
A co gdybyście spotkały/spotkali na swojej drodze do domu nowonarodzonego zajączka? To dylemat, przed którym kilka lat temu stanęła Chloe Dalton. Autorka musiała zdecydować, czy zostawić zwierzątko, czy zabrać je do domu i się nim zaopiekować. Jaki ciąg dalszy miało to spotkanie, możemy dziś przeczytać w debiutanckiej książce Dalton „Jak wychować zająca”, a jej autorka w październiku odwiedziła także Polskę.
Sylwia Góra: Jak długo szukałaś dla tej książki formy, języka? Historia brzmi tak nieprawdopodobnie, że sporo osób może założyć, że to powieść.
Chloe Dalton: Sama czytam bardzo dużo prozy, ale ta historia wydarzyła się naprawdę, dlatego uznałam, że nie będę pisać powieści. To nie jest produkt mojej wyobraźni, ale coś, co faktycznie się wydarzyło, dlatego nie miałam problemu z wyborem formy, ale starałam się jednak, aby to była pewna konkretna narracja.
I być może trochę czerpałam z tego, jak pisze się fikcję – żeby jeden rozdział wynikał z drugiego, żeby to było ciekawe doświadczenie czytelnicze i mam nadzieję, że udało mi się to osiągnąć. Choć oczywiście to czytelnik zdecyduje.
To opowieść o zmianie, która zachodzi w nas jako ludziach. To typowe, kiedy spotyka nas jakieś nieszczęście, choroba, widmo śmierci – zwykle właśnie wtedy większość z nas przewartościuje swoje życie. W 2020 roku takim wydarzeniem była pandemia covid-19, ale mam wrażenie, że dziś już o tym doświadczeniu nie pamiętamy. Tylko w niewielu z nas zaszła trwała zmiana. A jak jest z twoim doświadczeniem ze spotkania z zajączkiem – czy raczej zajęczycą? Czy ta zmiana jest trwała?
Trudno nawet opisać, jak ogromną zmianą było dla mnie to spotkanie. Żyłam w mieście, z dala od natury, skupiałam się na polityce zagranicznej, sporo podróżowałam, myślałam o kryzysach, które dzieją się gdzieś daleko.
Spotkanie z zajączkiem zakorzeniło mnie w konkretnym miejscu, dało mi możliwość obserwacji otaczającej mnie przyrody. Kiedyś mieszkałam wyłącznie w mieście, dziś część roku spędzam na wsi. Poza tym książka została bardzo dobrze przyjęta i to też pozwala mi wciąż trwać w tym doświadczeniu.
Piszesz, że w Wielkiej Brytanii mało kto odróżnia królika od zająca. W Polsce akurat nie mamy tego problemu, bo króliki to, zaraz po chomikach, najczęstszy „prezent” dla dzieci, kiedy chcą „mieć zwierzątko”. Ważny jest tu oczywiście język – posiadanie, własność. Tak jakby można było posiadać drugą żywą istotę. O tym także piszesz.
Sama kiedyś nie wiedziałam, że zające i króliki to są dwa różne gatunki, że mają zupełnie inne cechy i zwyczaje – króliki żyją pod ziemią i tam wychowują młode, a zające wręcz przeciwnie. Do tego mają długie kończyny i niewiarygodnie szybko biegają i mogą naprawdę daleko skakać. Różnią się też kolorem: króliki są szare, a zające mają bardziej czekoladowo-złote futerko, które zresztą zmienia kolor w ciągu roku. Myślę, że kiedy spotkalibyśmy je razem, to łatwo byśmy je odróżnili, ale faktycznie to sprawiało wielu osobom kłopot.
Jednak kiedy spotkałam zajączka, od razu wiedziałam, kto to jest, mimo że nigdy wcześniej nie widziałam zająca. Miał wielkie otwarte oczy (króliki, kiedy się rodzą, mają oczy zamknięte), był bardzo malutki, bo mieścił się w mojej dłoni, ale było w nim też coś dzikiego. Od razu wiedziałam, że muszę zadbać o to stworzenie, ale nie chcę go udomowić, ograniczyć mu wolności. I dlatego zajęczyca nigdy nie miała imienia, nigdy nie była w klatce, wiedziałam, że mam jej pomóc w przygotowaniu się na powrót do dzikości.
Przez całe stulecia hodowaliśmy króliki, przez co zmieniliśmy je jako ludzie – ich uszy, futerko. Zające natomiast od tak dawna żyją obok ludzi, ale ci nigdy ich nie udomowili. Wolność i dzikość zająca, poszanowanie przyrody były dla mnie bardzo ważne, ale też instynktowne. Przecież nigdy wcześniej o tym nie myślałam, to była reakcja na wydarzenie, spotkanie z zajączkiem.
Jak sama powiedziałaś, byłaś raczej dziewczyną bardzo „miejską”, więc skąd ta pewność, że trzeba pomóc zajączkowi, ale w ten sposób, aby nie utracił umiejętności życia na wolności?
Nie wiem, ale jestem pewna, że przez całe życie odkrywamy nowe rzeczy na temat własnej osoby. I bardzo często są to takie zachowania, których się po sobie nie spodziewamy. Byłam naprawdę bardzo zadowolona z mojego miejskiego życia, z pracy. To nie było tak, że szukałam jakiegoś nowego celu czy drogi. Przyroda, ochrona środowiska to oczywiście były tematy, z których zdawałam sobie sprawę, ale wiązałam je raczej z innymi ludźmi, specjalistami, dla których są one kluczowe.
Co więcej, nigdy nie miałam zwierząt domowych, może dlatego tego małego zajączka potraktowałam jako przedstawiciela zagranicznego kraju, tak jak robiłam to na co dzień w swojej pracy. Na pewno to było bardziej instynktowne niż świadome. A to, że od razu wiedziałam, że zajączek musi wrócić na wolność, wiąże się może z tym, że jestem kobietą i temat mojej osobistej wolności, swobody jest dla mnie bardzo ważny. Nie wyobrażam sobie bycia zamkniętą w jakiejkolwiek prawdziwej czy metaforycznej klatce i może właśnie dlatego to samo zrobiłam dla tego zwierzęcia.

Zastanawia mnie też, jak reagowali twoi znajomi, przyjaciele, rodzina? Czasem piszesz o tym, że odwiedzają cię w domu na wsi i widzą zajączka. Nie zastanawiałaś się, czy jednak nie uznają, że masz jakieś załamanie, kryzys, który objawia się w ten sposób?
Na początku skupiałam się tylko na tym, żeby podać mleko zajączkowi, stworzyć mu warunki, w których będzie się dobrze czuł, żeby się nie bał. Chodziłam wokół niego na palcach i nie spodziewałam się, że to doświadczenie potrawa tak długo.
Zanim zajączek zaczął rosnąć i wychodzić do ogrodu, po prostu żył obok mnie. Zwierzątko w ciągu dnia śpi, więc kiedy ja pracowałam przy biurku na dole, on wchodził na górę do sypialni i spał. Na początku myślałam: musisz być zającem i wystawiałam go na zewnątrz, ale on obracał się na pięcie i znów wracał do sypialni. Wtedy zobaczyłam, jak wyglądają jego zwyczaje. I to jest coś tak niewiarygodnego, że nie chcesz tego psuć, więc jesteś cicho, nie zapalasz światła i dostosowujesz swoje życie do jego życia.
Myślałam, że ta historia w pewnym momencie sią zakończy, że zajączek wróci do swojego naturalnego środowiska, ale on wciąż wracał do mnie. I to było tak zachwycające, że poczyniłam drobne zmiany w domu, aby był dla niego wygodniejszy. W nocy nie zapalałam światła czy nie oglądałam telewizji, przestałam używać perfum, żeby nie przytłaczać zajączka tym zapachem. I z pewnością to wydawało się wielu osobom, nawet mojej rodzinie, szalone, ale dzięki temu mogłam koegzystować z tym dzikim zwierzęciem. Niczego nie żałuję i zrobiłabym to jeszcze raz.
Poznajesz cykl życia zajęczycy, jej zwyczaje i zestawiasz to z cytatami z książek pisanych głównie przez myśliwych. Piszą na przykład o tym, że zajęczyce nie są dobrymi matkami. To się kłóci z twoimi obserwacjami.
Myśliwi opisują niewiarygodne wysiłki, jakie podejmuje zając, aby przeżyć. Opisują zająca, który skacze wysoko, gdy ucieka, lub już takiego, który padł. Ale spotkałam w literaturze też sporo przykładów opisów ich życia, które zupełnie nie zgadzały się z tym, czego ja doświadczyłam.
Wydaje mi się, że to jakiś kulturowy stereotyp, że zające się nieśmiałe, lękliwe czy płochliwe. Moje obserwacje temu przeczą. Zając jest zagadką i mamy jeszcze sporo do odkrycia, jeśli o to chodzi. To zwierzę delikatne, ale też bardzo złożone. Z pewnością udało mi się zaobserwować kilka rzeczy, których po prostu inne osoby nie miały okazji zobaczyć.
Istotnym momentem w książce jest uświadomienie sobie, że twoja rola nie polega na tym, aby chronić zajączka od wszystkich niebezpieczeństw, które na niego czyhają. Musisz się pogodzić z tym, że tak działa przyroda, że chory zajączek może przetrwać albo nie. A my – jako ludzie – w większości mamy współcześnie ze śmiercią duży problem. Nie chcemy jej przyjąć do wiadomości.
Tak, jest w tej historii taki moment, kiedy zajęczyca zraniła się w nogę, więc na pewno ją bolało i cierpiała, nie mogła szybko biegać, a ja się martwiłam, że może zostać zaatakowana i nie zdąży uciec. Nie chciałam jednak zamykać jej w domu i myślałam, co zrobić. Zadzwoniłam po poradę do weterynarza, który trochę się zdziwił, bo nigdy wcześniej nie leczył zająca. Poszłam nawet do jego gabinetu po leki, ale w końcu nigdy ich zajęczycy nie podałam. Weterynarz nie wiedział, jakie są odpowiednie dawki, wyliczył je na podstawie innych zwierząt, ale nie czułam się z tym pewnie, a nie mogłam zawieźć zajączka do lekarza, bo bałam się, że może umrzeć w wyniku takiego szoku.
Uznałam, że pozostawię wszystko naturze, bo mogłabym zajączka bardziej skrzywdzić, próbując mu pomóc. Zakończenie było na szczęście pozytywne, ale masz rację, są takie momenty w książce, że nam jako ludziom pewne kwestie trudno jest zaakceptować.
A jednak musimy zrozumieć, że w przyrodzie istnieje pewna równowaga, że na przykład lisy zmniejszają populację królików i zajęcy. To nie od nas zależy, które dzikie zwierzęta mają zostać przy życiu, choć oczywiście nie oznaczało to, że wyłączyłam swoje emocje.
Twoja książka to też medytacja nad bliskością człowieka z innymi stworzeniami i próba zmiany perspektywy: to nie człowiek jest gatunkiem nadrzędnym. Ale czy w dzisiejszym świecie, gdzie mamy do czynienia choćby z masowym rolnictwem i jego wpływem na ekosystem, jest to jeszcze możliwe?
Tak, jest możliwe. Moja historia o tym świadczy. Oczywiście trudno mówić o całym świecie i interpretować go przez jedną historię, bo jest to bardziej skomplikowane. Jednak pokazuje ona, że możliwe jest wprowadzanie małych zmian, choćby w krajobrazie, dla zajęcy i innych zwierząt. Odkąd napisałam tę książkę, sporo podróżuję i widzę dobre rozwiązania. W Hiszpanii kiedyś ryś iberyjski był gatunkiem na wyginięciu, ale ostatnio udało się go przywrócić.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że są różne zjawiska, jak pandemia covid-19 czy potrzeba wyżywienia ludzi na świecie związana też z uprawą ziemi i nowoczesnym rolnictwem – nie jestem naiwna. Jednak mam też w sobie nadzieję, że jako ludzie, kiedy jesteśmy zmotywowani, to potrafimy zrobić rzeczy pozornie niemożliwe. Po moim spotkaniu z zajączkiem czuję się zmotywowana i jestem optymistycznie nastawiona do świata i możliwości zmian na lepsze. Oczywiście nie mam czarodziejskiej różdżki, ale mam nadzieję.
Kiedy opowiadasz o swoim doświadczeniu, zarażasz radością, ale czy czułaś też radość, pisząc tę książkę?
Tak, pisanie tej książki było dla mnie bardzo przyjemnym procesem. Swoją karierę zawodową poświęciłam pisaniu dla innych ludzi i nie zdawałam sobie wówczas sprawy z tego, że pisanie dla siebie jest o wiele prostsze. To zresztą prosta historia i chciałam ją jak najprościej opowiedzieć, dlatego moje pisanie trochę samo „płynęło”.
Zresztą w trakcie pisania części tej książki towarzyszyły mi dwa malutkie zajączki – dzieci zajęczycy – które skrywały się w mojej bibliotece. Kiedy ja wychodziłam z gabinetu, wchodziła tam ich matka, by je nakarmić. To trwało przez cztery–pięć tygodni, a zajęczyca wchodziła i wychodziła, i zostawiała zajączki ze mną, ufała mi.
Kiedy opisywałam, jak zmienia się futro zajęcy, obok mnie stała zajęczyca i mogłam spojrzeć na nią, na jej łapki, oczy. To był prawdziwy dar od przyrody i mam nadzieję, że kiedy inni czytają tę książkę, to także to czują. To mogłoby się przecież przydarzyć każdemu.
A jaka myśl czy emocja została z tobą po tym spotkaniu?
Tego poranka, kiedy wyjeżdżałam do Polski, w swoim ogrodzie znalazłam sześć zajączków, więc to spotkanie nadal trwa i wiąże się z poczuciem delikatności, czułości i potrzebą, aby być lepszą dla ludzi wokół mnie. Chciałabym też pozostawić rzeczywistość lepszą, niż ją zastałam.
Za obecność podczas wywiadu i pomoc dziękuję Małgorzacie Koczkodaj.
Książka:
Chloe Dalton, „Jak wychować zająca”, tłum. Tomasz Bieroń, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025
