Mija właśnie pięć lat od tego, jak po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji w całej Polsce zaczęły się potężne, wielotygodniowe demonstracje uliczne. Ich proste hasło: „wypierdalać”, wykrzykiwane przez tłum, zdawało się nieść ze sobą energię zdolną do przywrócenia wolności nie tylko w kwestii ciąży, ale wolności w ogóle. PiS wydawało się wtedy największym dla niej zagrożeniem. A odsunięcie PiS-u od władzy – sposobem na państwo przestrzegające liberalno-demokratycznych wartości, takich jak równość, wolność i wynikające z nich prawa człowieka.
Polska, której nigdy nie było
Była to więc nadzieja nie tyle na powrót do państwa, które PiS odmieniło, ile na stworzenie go. Gigantyczny obywatelski sprzeciw wobec rządów PiS-u, wyrażany na ulicach nie tylko po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego, ale i wcześniej, wspierała ówczesna opozycja. Dawała nadzieję na to, że zmiana jest możliwa.
Taka zmiana, która zrobi z Polski państwo, którym nigdy wcześniej nie była.
Wydawało się, że rządy PiS-u – anachroniczne, autorytarne i antyeuropejskie – tak przesunęły wajchę w stronę ograniczania wolności i zerwania z europejskimi wartościami, że po wygranej Koalicji Obywatelskiej z pomocą Lewicy ta wajcha odchyli się w przeciwną stronę. I nareszcie będziemy jak Zachód.
Jaki Zachód?
Ale w ciągu tych lat, w których nadal rządziło PiS, a potem władzę przejęła koalicja demokratyczna, Zachód się zmienił.
Ameryka staje się państwem osuwającym się w autokrację, jak wtedy Polska – i na czym, jak na czym, ale na straży praw człowieka już na pewno nie stoi. Tamtejsze władze wysyłają wojsko na ludzi protestujących przeciwko polowaniom na imigrantów. W mediach i na uniwersytetach dławiona jest wolność słowa. Osoby LGBT w debacie publicznej stały się symbolem rozkładu dotychczasowych wartości. A aborcja w niektórych stanach jest po prostu niemal niemożliwa.
W Europie Zachodniej tak nie jest. Ale i tam prawicowi populiści z hasłami antyimigracyjnymi zdobywają coraz większe poparcie.
Europejskie wartości, które pięć lat temu chciały wywalczyć sobie demonstracjami ulicznymi Polki i Polacy, są w kryzysie.
W dodatku europejską energię pochłania bardziej Rosja, wojna, sojusze i zbrojenia niż prawa kobiet czy osób LGBT.
Smutna rocznica
W tym kontekście piąta rocznica wybuchu masowego sprzeciwu wobec próby zdławienia wolności kobiet ideologicznie motywowaną przemocą prawną jest smutna.
Wprowadzone wtedy wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego barbarzyńskie prawo nadal obowiązuje. A rządząca koalicja – która miała dać wolność kobietom w ciąży, a także praworządność, szkoły, w których dzieci będą czuć się bezpiecznie i dobrze, namiastkę równości małżeńskiej, miała słuchać społeczeństwa – nie spełniła oczekiwań.
Nie wystarczyło to, że wyborcy sprawili, że PiS „uciekło szybciutko”, jak głosiła grzeczniejsza wersja najgłośniejszego hasła z wielkich demonstracji. PiS nie uciekło dostatecznie daleko, by o nim zapomnieć.
A słowo „wolność” przejęła inna radykalna prawica, która od czasu tamtych demonstracji stała się znacznie silniejsza.
Konfederacja rozumie to słowo jako brak solidarności społecznej, a nie jako wolność osobistą kobiet czy osób LGBT, których życie odbiega od jej wizji świata. A wizja Konfederacji stała się mainstreamowa, bo inne partie czują się przez radykałów zagrożone i same realizują prawicowo-populistyczną agendę.
Donald Tusk nie mówi już o prawie do aborcji jako o konieczności. Jednak nie przejmują się nią też Polacy – różne badania pokazują, że aborcja przestała być tak ważnym tematem, jak przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi. Być może dzięki temu, że jej zakaz to fikcja. Polki ją wykonują, tylko nie w szpitalach. A w internecie od otwarcie działających organizacji mogą dowiedzieć się, jak to zrobić bezpiecznie.
O uwagę społeczną z prawami człowieka konkuruje wojna i to, co przyniesie rosyjska dezinformacja, imigracja i Zielony Ład.
Wolność, po którą wyszliśmy pięć lat temu na zimne jesienne ulice, nie przyszła wraz ze zmianą większości parlamentarnej. W dodatku wydaje się, że jej brak przestał tak przeszkadzać, jak wtedy.