Przez miłośników gór uważany jest za obszar wymarzony do uprawiania wysokogórskiej turystyki. W ostatnich latach zyskał miano jednej z najciekawszych destynacji turystycznych w Indiach. Zarówno z powodu niezwykłych krajobrazów, bogatej buddyjskiej kultury, jak i życzliwych oraz otwartych na cudzoziemców mieszkańców. Ladakh – bo o nim mowa, to region w indyjskich Himalajach położony u styku granic Indii z ChRL i Pakistanem.

Ogień w krainie spokoju

Pod koniec września w stolicy tego terytorium, mieście Leh doszło do demonstracji, które przerodziły się w zamieszki. Policja otworzyła ogień do protestujących. W tradycyjnie buddyjskim Ladakhu polała się krew – zginęły cztery osoby, kilkadziesiąt zostało rannych.

Powodem ulicznych demonstracji młodych ludzi była pogarszająca się sytuacja ekonomiczna, brak perspektyw edukacyjnych i zawodowych oraz niepokój o przyszłość i stan środowiskowy rodzinnej ziemi. W ostatnich latach stała się ona atrakcyjna dla inwestorów spoza Ladakhu dysponujących finansami nieosiągalnymi dla miejscowej ludności. Poza tym ladakhijska młodzież chciała wyrazić zaniepokojenie brakiem odpowiedniej troski o środowisko naturalne. W suchych dolinach himalajskich przyroda jest niezwykle wrażliwa na niezrównoważony rozwój.

Zarówno dla mieszkańców Ladakhu, jak i dla turystów krwawe wydarzenia na ulicach Leh były prawdziwym szokiem. Obszar tego wysokogórskiego terytorium od lat był bowiem uważany za mityczną Shangri-La – krainę spokoju. Istniało przekonanie, że jego mieszkańcy potrafią rozstrzygać konflikty drogą negocjacji i dialogu. Mit ten kultywowany starannie przez organizatorów zbiorowej turystyki oraz zauroczonych Ladakhiem cudzoziemców nie był jednak w pełni zgodny z dziejami tej krainy. Tymi dawnymi i tymi najnowszymi. W ostatnich dziesięcioleciach dochodziło tam wielokrotnie do napięć pomiędzy rdzenną ludnością buddyjską, a napływającymi z sąsiedniego Kaszmiru muzułmanami. Zdarzały się uliczne przepychanki, groźby, a nawet poważniejsze starcia. W latach osiemdziesiątych interweniował w sprawie tych konfliktów XIV Dalajlama – duchowy przywódca buddystów tradycji tybetańskiej. Ostrzegał, że dopóki obie strony nie rozpoczną pokojowego dialogu, nie odwiedzi wysokogórskiej krainy. Napięcia między buddystami i muzułmanami zmalały.

Historia pogranicznych niepokojów

Istotnym czynnikiem wpływającym na sytuację społeczno-polityczną Ladakhu było i jest położenie tego terytorium. Zarówno granica indyjsko-pakistańska, jak i indyjsko-chińska, określane mianem linii rozgraniczenia, nie są na tym obszarze ściśle wyznaczone i stanowią przedmiot sporu między tymi krajami. Co pewien czas sytuacja na pograniczu ulega zaostrzeniu.

W Ladakhu stacjonują więc liczne oddziały indyjskiej armii, których obecność wpływa na codzienne życie mieszkańców tej krainy. Ostatni spór indyjsko-chiński w dolinie Galwan w roku 2020 doprowadził do starć, w wyniku których zginęło kilkudziesięciu żołnierzy indyjskich i nieujawniona liczba chińskich. Wydarzenie to rzuciło głęboki cień na relacje obu sąsiadów.

Wcześniej, 1999 w roku, Ladakh był sceną ponad dwumiesięcznej wojny pomiędzy Indiami i Pakistanem, która do historii przeszła do jako wojna w Kargilu. Istotną rolę w wyparciu sił pakistańskich poza linię rozgraniczenia odegrali w niej Ladakhijczycy, służący w formacji Ladakh Scouts – określanej często mianem Śnieżnych Wojowników. Byli oni w stanie prowadzić operacje bojowe na wysokości ponad czterech, a nawet ponad pięciu tysięcy metrów nad poziomem morza. Dla sił indyjskich przerzuconych z nizin było to niemożliwe.

Wydarzenia z końca września tego roku pokazały po raz kolejny, iż sytuacja wewnętrzna Ladakhu przypomina bulgoczący kocioł – jego wybuch był tylko kwestią czasu. Szczególnie po roku 2019, gdy rząd Narendry Modiego dokonał zmian na administracyjnej mapie Indii. Do czasu tej zmiany Ladakh przez kilkadziesiąt lat wchodził w skład indyjskiego stanu Dżammu i Kaszmir, posiadając jednocześnie daleko posuniętą autonomię. Po zmianach dokonanych przez Modiego, Ladakh został oddzielony od terytorium stanu i stał się terytorium zarządzanym bezpośrednio z New Delhi.

Indyzacja Ladakhu

Co ciekawe, starania o oderwanie od terytorium stanu Dżammu i Kaszmir młodzi Ladakhijczycy podejmowali już na przełomie XX i XXI wieku. W 2000 roku miałem okazję spotkać się w New Delhi z tamtejszymi aktywistami. Przekonywali mnie wówczas, że ich rodzinne terytorium uzyska ogromne korzyści, jeśli będzie zarządzane bezpośrednio ze stolicy Indii. Wyrwanie się spod kurateli rządzonego przez muzułmańską większość stanu Dżammu i Kaszmir wydawało im się panaceum na wszelkie bolączki społeczne, gospodarcze i polityczne regionu. Nie przewidzieli jednak, że reforma administracyjna z roku 2019 odbierze im znaczną część autonomii, którą cieszyli się wcześniej.

Kilka lat po reformie w środowiskach młodych Ladakhijczyków zaczął tlić się bunt wobec tego, co określają mianem „indianizacji Ladakhu”. Nowy status administracyjny regionu, ich zdaniem, w niewystarczający sposób chroni autochtoniczną ludność regionu. Umożliwia nabywanie w Ladakhu ziemi i osadnictwo ludności z innych obszarów Indii. Jednocześnie nie zapewnia możliwości rozwoju tej himalajskiej krainy. Wynikiem zależności od władz centralnych Indii jest rosnące bezrobocie wśród młodych Ladakijczyków i zastój gospodarczy regionu.

Wrześniowym demonstracjom przewodził Sonam Wangchuk, jeden z ladakhijskich liderów, zasłużony dla tworzenia w tym regionie organizacji pozarządowych. Wangchuk był szefem kilku z nich – zarówno tych o charakterze edukacyjnym, jak związanych z troską o środowisko naturalne, apelujących o zrównoważony rozwój Ladakhu. Wiele z tych NGO-sów otrzymywało granty, wsparcie merytoryczne oraz finansowe ze strony znanych, zagranicznych organizacji humanitarnych i proekologicznych. Wangchuk z kolei potrafił zmotywować do działania duże grupy ladakhijskiej młodzieży, która w solidarności z jego strajkiem głodowym prowadzonym w imię ochrony interesów ludności autochtonicznej regionu wyszła na ulice Leh.

Indyjskie władze walczą z niezależnymi organizacjami

Sami organizatorzy i uczestnicy wrześniowych protestów przyznają, iż wymknęły się one spod kontroli – część demonstrantów zaczęła być agresywna wobec sił policyjnych dążących do pacyfikacji manifestacji. Indyjskie władze i sprzyjające im media o nastawieniu hinduistyczno-nacjonalistycznym zaczęły szukać winnych. Wskazały na organizacje pozarządowe i współpracujące z nimi podmioty zagraniczne.

Niechęć rządu Narendry Modiego do niezależnych organizacji pozarządowych nie jest niczym nowym. Podobnie jak do tych, które wspierane są merytorycznie i finansowo z zagranicy. Indie pod rządami Indyjskiej Partii Ludowej (BJP) od dawna już próbują ograniczyć współpracę indyjskich NGO-sów z ich odpowiednikami z zagranicy. Wszystko – jak twierdzą władze – w trosce o zachowanie indyjskiej demokracji, cywilizacji oraz kultury.

Indyjskie organizacje pozarządowe powiązane ze strukturami zagranicznymi podlegają przepisom sformułowanym w Foreign Contribution (Regulation) Act. Dokument ten określa w sposób bardzo drobiazgowy zasady współpracy i sposoby finansowania Indyjskich NGO-sów przez partnerów zagranicznych. Organizacje te muszą uzyskiwać od władz ważne na określony czas licencje na prowadzenie działalności. Po ich wygaśnięciu konieczne jest odnowienie zezwoleń. W ostatnich latach do FCRA wprowadzane są przez rząd Narendry Modiego kolejne poprawki. Zdecydowanie utrudniają one odnowienie licencji i ograniczają możliwości współpracy indyjskich organizacji pozarządowych z zagranicą.

Efektem tych poprawek jest choćby wykreślenie z listy legalnie działających w Indiach NGO-sów organizacji takich jak World Vision (międzynarodowa, chrześcijańska organizacja humanitarna i rozwojowa, działająca od 1950 roku, której głównym celem jest walka z ubóstwem i niesienie pomocy, zwłaszcza dzieciom, na całym świecie) czy Oxfam (międzynarodowa organizacja humanitarna zajmującą się walką z głodem i pomocą w krajach rozwijających się). Przykłady można mnożyć.

Dryf w stronę autorytaryzmu

Postawa rządu Modiego i sprzyjających mu mediów wobec wrześniowych wydarzeń w Ladakhu pokazuje, iż rządząca Indiami partia BJP nie zamierza liczyć się z aspiracjami młodych ludzi z tego regionu. Wręcz przeciwnie, władze zrzucają winę na miejscowych aktywistów oraz ich współpracę z zagranicznymi organizacjami pozarządowymi. Wszystko wskazuje na to, iż Indie coraz bardziej zamykają możliwości współpracy rodzimych NGO-sów z partnerami zagranicznymi. Ich partnerami mają być przede wszystkim instytucje indyjskiego państwa oraz indyjski biznes.

W ten sposób rząd Narendry Modiego dąży do likwidacji niezależności organizacji pozarządowych — strategii dobrze znanej z Węgier Viktora Orbána. Typowej dla władz zmierzających w stronę autorytaryzmu.