Ogłoszony w zeszłym tygodniu amerykański plan pokojowy dotyczący wojny na Ukrainie wywołał konsternację w Kijowie i w innych europejskich stolicach. Przedstawiany jako 28-punktowe ultimatum wymagające natychmiastowej akceptacji – w rzeczywistości przekształcił się jednak w przeciąganie liny i stał się testem dla kluczowych graczy. To nowe otwarcie procesu pokojowego stawia przed nami kilka pytań.

Po pierwsze, na co gotowe są Stany Zjednoczone w celu osiągnięcia jakiegokolwiek porozumienia. Po drugie, czy Rosja będzie w stanie odstąpić od swoich maksymalistycznych celów. Po trzecie, jak daleko idące ustępstwa może zaakceptować osłabiony problemami wewnętrznymi Kijów. I po czwarte, czy europejscy partnerzy Ukrainy utrzymają jedność i determinację, aby finalna wersja amerykańskiego planu uwzględniała wspólne interesy Ukrainy i Europy.

Wbrew początkowym obawom, niedzielne rozmowy w Genewie między przedstawicielami Ukrainy, USA i państw europejskich pominęły najgorszy dla Kijowa scenariusz przymuszania do rychłej kapitulacji i ponownie otworzyły rozgrywkę negocjacyjną. Po tym, jak Ukraińcy zażegnali najpoważniejszy kryzys, tempo rozmów wyraźnie spowolniło. Kolejny etap prac nad planem pokojowym mają uruchomić wizyty amerykańskich wysłanników: sekretarza armii Daniela Driscolla w Kijowie oraz Stevena Witkoffa w Moskwie.

Rosyjskie inspiracje

Projekt nowego amerykańskiego planu pokojowego, choć często określany jako propozycja Trumpa, trafił na biurko w Gabinecie Owalnym dopiero na późnym etapie procedowania. Jak wyszło ostatnio na jaw, najprawdopodobniej był inspirowany narracją z Moskwy.

Kluczowym tropem potwierdzającym tę tezę okazał się nieopatrzny wpis w mediach społecznościowych Steve’a Witkoffa. Specjalny przedstawiciel amerykańskiego prezydenta, myląc na platformie X okno wiadomości z polem odpowiedzi pod postem, przypadkowo ujawnił kontrolowany przeciek dokumentu do mediów. Ten miał ujrzeć światło dzienne z inspiracji rosyjskiego negocjatora i specjalnego przedstawiciela Kremla Kiriłła Dmitriewa, który był najprawdopodobniej współautorem „amerykańskiego” planu.

Przypuszczenia potwierdziły opublikowane przez agencję Bloomberg zapisy rozmów telefonicznych doradcy Putina, Jurija Uszakowa, z Witkoffem oraz z Dmitrijewem. W pierwszej z nich przyjaciel Trumpa instruował Uszakowa, w jaki sposób Kreml powinien prowadzić rozmowy z amerykańskim prezydentem. Podpowiadał również, by Putin skontaktował się z nim przed październikową wizytą Zełenskiego w Waszyngtonie, podczas której dyskutowano przekazanie Ukrainie pocisków dalekiego zasięgu Tomahawk. Zasugerował też opracowanie planu pokojowego wzorowanego na 20-punktowym dokumencie regulującym wojnę w Strefie Gazy. Z kolei doradcy rosyjskiego dyktatora, omawiając sposób „wciśnięcia” swojego planu Amerykanom, podkreślali konieczność koordynacji działań z Witkoffem, tak aby projekt nie został przez Waszyngton zbyt mocno zniekształcony.

Do opracowania pierwotnej wersji planu doszło najprawdopodobniej podczas październikowej wizyty Dmitrijewa w USA, gdzie spotkał się on z Witkoffem, a także z zięciem Trumpa, Jaredem Kushnerem. Sama wizyta i uruchomienie operacji „plan pokojowy” były elementem gry mającej na celu zablokowanie wprowadzenia sankcji wobec naftowych gigantów — Rosnieftu i Łukoilu. Ostatecznie sankcje jednak weszły w życie 21 listopada, osłabiając rosyjski budżet bardziej, niż Kreml chce przyznać.

Pokojowy plan dalszej destabilizacji

Dla Kijowa pierwotna forma dokumentu była receptą na pełną destabilizację państwa i gwałtowną reakcję społeczeństwa. Według badań Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii blisko 80 procent Ukraińców odrzuca maksymalistyczne rosyjskie żądania – od poddania umocnionych części Donbasu po ograniczenia dotyczące armii. Nie do przyjęcia są także propozycje uderzające w suwerenność, jak rezygnacja z drogi do NATO bez realnych gwarancji bezpieczeństwa. Spełnienie tych żądań stworzyłoby podatny grunt pod kolejną agresję.

Jak więc w ogóle plan w takiej formule mógł powstać? Waszyngton w ostatnich tygodniach działał raczej wbrew woli Kremla. Wystarczy przypomnieć anulowany szczyt Trump–Putin w Budapeszcie czy wspominaną decyzję o wprowadzeniu amerykańskich sankcji wobec rosyjskich potentatów naftowych. Plan zaproponowany przez Dmitrijewa najpewniej pozostałby na marginesie. Zbiegło się jednak kilka czynników – zarówno na Ukrainie, jak i w USA – które postawiły go w centrum negocjacji.

Ukraińskie problemy

W piątek 21 listopada, w dniu Godności i Wolności, upamiętniającym początek dwóch udanych ukraińskich rewolucji (Pomarańczowej i Godności), Wołodymyr Zełenski wygłosił nadzwyczajne orędzie do narodu. Stwierdził w nim, że Ukraina stoi przed jednym z najtrudniejszych momentów w swojej historii i ryzykuje utratę godności albo kluczowego partnera. To emocjonalne wystąpienie w obliczu amerykańskiej presji miało doprowadzić do mobilizacji społeczeństwa i wzmocnić ukraińskie stanowisko przy stole negocjacyjnym.

W tym miesiącu Ukrainą wstrząsnął najpoważniejszy kryzys wewnętrzny od lat. Doszło do niego po głośnym skandalu korupcyjnym w sektorze energetycznym, w który zamieszani byli ludzie z bliskiego otoczenia Zełenskiego. Afera ta doprowadziła do gwałtownego spadku poparcia dla prezydenta, co wraz z problemami na froncie, ułatwiło nacisk na Ukrainę.

Znaczna część ukraińskiego społeczeństwa domaga się poważnych zmian personalnych. Głosy krytyki dochodzą nie tylko z opozycji, ale też od polityków obozu władzy i deputowanych kruchej koalicji. Głównym żądaniem jest zwolnienie wszechwładnego szefa Biura Prezydenta, Andrija Jermaka, który prawdopodobnie również był zamieszany w skandal (nie wszystkie nagrania zostały dotąd ujawnione przez służby).

Trump chciał wykorzystać słabość Zełenskiego

Brak dymisji Jermaka, czy wręcz wykorzystanie trudnej sytuacji w polityce zewnętrznej do zamiecenia tej sprawy pod dywan, znacznie osłabiły wydźwięk orędzia prezydenta. Ten jednak, kto zakładał, że osłabiony wewnętrznie Zełenski stanie się bardziej podatny na naciski, się pomylił. Prezydent potrafi sięgać po język godności i polityki wartości, by zdobyć aprobatę nawet części swoich przeciwników – i jednocześnie mobilizować społeczeństwo „wokół flagi” w obliczu zewnętrznej presji.

Z kolei amerykańskie stanowisko jest pełne niespójności, do czego zdążył nas przyzwyczaić Donald Trump. Budowanie amerykańskiego planu pokojowego stało się pretekstem do walki frakcji wewnątrz Białego Domu. Ścierają się w niej ambicje otoczenia wiceprezydenta JD Vance’a i sekretarza stanu Marco Rubio. Obaj panowie rywalizują o względy prezydenta i jego polityczne dziedzictwo.

Wzmożona presja sankcyjna na Rosję i skandal korupcyjny na Ukrainie stały się okazją dla Trumpa, żeby „posadzić dwóch łobuzów przy stole”, licząc na szybki deal. Jednocześnie dawało mu to szansę na ogłoszenie szybkiego sukcesu i odwrócenie uwagi od własnych problemów wewnętrznych, w tym wątku związanego z aferą Epsteina.

Dlatego za namową Vance’a, Witkoffa oraz Kushnera przyjął 28-punktowy projekt planu pokojowego jako punkt wyjścia do rozmów. Następnie do Kijowa z misją przedstawienia ultimatum wydelegowany został sekretarz armii Dan Driscoll, bliski przyjaciel wiceprezydenta.

Marco Rubio sabotuje plan

Propozycja ta wywołała nie tylko sprzeciw Kijowa i Europy, ale także części establishmentu w samej Ameryce. W całym procesie został pominięty Marco Rubio. Niezadowolony sekretarz stanu – zdecydowanie lepiej znający strategię Kremla – szybko przeszedł do sabotażu tego rozwiązania. Informował senatorów odpowiadających za bezpieczeństwo narodowe, iż plan nie przedstawia stanowiska USA, ale jest spisem rosyjskich życzeń przekazanych Witkoffowi.

Choć Rubio został ostatecznie zmuszony do oświadczenia, że dokument „w istocie jest amerykański”, brak konsensu w Białym Domu był aż nadto widoczny. O dalszym losie planu miały zdecydować amerykańskie konsultacje z Ukrainą i przedstawicielami E3 (Francją, Wielką Brytanią i Niemcami) w Genewie, gdzie to właśnie Rubio był przewodniczącym amerykańskiej delegacji.

Od 28 do 19 punktów

Sprzeciw Europy wobec planu Trumpa był wyważony. Jasne było to, że do lokatora Białego Domu należy stosować odpowiednie podejście. Takie, które doceni jego niewyczerpane starania na rzecz ustanowienia pokoju w Ukrainie i nie będzie zbyt dosadnie podkreślać jego błędów. Dlatego zdecydowano się, że potraktować 28 punktów jako bazę do stworzenia własnej propozycji.

Ukraińsko-europejskie poprawki miały na celu usunięcie zapisów podważających suwerenność Ukrainy lub narzucających ograniczenia jej siłom zbrojnym. Ustalono także, że rozmowa o terytorium powinna opierać się na istniejącej linii frontu, a nie na rosyjskich żądaniach. Wśród ważnych warunków znalazły się również gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy oparte na artykule 5 NATO.

Negocjacje przyniosły złagodzenie kursu i odsunięcie widma kapitulacji Ukrainy. Podczas rozmów prowadzonych przez Rubio i Jermaka ostatecznie powstał wspólny tekst, który w dużej mierze odzwierciedla priorytety Kijowa.

Z 28 punktów zostało 19. W Genewie uzgodniono szereg kluczowych poprawek, a najbardziej problematyczne kwestie terytoriów oraz suwerenności w wyborze sojuszy zostały odłożone na bok. Decyzja w tych sprawach ma zapaść podczas bezpośrednich pertraktacji Trumpa i Zełenskiego. Ukraińcy sygnalizowali gotowość do spotkania na najwyższym szczeblu, licząc – w idealnym scenariuszu – na przyjęcie wspólnego planu Kijowa i Waszyngtonu, który następnie zostałby przedstawiony Moskwie.

Odrzucenie takiej propozycji przez agresora jest niemal pewne, co mogłoby skierować frustrację Trumpa na Putina. Do spotkania jednak najprawdopodobniej nie dojdzie, z powodu decyzji amerykańskiego prezydenta o kontynuacji ustaleń przez jego wysłanników: Driscolla w Kijowie i Witkoffa w Moskwie. To stawia dalszą dynamikę procesu pokojowego pod znakiem zapytania.

Pokój wciąż nieosiągalny

W rzeczywistości dla Putina nawet pierwotna wersja amerykańskiego planu nie spełniała jego ambicji. Wiceminister spraw zagranicznych Siergiej Riabkow podkreślił, że Rosja nie zrezygnuje z żadnych celów, które planowała osiągnąć poprzez agresję, i będzie dążyć do wyeliminowania „praprzyczyn konfliktu”. Putina nie zaspokoi przejęcie kontroli nad resztą obwodu donieckiego, wraz z Kramatorskiem i Słowiańskiem. Jego głównym celem jest zniszczenie ukraińskiej państwowości. Będzie to znacznie trudniejsze, jeśli Kijów uzyska realne gwarancje bezpieczeństwa.

Stawką rozmów w Genewie nie było zatem zakończenie wojny. Nie ma dziś żadnych realnych warunków do kompromisu między Ukrainą a Rosją.

Chodziło raczej o uniknięcie amerykańskiego nacisku na przekroczenie przez Ukraińców ich „czerwonych linii”, przy jednoczesnym utrzymaniu dobrych relacji z USA. Tak, by możliwe było kontynuowanie procesu wymiany informacji wywiadowczych oraz sprzedaży uzbrojenia (finansowanej przez Europę i Kanadę) oraz podtrzymywanie sankcji wobec Moskwy. I to udało się osiągnąć.

Trudno ocenić, jak dalej potoczy się plan pokojowy imienia Donalda Trumpa. To gra, w której wygrywa nie najsilniejszy, lecz ten, kto zdoła lepiej manewrować „peacemakerem” i wymusić na przeciwniku ustępstwa, lub umiejętnie uderzyć w słabe punkty, które ograniczą jego zdolność do prowadzenia wojny.