Tuż przed długo oczekiwanym przyjęciem przez rząd regulacji o usługach cyfrowych (DSA) – ważnej między innymi dla naszego poczucia bezpieczeństwa i podmiotowości w sieci – 5 listopada odbędzie się w Sejmie publiczne wysłuchanie w tej sprawie. Wnioskowały o nie środowiska Konfederacji, protestując przeciwko rzekomej cenzurze, której narzędzia jakoby zawarto w projekcie.
Postulowane w regulacji instrumenty to: usuwanie treści łamiących prawo, zasady moderacji treści wzbudzających wątpliwości co do ich prawdziwości, reagowanie na słowa krzywdzące (tzw. hate speech), decyzje administracyjne UKE (Urzędu Komunikacji Elektronicznej), od których można się odwołać. Słowem, chodzi o to porządkujące internetowe „pomyje” narzędzia. Przez pseudowolnościowców nazywane „instrumentami cenzury”.
Dlaczego Konfederaci to pseudowolnościowcy?
Bo głoszą hasła wolności, która ma skrajnie egoistyczny charakter: gdzie moje „ja i mój indywidualizm” są najważniejsze. Jeśli przyjąć takie rozumienie wolności, wówczas pod przykrywką jej obrony jako prawa do swojej opinii można krzywdzić drugiego, poniżać go, kłamać, mieszając rzeczywistość i prawdy naukowe z przekonaniami. Każdy ma oczywiście prawo do swojej opinii – jedynym ogranicznikiem wolności w erze nowożytnej było, jak do tej pory, poczucie odpowiedzialności za to, by nie czynić zła drugiemu, innym. To prosta reguła. Ale żyjemy w czasach jej schyłku.
Nielimitowana niczym wolność (na pewno nie odpowiedzialnością) ma być, wedle zwolenników tego poglądu, nową zasadą.
Internetowe narcystyczne „ja” nieustannie wystawiają się na pokaz, żyją dopaminą, która pojawia się w wyniku ciągłej autoprezentacji, ale w swoim indywidualizmie – potrzebują również tożsamości wspólnej, podobnie jak wszyscy samotnicy z sieci. Poprzez media społecznościowe jedni lgną więc do drugich (selfie do selfie – post do posta) – karmieni grupowym narcyzmem, który ich łączy. Badania w różnych krajach pokazują, że to droga do protofaszyzmu [1], do radykalizacji poglądów. Towarzyszy mu poczucie, że w imię specyficznie pojmowanej wolności trzeba móc publicznie wyrażać i głosić wszystko. Droga wiedzie od „ognistych” słów w sieciowym poście, do spalania książek ogniem, a nawet w zapowiedziach: podpalania ludzi, palenia ich napalmem.
Czy tak nie było w dyskursie i przestrzeniach informacyjnych tworzonych przez bolszewików (tylko my mamy rację, a innych trzeba zniszczyć, zabić) czy rodzącym się faszyzmie lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego stulecia? Marsze umundurowanych hitlerowców i rzucanie kamieniami w witryny żydowskich sklepów to początek obozów koncentracyjnych. Tylko kanały komunikacyjne były odmienne.
„Ekonomia pomyj” i zagrożenie dla najmłodszych
To wszystko dzieje się w czasie, gdy mamy do czynienia z niebywałym rozwojem treści syntetycznych w internecie – powstających dzięki algorytmom i generatywnej AI. Już nie tylko teksty, dźwięki, zdjęcia, ale ostatnio także filmy (deep fake, fake screenshot, w modelu SORA tworzenie filmu z tekstu), których jakość techniczna nie pozwala rozróżnić, czy są dziełem człowieka, czy sztucznej inteligencji, przekłamują i zakłamują rzeczywistość. Magazyn „The Economist” zalew tych treści określa mianem sloponomics – „ekonomii pomyj”.
Miliony, jeśli nie miliardy tego rodzaju produktów zalewają rynek, dopóki zasady płynące na przykład z europejskiego AI Act nie przenikną do codzienności rynku zastosowań sztucznej inteligencji.
Skala „pomyj” będzie rosła. Generatywna AI w najnowszych postaciach (na razie ChatGPT 5.0) będzie napędzała ich przyspieszony i obezwładniający rozwój. Na przykład pornografię dziecięcą czy całą ścieżkę przemocowego uwodzenia w internecie bezbronnych dzieci. Badania NASK („Nastolatki 3.0”) oraz podobne pokazują, że w sieci ośmieszania i poniżania doświadczyła jedna trzecia badanych nastolatków. Prawie 33 procent przyznaje, że otrzymało czyjeś nagie lub półnagie zdjęcie. Zdecydowana większość (68,4 procent) za główny problem internetu uznaje mowę nienawiści, a 43,7 procent twierdzi, że w sieci nie da się rozróżnić informacji prawdziwych od nieprawdziwych. 1,3 milionów dzieci korzysta z najpopularniejszego serwisu pornograficznego, a 800 tysięcy – hazardowego. Z badań Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że 26 procent dzieci doświadczyło krzywdzenia bez kontaktu fizycznego. Niemal połowa (46,7 procent) deklaruje wysoki i ponadprzeciętny poziom ekspozycji na treści antyspołeczne w mediach społecznościowych. A przeciętny wiek otrzymania własnego smartfona to w Polsce trochę powyżej ósmego roku życia.
Niewątpliwie internet, nowe technologie i rozwój AI niosą wiele korzyści – jest to niekwestionowane. Ale paradoks czasów polega na równoczesności doświadczania korzyści oraz generowania i potęgowania się coraz silniejszych zagrożeń.
Skutki aktywnego uczestnictwa w życiu cyfrowym dla różnych grup społecznych są bardzo zróżnicowane. Od totalnego poddania się fali, do poczucia wykluczenia u starszych generacji.
Najmłodsi doświadczają całkowitego przeprogramowania dzieciństwa (koncepcja Jonathana Haidta), co może prowadzić do kruchości psychicznej młodych pokoleń – uzależnienia, osamotnienia, skłonności do samobójstw, okaleczeń, przemocowego charakteru zachowań, oswojenia patotreści jako normalnego żywiołu internetu i życia, algorytmów traumy płynących z przekazów wymuszających zachowania konsumenckie czy nastawionych na zdobycie uwagi za wszelką cenę. Towarzyszy temu olbrzymie przebodźcowanie, które tak naprawdę redukuje możliwości poznawcze i uruchamia życie w nieustannie „grzejących się” emocjach. Emocjonalizacja obrazów i języka pociąga za sobą emocjonalizację myślenia oraz zachowań. Rozum staje się albo bezradny albo zaczyna służyć tym wzorcom, bo bywa nagradzany zastrzykami dopaminy niosącej ukojenie, ale i ekscytację.
Nawigacja po świecie cyfrowym
Tak naprawdę obecnie młodzież formuje swoje postawy poprzez doświadczenie kulturowo radykalnie odmienne niż dwadzieścia lat temu. Ci, którzy w tym roku staną się pełnoletni, mają tyle lat, ile pierwszy iPhone wypuszczony na rynek przez Apple’a.
Czy będą pamiętać o świecie filmów, a nie tylko seriali, o świecie książek, a nie tylko krótkich postów, o świecie autorytetów, a nie tylko influencerów, o wspólnocie rozmowy z drugim człowiekiem, a nie wyłącznie powiadomieniach na ekranie smartfona jako dowodu na kontakt. I o świecie demokracji, a nie tylko politycznej rywalizacji przyjmującej formę populistycznego show?
Brytyjskie badania pokazują, że grupy młodszych dzieci spędzających czas w sieci korzystają z generatywnej AI dwa razy częściej niż osoby starsze. Badania MIT Lab ujawniają, że już siedmioletnie dzieci traktują agentów AI z emocją przykładaną do człowieka. To prosta droga do życia w halucynacjach AI.
Oczywiście, powinniśmy uczyć nawigacji po świecie cyfrowym, czego domaga się OECD, budować odporność na generatywną AI zmieniającą nasze narzędzia poznawcze i odczuwanie świata, o co w kontekście dzieci zabiega UNICEF. Powinniśmy przestać bagatelizować zagrożenia dla prywatności w imię wygody rozwiązań usług cyfrowych albo niezdrowej rywalizacji. Ponad 80 procent polskich przedszkoli zamieszcza zdjęcia dzieciaków z zabaw przedszkolnych bez żadnych zahamowań. Tak jak rodzicielski sharenting rozpowszechnia się, bagatelizując prawo do prywatności, nie mówiąc o „erotycznym rewanżyzmie”, który polega na publikowaniu z zemsty jego intymnych zdjęć – a dzisiaj już – prokuruje się je przy użyciu AI.
Powinniśmy walczyć (DSA) o to, by dostępny nam wszystkim – dzieciom i dorosłym – strumień informacyjny (feed) był nie tylko automatycznie chronologiczny, ale dawał opcje wyboru użytkownikom tego, do czego sami – podmiotowo – chcą mieć dostęp. Powinniśmy zabiegać o to, by weryfikacja wieku dostępu do platform i treści w internecie nie opierała się tylko na obowiązkach platform (bo tego nie zrobią, gdyż im się to nie opłaca, albo dzieci ominą inteligentnie wszystkie zapory), ale na europejskiej elektronicznej identyfikacji tożsamości i wieku (technicznie już do zrobienia). I ta metoda winna dominować. A oprócz tego, należy wprowadzić prawny zakaz dostępu do treści w sieci (media społecznościowe) dzieci i młodzieży do trzynastu lub szesnastu lat (w różnych krajach różnie – Australia, Francja, Dania). Brnięcie w populistyczną debatę nad zakazem używania smartfona w szkole (w sytuacji, gdy 96 procent polskich szkół ma taki zakaz w regulaminach) – jest mało skuteczne. Trzeba jednak pamiętać, że zakazy nie rozwiązują problemu, jeśli nie ma środowiska, które stymulowałoby nowe, bezpieczniejsze zachowania – mediów, szkoły i rodziców, których bezradność i beztroska są kluczowe dla sprawy.
Dlaczego to jest tak ważne w odniesieniu do dzieci i młodzieży, a także w odniesieniu do nas wszystkich?
Internet daje wiedzę, ułatwia kontakty, poprawia korzystanie z usług – mamy cały nowy model zwyczajów, zachowań, nawyków i kultury.
Zarazem jednak osłabia nasze narzędzia poznawcze, bo nie ćwiczymy myślenia krytycznego pozwalającego na oddzielanie wiedzy od fałszywych sugestii i informacji. W efekcie żyjemy iluzją poznawczą, którą chętnie dzielimy się z innymi, niekiedy bezwiednie przenosząc teorie spiskowe i budując polaryzację – zmorę życia społecznego naszych czasów. Spolaryzowani jako społeczeństwo nie możemy już nawet rozmawiać czy przełamywać własnych poglądów, żeby budować kompromisy, co oznacza, że nie możemy działać demokratycznie, bo demokracja jest sztuką dogadywania się.
Czy dzisiejsi osiemnastolatkowie będą w ogóle używać narzędzi demokracji: dialogu, słuchania, tamowania własnego indywidualizmu i narcyzmu? Czy będą w stanie zrozumieć, czym naprawdę jest demokracja?
Wieczne „teraz”
W internecie zanurzamy się w teraźniejszym – zawsze teraźniejszym – świecie przekazów, skazani na krótkotrwałość informacji, wypychanie jednej sensacyjnej informacji przez drugą, byle tylko skupiać naszą uwagę, za wszelką manipulacyjną cenę. Ale skutek jest taki, że mentalnie zaczynamy istnieć w świecie bez Historii – liczy się teraźniejszość, więc tak naprawdę przeszłość oraz przyszłość nie mają znaczenia.
Internet zwiększa zarazem naszą podatność na dezinformację, mającą nas uspokoić i dać proste wyjaśnienie świata w czasach olbrzymiej niepewności. Ale tak naprawdę to inne typy dezinformacji generują i powiększają lęki, którymi żyjemy: o wybuchu wojny, że migranci gwałcą polskie dziewczyny, że społeczność LGBTQ+ zabija zdolność mężczyzn i kobiet do posiadania dzieci, że wszyscy w polityce kradną, więc nie warto iść na wybory. Chyba że sieć wykreuje Wodza i Opiekuna naszych spraw, któremu chętnie oddamy wolność za bezpieczeństwo. Co miało zresztą miejsce, kiedy Jarosław Kaczyński zdobywał i utrzymywał przez lata władzę. Manipulacyjna Siła Opiekuna kompensowała nasze lęki (i będzie je kompensować – co widać po komunikacyjnych planach prezydenta Nawrockiego).
Nasze umysły żyją w chmurze miazmatów i stereotypów. Żyjemy – bo taki jest model biznesowy sieci – utrzymując nieustannie uwagę (attention economy), aż do zmęczenia naszych zmysłów, i klikając.
Pozwalamy biznesowi cyfrowemu całych nas monetyzować. Zamieniać na pieniądze i zyski nasze emocje, zachowania, przymus konsumpcyjny, paradoksalnie nawet i utratę kontroli nad własną obecnością w sieci.
A nawet poczucie wygody, które u większości z nas wpłynęło na bagatelizację zagrożeń, które czekają na nas w sieci co rusz.
Zarazem żywioły internetowe wpływają mocno na zakłócenia równowagi psychicznej, wzrost skłonności do chorób mentalnych i psychicznych: lęk osamotnienia, lęk bycia poza oddziaływaniem innych oraz oddziaływaniem na innych – zjawisko FOMO (fear of missing out), rozwój patologii, agresji i postaw pełnych przemocy, przenoszonych ze świata wirtualnego do sfery rzeczywistej, niekiedy bez świadomości ich różnicowania. Świat rzeczywisty i cyfrowy się mieszają, co niektórzy określają zwrotem onlife (żyjemy w hybrydowym świecie).
Ekonomia uwagi
Problem dzisiejszego świata to skutki spotkania „ekonomii uwagi” z „ekonomią pomyj”. Czyli sytuacji, gdy generatywna AI stworzy presje nadmiaru oddziaływania bodźców sieciowych na wszystkie nasze zachowania i spotęguje chaos poznawczy, w jakim żyjemy.
Dlatego kwestia ta wymaga uwagi opinii publicznej i podjęcia wysiłków na rzecz rozwiązywania problemu. Nowe ramy prawne (rola UE), albo dobrze wykorzystywanie już tych istniejących, są kluczowe. Ale bez promocji, edukacji, kreowania świadomości odpornej na dopaminowy atak sieci – prowadzonej przez media, liderów opinii publicznej, szkoły i nauczycieli – nie mamy szans na obronę. A bez aktywnych rodziców szanse radykalnie maleją. Przydałby się rozwinięty kapitał kulturowy w domu rodzinnym, ale o to także coraz trudniej w trzydziestym szóstym roku zmian po 1989 roku i w osiemnastym roku smartfonowej rewolucji.
Walka o mądry kształt DSA i inne reguły prawne, wprowadzające ład w chaos żywiołu internetowego, jest wyzwaniem cywilizacyjnym.
Bo reguły dla świata cyfrowego to nie limitowanie innowacyjności, to czynienie człowieka – w jego wszystkich wymiarach i potrzebach – kontrolerem rozwoju technologii.
Ale, oczywiście oprócz prawa, muszą istnieć warunki jego wdrażania.
Mamy w Polsce skłonność, by prymitywizować podejście do implementacji zasad prawnych. Lubimy hasło: jakoś się to samo zrobi. Tym sposobem UKE, które miałoby zarządzać należytym wdrażaniem DSA, nie ma na rok budżetowy 2026 przypisanych odpowiednich środków. A zmiany w edukacji na rzecz wsparcia i promocji zdrowego życia w sieci napotykają na wiele trudności.
Zresztą, obawiam się, że pod presją agresywnej narracji – rzekomo wolnościowej – rząd może ustąpić, tak jak ustąpił w sprawie programu edukacji zdrowotnej. Oby nie, bo na szali nie są bieżące wyniki poparcia, ale cywilizacyjne wyzwanie, które stoi przed nami wszystkimi, ale przede wszystkim przed młodym pokoleniem.
[1] Agnieszka Golec de Zavala „Narcyzm grupowy. Kultura narcyzmu – nacjonalizm – agresja” wyd. Smak Słowa, 2024