Pamiętam, jak w letni wieczór 2023 roku siedzieliśmy gdzieś na niemieckim poligonie wojskowym: grupa ukraińskich żołnierzy szkolących się na leopardzie 1 i ja, tłumacz misji szkoleniowej Unii Europejskiej. 

Dzień był długi, powietrze ciężkie od oleju napędowego i potu. W ciemności tliły się papierosy. Jeden z żołnierzy, mężczyzna po trzydziestce ze zmęczonymi oczami, mówił o swoim bracie, który zginął na froncie we wschodniej Ukrainie. Jego głos był spokojny, niemal mechaniczny, jakby opowiadał tę historię już wiele razy. Inny siedział cicho obok, jego twarz oświetlała niebieskawa poświata telefonu. Na ekranie migotało zdjęcie jego siedmioletniej córki. Nie widział jej od niemal roku. Kiedy na chwilę spojrzał w górę, w jego oczach dostrzegłem tęsknotę i rezygnację.

Dla tych mężczyzn pokój nie był politycznym sloganem, odległym stanem, do którego trzeba dążyć, ale bolesnym wspomnieniem.

„Nie mamy wyboru” – powiedział w końcu jeden z nich, tak cicho, że prawie rozproszyło się to w nocnym powietrzu. To nie było narzekanie, ani oskarżenie – po prostu stwierdzenie, tak trzeźwe jak rzeczywistość, w której żyli.

W tamtym momencie, pośród żarzących się papierosów i cichego szumu ukraińskiego języka, stało się dla mnie jasne, jaka przepaść dzieli nasz i ich świat. Podczas gdy Niemcy debatowały nad wprowadzeniem obowiązkowej służby wojskowej, teoretycznie to rozważając, ci ludzie żyli konsekwencjami wojny, która nigdy nie była ich wyborem. Dla nich obrona nie była opcją, ale koniecznością.

Nie mylić bezbronności z moralną wyższością

Kanclerz Friedrich Merz miał rację, kiedy mówił, że nie żyjemy już w pokoju. Powiedział to 1 października 2025 roku, a jego słowa miały siłę – nie dlatego, że były nowe, ale dlatego, że padły tak późno. 

Wojna Rosji przeciwko Ukrainie rozpoczęła się ponad trzy lata temu, w lutym 2022 roku, a Niemcy zdają się dopiero od niedawna budzić. Dla Ukrainy pokój skończył się już w 2014 roku, kiedy Rosja anektowała Krym, a w Donbasie wojna wybuchła. 

Dla Polski, krajów bałtyckich, Rumunii i innych krajów Europy Wschodniej zagrożenie ze strony Rosji było namacalną rzeczywistością przez dekady. Nigdy nie ulegali iluzji, że pokój jest normalnym stanem, który sam będzie się utrzymywał. Niemcy podtrzymywały ją obecnością amerykańskich żołnierzy, stabilnością europejskich partnerów handlowych i ruchem pacyfistycznym, który często mylił bezbronność z moralną wyższością.

Ale słowa Merza ujawniają również niemiecki paradoks. Ogłosił koniec pokoju w tym samym zdaniu, w którym objął tajemnicą państwową dostawy broni do Ukrainy. W ten sposób odmówił niemieckiemu społeczeństwu nie tylko możliwości otwartej debaty, lecz także konfrontacji z rzeczywistością, w której się faktycznie znajdujemy. 

Władza, która powołuje się na nowe surowe realia i jednocześnie ukrywa prawdę przed własnymi obywatelami, nie działa w ich obronie, ale autorytarnie. Demokracja żyje z transparentności, z wyzwań otwartej dyskusji – nie z utajniania czy paternalistycznej polityki. Zaufanie nie bierze się z ukrywania, ale z uczciwości, nawet gdy jest to niewygodne.

Wahanie to nie siła tylko słabość

Premier Polski Donald Tusk wyraził to trafnie: Europa musi w końcu zrozumieć, że jest egzystencjalnie zagrożona. Ale tu objawia się słabość naszych demokracji. Politycy są ograniczani oczekiwaniami wyborców, a wyborcy chcą bezpieczeństwa bez poświęceń. Mocne decyzje – przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej, ogromne inwestycje w obronność, budowa prawdziwej europejskiej armii – hamują obawy przed niepopularnością. 

Nasi politycy mówią o „punkcie zwrotnym”, ale działają, jakby stary pokój w jakiś sposób mógł zostać zachowany.

To wahanie to nie siła, ale przyznanie się do słabości. Pokazuje, że wciąż nie dotarło do nas, jak pilna jest sytuacja. Co gorsza: zamiast skupić się na wspólnym zagrożeniu, wikłamy się w narodowe i historyczne spory.

Prezydent Polski Karol Nawrocki domaga się od Niemiec reparacji za zniszczenia drugiej wojny światowej. Takie żądania, choć historycznie uzasadnione, w obecnej sytuacji są niebezpieczną, rozpraszającą dyskusją. Dzielą Europę, kiedy kluczowa jest jedność. Jednocześnie niemiecka polityka zamkniętych granic pokazuje, że zamiast okazywać solidarność, Niemcy wycofują się i podważają ideę wspólnej Europy. Jaki to sygnał dla naszych sąsiadów na froncie? Gdy powinniśmy zacieśniać wspólnotę, wikłamy się w stare rachunki i narodowe nawyki.

Kwestiami takimi jak debata reparacyjna Nawrockiego czy niemiecka polityka zamykania granic wikłamy się w partyjne i ideologiczne boje. To nie jest dyskurs ani demokracja – to populizm i pozowanie. 

Czasy są zbyt poważne, byśmy zwracali się przeciwko sobie. Musimy uznać historyczne rany, ale nie możemy ich przekształcać w narzędzia zamazywania obecnych wyzwań.

Znajdziemy siłę do wspólnych działań tylko wtedy, jeśli w naszym projekcie silnej, odpornej Europy odłożymy na bok historyczne spory.

Projekt europejskiej służby wojskowej

Należę do pokolenia, które nie jest tylko niemieckie. Dorastaliśmy w zjednoczonej Europie, z otwartymi granicami, z semestrami Erasmusa, w rzeczywistości, w której Paryż, Warszawa czy Praga są tak blisko jak Monachium czy Hamburg. Dla nas Europa nigdy nie była abstrakcyjną konstrukcją, ale codziennym życiem. 

To właśnie dlatego obowiązkowa służba wojskowa, o której mówi Merz, nie może być tylko niemieckim projektem. Musi być pomyślana jako projekt europejski.

Projekt obowiązkowej służby wojskowej ograniczonej do ram narodowych może łatwo wpaść w szprychy drobnej polityki partyjnej. 

Europa potrzebuje wspólnej strategii obronnej: operacyjnie sprawnej armii, której siłą jest właśnie współpraca państw narodowych. Tak, będzie składała się ze struktur  narodowych. Ale liczy się świadomość, że te struktury wzajemnie się łączą i tworzą całość. Bezpieczeństwo nie rodzi się dziś w izolacji, ale w solidarności i koordynacji.

Na wschodniej granicy Europy, w okopach Ukrainy, staje się jasne, że nasz kontynent przetrwa, jeśli będziemy gotowi ponosić za niego wspólną odpowiedzialność.

Taka wizja wymaga odwagi – nie tylko od polityków, ale i od nas wszystkich. Bezpieczeństwo nie jest niemiecką własnością, którą należy zarządzać jak dziedzictwem. Projekt europejski odniesie sukces tylko wtedy, gdy wszystkie państwa członkowskie wniosą do niego swój wkład. Nie może być tak, że niektóre kraje – jak Niemcy – polegają na swojej sile gospodarczej, podczas gdy inne ponoszą ciężar obronności. 

Europejska służba wojskowa byłaby sygnałem: że wszyscy traktujemy zagrożenie poważnie, że jesteśmy gotowi na poświęcenia i że rozumiemy Europę nie tylko jako przestrzeń ekonomiczną, ale jako wspólnotę losu.

Ukraińscy żołnierze, z którymi rozmawiałem tego wieczoru, pokazali mi coś istotnego: obrona to nie abstrakcyjny obowiązek, ale akt miłości – dla ojczyzny, dla rodzin, dla przyszłości. 

Ich determinacja nie była sprawą ideologii, ale konieczności. Jeśli Europa ma przetrwać, musimy nauczyć się tej lekcji. Musimy przestać traktować pokój jako coś danego na zawsze i zacząć dostrzegać go takim, jakim jest: kruchym dobrem, którego trzeba bronić. Razem, stanowczo i bez złudzeń.

 

This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.

Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.