego domu. Dlatego dla niej, po Marienburgu i po domu Glucka, trafienie gdzieś do Rosji, gdzie panują zupełnie inne zwyczaje, było wielkim szokiem. Zresztą wszyscy, którzy podróżowali do Rosji w tych czasach przeżywali szok kulturowy, bo to było coś zupełnie innego, brutalnego i zacofanego. 

„Cesarzowa Piotra” to też opowieść o władzy i o tym, jak władza zmienia ludzi. 

Tak. O tym, jak władza zmienia ludzi będzie więcej w drugim tomie książki. Jest tam taki akapit o władzy, który bardzo lubią cytować i Holendrzy i Francuzi, i Litwini, i inni, bo w kilku zdaniach udało mi się ująć, czym jest władza.

Ale to także powieść o czasie, bo czas jest bardzo ważny w reformach przeprowadzonych przez Piotra I. To właśnie on wprowadza nowy kalendarz. Chce, żeby jego kraj, jego państwo, zrobiło duży skok w czasie i podążyło za tym, co jest na Zachodzie. Czas jest bardzo ważny, a w Rosji był żywiołem, bo nikt w tamtej epoce dokładnie go nie mierzył.

Jednak już w pierwszym tomie mamy bohaterkę, która na początku wydaje się opowiadać bajkę o kopciuszku, ale szybko okazuje się, że to powieść o silnej kobiecie, która musiała sobie poradzić w najtrudniejszych sytuacjach. 

Tak, Katarzyna jest ostatecznie twarda i choć w pierwszym tomie jeszcze nie bardzo rozgrywa karty, to nieprzypadkowo okładka drugiego tomu to karta odwrócona. To Katarzyna będzie władczynią. 

Jest też oczywiście gra słów w samym tytule: cesarzowa Piotra. Czy jest to cesarzowa, którą stworzył Piotr, czy cesarzowa, która rządziła Piotrem? Bo bywały i takie momenty w ich relacji. I o tym przeczytamy także w kolejnym tomie. 

Katarzyna buduje jednak relacje nie tylko z mężczyznami, ale również z innymi kobietami. To dla mnie zawsze interesujący temat. Czy można mówić, że kobiety, mimo różnych epok, pochodzenia i sytuacji ostatecznie wspierają się, bo doświadczają podobnego losu? Czy wręcz przeciwnie, nie mogą na siebie liczyć właśnie przez te konwenanse?

Sądzę, że w tej książce, a także w Rosji, kobiety bardzo rzadko wspierają inne kobiety. I jest to kwestia historyczna. Trudno bowiem mówić o jakiejkolwiek solidarności Rosjanek. One raczej przegryzą sobie wzajemnie gardło, bo żyją w tak okrutnym świecie, w tak brutalnych relacjach międzypłciowych, że rzadko jakakolwiek solidarność istnieje. 

Czasami dziennikarze pytają mnie przy okazji tej powieści, co mnie najbardziej poraziło w trakcie pisania – właśnie ta brutalność stosunków międzyludzkich.

Mówiła pani już o tym, że język jest ważny, ale w książce pojawia się też mnóstwo detali związanych z obyczajowością, modlitwami, potrawami, ze strojami. Czy miała pani sporo materiałów, dostępnych źródeł – czy to była raczej mrówcza robota?

Jest mnóstwo materiałów z epoki. Wiemy, co ludzie wtedy jedli, jakie były ulubione dania. Wiemy, że Piotr I lubił słodkie węgierskie wino, tokaja, a Katarzyna I przeciwnie – lubiła szampana, francuskie wina, ostrygi, cytryny itd. Są inwentarze kucharzy i informacje o tym, że bardzo często to wszystko w trakcie transportu – co typowe dla Rosji – było rozkradane.

Musiałam raczej wybierać i zostawiać tylko to, co uważałam za niezbędne dla tej historii. Zadawałam sobie za każdym razem pytanie: czy to mówi coś więcej, służy głównej narracji.

Pani powieści uzyskują niemal natychmiast po wydaniu status bestsellera i to daje nieco nadziei, jeśli chodzi o czytelnictwo w ogóle, które w Polsce nie miewa się najlepiej. A jak to wygląda na rynku litewskim?

To, że moje książki stały się na Litwie takim fenomenem, ma swoje dobre i złe strony, ale bardzo pozytywne jest to, że odnowiło się zainteresowanie litewską literaturą wśród Litwinów. Kiedy ukazywały się moje książki, to wszyscy czytali powieści tłumaczone, zagraniczne i wyobrażali sobie, że Litwini, jak coś piszą, to jest to bardzo trudne w odbiorze i nudne. I nagle okazało się, że litewską literaturę można czytać jak dobrą zagraniczną powieść. Wzrosła, czy może nawet wróciła wiara we własnych, litewskich autorów. I to ogromnie cieszy. 

Książka:

Kristina Sabaliauskaitė, „Cesarzowa Piotra. Tom 1”, tłum. Eliza Deszczyńska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025.