Hannah Arendt zarzucano, że kiedy rzetelnie opisała proces Eichmanna, dopuściła się braku lojalności wobec własnego narodu. Ja Konstantemu Gebertowi zarzucam rzecz przeciwną: lojalność przesłoniła mu prawdziwy obraz rzeczywistości.

Tym, którzy chcieliby doszukiwać się u mnie motywacji antysemickich, odpowiadam zawczasu: większość rodziny mojej babki albo zmarła w warszawskim getcie, albo została zamordowana w Treblince. „Korczaka” Wajdy obejrzałam wcześniej niż „Króla Lwa”. Przypadkiem, bo oglądali go rodzice w naszym niewielkim mieszkaniu, a ja niestety już wtedy miałam świadomość, kim był Stary Doktor i dokąd odjeżdżały transporty z Umschlagplatz. Tyle tytułem wstępu.

Nie piszę więc tego tekstu z motywacji antysemickich, tylko z niezgody na publicystyczną nierzetelność, na ideologię przesłaniającą prawdę i z troski o to, by w „Kulturze Liberalnej”, którą współtworzę od 15 lat, wybrzmiał także głos sprzeciwu wobec twierdzeń takich jak w felietonie o rzekomych podobieństwach Mamdaniego i Trumpa.

Najpierw fakty

Zacznę od tego, co jest po prostu nieprawdą, czyli stwierdzenia, że Zachodni Brzeg jest terytorium „spornym”. Nie, nie jest. Jest terytorium należącym do Autonomii Palestyńskiej na mocy porozumienia izraelsko-palestyńskiego podpisanego w 1993 roku i zmienionego w 1995. To, że Izrael prowadzi na tym terenie nielegalne osadnictwo, nie czyni Zachodniego Brzegu terytorium „spornym”. To, że izraelskie wojsko strzeże nielegalnych osadników i więzi Palestyńczyków, tym bardziej nie zmienia charakteru tych ziem. To, że Izrael jednostronnie uznaje, że to do niego powinny należeć cała Jerozolima i Zachodni Brzeg, wbrew traktatom pokojowym i decyzjom ONZ, również nie daje mu tych praw ani nie sprawia, że terytorium staje się „sporne”.

Budowa żydowskich osiedli jest złamaniem 49 artykułu Czwartej Konwencji Genewskiej, który mówi, że „mocarstwo okupacyjne nie może dokonywać deportacji lub przesiedlenia części własnej ludności cywilnej na terytorium przez nie okupowane” – a to czyni Izrael. W Rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ z grudnia 2016 nr 2334 nie tylko podtrzymano to stanowisko i przypomniano wszystkie wcześniejsze dokumenty ONZ dotyczące terytoriów okupowanych przez Izrael, ale także wezwano to państwo do zaprzestania wszelkiej działalności osadniczej. Stany Zjednoczone nie zawetowały tej rezolucji. Izrael wyraził swoją dezaprobatę, ale… dezaprobata państwa-agresora nie powoduje, że jego działania stają się legalne.

Niezgodne z prawdą i prawem międzynarodowym nazwanie Zachodniego Brzegu terenem „spornym” nie jest niestety jedynym przeinaczeniem faktów w tamtym tekście. Gebert, odnosząc się do wydarzeń pod nowojorską synagogą Park East, pisze: „Rzeczniczka [Mamdaniego – przyp. HJ] stwierdziła, że burmistrz elekt wprawdzie «nie pochwala» użytego tam języka, ale uważa również, że «miejsca kultu nie powinny gościć wydarzeń godzących w prawo międzynarodowe»”. Słowa Dory Pekec brzmiały inaczej. Powiedziała, że „[Mamdani] uważa, że każdy nowojorczyk powinien mieć możliwość swobodnego wejścia do miejsca kultu religijnego bez obawy przed zastraszaniem” i „że te święte miejsca nie powinny być wykorzystywane do promowania działań naruszających prawo międzynarodowe”.

Kwestię łamania prawa międzynarodowego – czyli osiedlania się Żydów na Zachodnim Brzegu – już wyjaśniłam. Ponieważ nie jest to „terytorium sporne”, to wezwanie, by osiedlać się tam w ramach „powrotu” do Izraela, jest właśnie wezwaniem do łamania prawa.

W tekście Geberta gorszy mnie jednak równie mocno przekręcenie słów rzeczniczki Mamdaniego.

W efekcie czytelniczki i czytelnicy mogli odnieść wrażenie, że burmistrz lekceważy agresję demonstrantów, nie dba o żydowskich mieszkańców swojego miasta.

Jeśli nie zagłębili się w oryginalny tekst, mogli też sądzić, że Mamdani jednych (propalestyńskich demonstrantów) traktuje w swej krytyce łagodnie, drugich natomiast (społeczność żydowską) – niesprawiedliwie ostro. I to w dodatku godząc w „kluczową wartość judaizmu i podstawę izraelskiej państwowości”, jaką jest według Geberta „prawo do powrotu”.

Jednocześnie Gebert albo udaje, że nie wie, albo faktycznie nie zdaje sobie sprawy z tego, że organizacja, która organizowała wydarzenie w synagodze, Nefesh B’Nefesh’s, promuje na swojej stronie także osadnictwo za „zieloną linią”, oddzielającą Izrael od terytoriów okupowanych.

Również wbrew temu, co pisze Gebert o „równym zdystansowaniu się od obydwu stron”, Mamdani wydał kolejne oświadczenie (przed publikacją felietonu KG), w którym pisze: „Jako burmistrz zawsze będę chronił naszych żydowskich sąsiadów i wykorzystam całą siłę mojego urzędu, aby zapewnić bezpieczeństwo synagogom i wszystkim domom modlitwy oraz chronić je przed zastraszaniem i groźbami. Będziemy chronić prawa Nowojorczyków wynikające z Pierwszej Poprawki, jednocześnie jasno dając do zrozumienia, że nic nie usprawiedliwia sformułowań wzywających do «śmierci» kogokolwiek. To niedopuszczalne i kropka”.

A teraz trochę o ideologii

Próba budowania narracji o tym, że Zachodni Brzeg jest terytorium „spornym”, a Mamdani Żydom odmawia prawa do aliyah („powrotu” do Izraela), natomiast demonstrujących jedynie poucza, że mają brzydkie napisy na transparentach, nie jest jedynym powodem, dla którego zdecydowałam się na tę polemikę.

Gebert twierdzi, że Trump to polityk nieideologiczny, w odróżnieniu od Mamdaniego, który jest „wierny ideologii jako takiej”.

I ta wierność „każe [mu] raczej łagodnie krytykować ideologicznie nieakceptowalny antysemityzm w działaniach antyizraelskich, które popiera”. Po pierwsze, Trump bynajmniej nie jest politykiem nieideologicznym. Po drugie, Konstanty Gebert znowu próbuje przyprawiać Mamdaniemu antysemicką „gębę” tylko dlatego, że krytykuje Izrael i popierających jego działania Żydów.

Trump bardzo sprawnie używa ideologii do celów politycznych. Jedną – MAGA – nawet zbudował. Karol Marks, analizując pojęcie i zjawisko ideologii, łączył ją ze społeczeństwem klasowym i interesem oraz walką klas – ideologia miała być zbiorem poglądów właściwych danej klasie i sposobem jej mobilizacji w walce o władzę tak, by zgodnie ze swoim interesem przekształcić rzeczywistość. Karl Mannheim uzupełnia tę definicję stwierdzeniem, że ideologia zakłada całościowy system myślenia o świecie.

W punkt trafia jednak Hannah Arendt, która w „Korzeniach totalitaryzmu” zwraca uwagę na „totalizujący charakter” ideologii. Ostrzega, że kiedy powstaje społeczeństwo bezklasowe, a ludzie przestają mieć wspólne interesy, stanowiące zdrową podstawę dla polityki, powstaje masa, podatna na nie- lub antylogiczne myślenie. W ujęciu Arendt ideologia jest specyficznym sposobem ujmowania świata. Za podstawę wystarczy jedna przesłanka, która zyskuje walor uniwersalności i, dzięki temu, pozwala na uzasadnienie każdego wniosku, niezależnie od wiedzy naukowej, logicznej niespójności czy faktów. Te ostatnie traktowane są z pogardą, tak, jakby wyznawcy w zbarbaryzowany sposób przyjęli za życiowe motto znany cytat z Hegla: „Jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów”. Tyle tylko, że Hegel pisał o filozoficznym idealizmie, a Arendt zwraca uwagę na odrzucenie prawdy w myśl ideologii – opisu świata, który nie istnieje, ale do którego wyznawcy chcą dotrzeć. A aby to zrobić, stosują terror.

MAGA jako ideologia

Trumpowska MAGA spełnia wszystkie kryteria ideologii. Najpierw te bardziej „miękkie”: opiera się na przekonaniu o wyjątkowości Stanów Zjednoczonych na tle wszystkich państw świata i ich wyższości. Idealizuje przeszłość i pomija w narracjach o niej grupy wykluczone – tak, jakby ten kłopotliwy element historii po prostu nie istniał. Jest rasistowska, choć nie mówi tego wprost. Jednak temu aspektowi poświęcono szereg tekstów, wskazujących, że jest to tak zwany „psi gwizdek” – umiejętne używanie języka, który wydaje się neutralny i nie może budzić protestów, tak by trafić z przekazem do właściwych odbiorców. W przypadku MAGA tym przekazem był między innymi rasizm i nacjonalizm skierowane przeciw Latynosom i Arabom, pogarda dla doświadczenia Afroamerykanów, dla których powrót do „wspaniałej przeszłości” to powrót do niewolnictwa lub segregacji rasowej.

Na tym jednak MAGA nie poprzestaje: pogarda dla prawdy, faktów i osiągnięć nauki stała się niemal wizytówką obecnego gospodarza Białego Domu i jego ruchu.

Zaprzeczanie ubóstwu i głodowi na świecie? Jak najbardziej. Negowanie nierówności rasowych w Stanach Zjednoczonych? Oczywiście. Antyszczepionkowcy na szczytach władzy? Ależ oczywiście!

W ramach pogardy dla nauki i prawdy charakterystycznej dla ideologii, MAGA-prezydent obciął budżety uniwersytetów i agend zajmujących się badaniami. Nie mam tu na myśli wielokrotnie wspominanej walki z różnorodnością i inkluzywnością (co też dla ideologii charakterystyczne), tylko na przykład drastyczne przycięcie budżetu NASA. Bo po co badać kosmos, skoro można „odtwarzać” wspaniałą Amerykę na Ziemi?

Niestety, to nie koniec i tu wracam do felietonu Geberta. W swoim tekście, w którym dwa rozdziały poświęcił stosunkowi do Izraela i amerykańskich Żydów, w którym twierdził, że Trump to polityk nieideologiczny i wspominał o jego cłach, „zapomniał” o łamaniu praw człowieka. Po prostu przeoczył ten element ideologii MAGA, który sprawił, że stała się ideologią już nie marksowską czy mannheimowską, tylko tą, którą Arendt jasno wskazała jako drogę do totalitaryzmu.

Nie napisał ani słowa o łapankach na ulicach, o polowaniu na ludzi mieszkających w USA od dziesięcioleci, o skazywaniu ich bez sądu na dożywotnie uwięzienie w koszmarnych warunkach w prywatnym więzieniu w Salwadorze.

Zapomniane winy „nieideologicznego” Trumpa

Jedyne, o czym Gebert pisze, to że „realizowalne […] były zamachy na niepodważalne, zdawałoby się, świętości polityczne. W przypadku prezydenta Trumpa – nie tylko na poziomie deklaracji, ale też działań” i wśród nich wskazuje jedynie „skuteczne i zapewne nieodwołalne zdemolowanie NATO” i to, że „jego miłość dla zwycięzców konsekwentnie każe mu wybierać poparcie dla interesów Rosji w wojnie w Ukrainie”. W jednym szeregu z tymi działaniami Trumpa stawia postulaty Mamdaniego: propozycję normalnej dla Europejczyków polityki społecznej (fakt, szokującej Amerykanów) i chęci opodatkowania najbogatszych.

Pominięcie łamania praw człowieka, zdemolowania amerykańskiej nauki i administracji publicznej, poświęcenie bezpieczeństwa państwa na rzecz dobrych relacji z Elonem Muskiem i jego sześcioma młodzianami o nieograniczonych kompetencjach pomimo braku certyfikatów bezpieczeństwa, nagłe przerwanie pomocy żywnościowej, oznaczające głodową śmierć setek, jeśli nie tysięcy ludzi na świecie to tylko „zamach na niepodważalne, zdawałoby się, świętości polityczne”. Widocznie dla Geberta, który nie widzi, że działania Trumpa są głęboko ideologiczne, to drobnostka w zestawieniu ze wsparciem dla dokonującego ludobójstwa Izraela.

Od Dawida Warszawskiego oczekiwałam umiejętności spojrzenia z szerszej perspektywy. Tego, by krytyka państwa Izrael i mówienie prawdy choćby o statusie Zachodniego Brzegu i izraelskiego osadnictwa, nie sprawiały, że zrównuje mówiącego prawdę z człowiekiem, który ma krew na rękach. Krew deportowanych, krew Ukraińców, którym swego czasu odebrał dostęp do danych wywiadowczych, krew zagłodzonych przez wspierany przezeń Izrael Palestyńczyków i krew ludzi, których karmił niemal zlikwidowany przezeń USAID. Bardzo żałuję, że poparcie, którego z pobudek ideologicznych Trump udziela Izraelowi, sprawia, że Konstanty Gebert albo nie dostrzega zbrodniczości jego ideologii, albo pomija ją milczeniem. Nie wiem, co jest gorsze. Szkoda, że nie potrafi pójść drogą wytyczoną przez Hannah Arendt, która potrafiła wznieść się ponad kategorie narodu, bo widziała po prostu LUDZI, a nie Żydów i innych.