
Aktywna literacko od 1993 roku – choć miała kilkunastoletni urlop pisarski – Zyta Rudzka jest pisarką doświadczoną i wielokrotnie wyróżnianą. Jej „Krótką wymianę ognia” z 2018 roku uhonorowano Nagrodą Literacką Gdynia, za „Tkanki miękkie” z roku 2020 dostała natomiast Nagrodę Literacką m.st. Warszawy. Dwa lata temu ukazała się jej kolejna brawurowa powieść „Ten się śmieje, kto ma zęby”, za którą pisarka odebrała Nagrodę Literacką Nike 2023.
Opowieść o warszawskiej fryzjerce Werze, której sensem życia jest jej zawód, to fascynująca, pisana magnetyzującym językiem opowieść o łotrzykowskim powabie, korespondująca z tradycją polskich powieści o ludziach marginesu (pojęciem tym posługuję się wyłącznie w sposób opisowy, jak literaturoznawca Zbigniew Kopeć, nie wartościujący) – niepokornych, nieświętych i silnych swoją niezależnością outsiderach. Wera to cwaniara, czy też po prostu kobieta zaradna, która nie da sobą pomiatać. Wszystkich szybko „wyjaśnia”. Akcję poprzedniej powieści Rudzkiej napędzał pogrzeb Dżokeja, męża Wery. Kobieta chciała wyprawić go na tamten świat w dobrych butach, co prowadziło do licznych zawirowań fabularnych. Piszę ten przydługi wstęp nie bez powodu – bohaterka nowej powieści Rudzkiej to postać pod wieloma względami podobna do Wery, a wątek śmierci i żałoby – choć uniwersalny – to jednak rozgrywany w sposób oryginalny – jest kluczowy także w „Tylko durnie żyją do końca”.
W trójkącie równobocznym
Główna bohaterka powieści Lida, nauczycielka wychowania fizycznego w średnim wieku – a do dwunastego życia, „zanim urosły jej piersi”, obiecująca gimnastyczka – mieszka na wsi, w „gospodarstwie po umarłych, dzieląc łoże z dwoma dojrzałymi mężczyznami”. Ma „rękę do bimbru, motoru i mężczyzn” [s. 123]. Ziut jest „synem tej ziemi”, Roch – byłym miastowym. Łączą ich rozmaite stosunki, a przy tym „pigwa-bimber” – alkohol, którzy wszyscy namiętnie degustują w specjalnie do tego przeznaczonym pokoju klubowym. Ziut to „urodzony i praktykujący hydraulik”, o zahartowanym przez pracę ciele, choć znacząco osłabionym przez „awarię zdrowotną” – wylew. Pije niezbyt wiele. Roch to natomiast miastowy geodeta, inteligent, biegły w sztuce miłości i rozmiłowany w produkcji oraz konsumpcji pigwówki. „Pigwa-bimber – jej wonność odurza” – powiada, popadając w epickie tony. Obu mężczyzn Lida przygarnęła do swojego gospodarstwa lata temu, po ucieczce na prowincję.
Decyzja ta motywowana była buntem przeciwko wszystkiemu, co reprezentowali sobą rodzice kobiety – prawnicy. Lida czmychnęła z teatru pozorów i konwenansów, a przy tym wymknęła się patriarchalnej presji. Niemniej to właśnie pieniądze ojca pozwoliły jej żyć tak, jak chce. Mijają lata, a Lida, Ziut i Roch tworzą relację romantyczną opartą nie tylko na pożądaniu, ale też szacunku dla swoich dziwactw i wzajemnej trosce. Na prowincji, rzecz jasna, nie wszystkim taki układ romantyczny pasuje, jednak Lida, jak wspomniana Wera – „nie z tych, które by się opinią innych przejmowały”. Łącząc znane archetypy kobiecości, w tym zmysłowej kochanki i sprawczej łowczyni, Lida nabiera indywidualnego rysu charakteru poprzez brawurę językową autorki. To postać, którą napisać mogła tylko Rudzka.
Et in Arcadia ego
Zyta Rudzka w czytelny, aczkolwiek nieoczywisty sposób, gra z gatunkiem sielanki i nieodłącznym dla niego toposem Arkadii. Wieś Lidy to szczęśliwa kraina – może nie mlekiem i miodem, ale „bimbrem-pigwą” płynąca – w której człowiek może odnawiać więź z naturą. Nie dziwi zatem, że w życiu trójki bohaterów szczególne miejsce zajmują zwierzęta. To liczne psy biegające po podwórku (często znalezione przywiązane do drzew), kury, lisy, a nawet miniaturowa świnka Elvis, która staje się pełnoprawną domowniczką. Śmierć świnki zajmuje centralne miejsce w powieści (dosłownie) i antycypuje nadchodzące dramatyczne wydarzenia. Mimo szacunku do każdego życia stosunek trójki bohaterów do zwierząt jest skomplikowany i niejednoznaczny – zwierzę może być zarówno przyjacielem, jak i pożywieniem, a często bywa najpierw jednym, a potem drugim.
Katarzyna Sawicka-Mierzyńska w swojej recenzji w „Książkach. Magazynie do czytania” [1] zauważa, że Rudzka nawiązuje do motywu malarskiego „Et in Arcadia ego”, przypominającego, że nawet w najszczęśliwszej krainie wszystko zmierza ku śmierci. W fabule powieści kostucha najpierw zadowala się zwierzętami, później zaczyna orbitować wokół ojca bohaterki. Starzejący się, tracący pamięć i coraz bardziej zagubiony mężczyzna, bez zapowiedzi odwiedza córkę, zaburzając jej życiową harmonię. Nie poradził sobie ze stratą żony i samotnością – dowiadujemy się, że co rusz przyjeżdża do Lidy, by wypełnić pustkę. „Matka nie żyje. Ile razy mam głosić tę przykrą – dla nas wszystkich jak sądzę – nowinę” [s. 34] – rzuca. Mężczyzna pogrąża się w depresji i fantazjuje o eutanazji w malowniczej Szwajcarii.
Wszystko płynie
Literackie obrazy Arkadii przyzwyczaiły nas do obecności rzeki, która jednocześnie dopełnia obraz rajskiej przestrzeni. Także u Rudzkiej ma ona wiele znaczeń. Z rzeką wiąże swoje życie Lida – regularne treningi pływackie pozwalają jej utrzymać świetną formę („co by się nie działo, jaka by nie była pogoda, trening musi być” [s. 14]). Z przyjemnością uczy pływać tych, którzy chcą oswoić swój strach przed głęboką wodą. To w rzece Lida poznaje Ziuta. Obcowanie z żywiołem jest dla kobiety doświadczeniem pełnej wolności, niekiedy okazuje się ponadto doświadczeniem granicznym. „Miejscowi przychodzą na skarpę tylko za potrzebą nagłej śmierci. Rzeka nie jest wybredna, bierze wszystkich” [s. 11] – zauważa narratorka.
W powieści kilkakrotnie przywołana zostaje historia kobiety, która poszła się utopić wraz z dwojgiem dzieci. Jej śmierć pozostaje mroczną tajemnicą. Dowiadujemy się, że samobójstw w rzece było więcej, a na ten drastyczny krok zdecydowały się również dzieci ze szkoły („jedno się utopiło, drugie powiesiło, trzecie wyżarło trutkę na szczury”), w której Lida uczy.
Nie tylko woda wiąże się ze śmiercią: „tu są porządne drzewa do wieszania”, konstatuje narratorka, opowiadając o pobliskim lesie. „Mocne gałęzie. Gęstwina. Stosowny mrok” [s. 27]. Sielankowa wizja natury u Rudzkiej przenika się z naturą romantyczną – niezbadaną i złowrogą. Mimo to błędem byłoby przypisywanie jej krwiożerczości. Pisarka problematyzuje liczne zjawiska powszechne w szkołach, z pewnością nasilające się we wsiach i w mniejszych miastach. Do fali samobójstw może przyczyniać się brak opieki psychologicznej dostępnej dla nastolatków, presja religijna obecna nawet w szkole („trzeba księdzu przemówić, bo nie wszystkim naszym uczennicom daje rozgrzeszenie, i chodzą słuchy, że od tego są nieszczęścia w naszych lasach” [s.110]) czy nieistniejąca edukacja seksualna. Rzeka Lidy ma też coś ze Styksu – to na jej brzegu spotkać można dusze zmarłych samobójców, co czyni z niej granicę między dwoma światami.
Językowy wir
Ten, kto zna twórczość Rudzkiej, nie będzie zaskoczony Lidą – jej temperamentem i brawurą językową. Ma ona pełną władzę nad opowieścią, przez którą prowadzi nas swoją bardzo dynamiczną, wciągającą niczym wodny wir, pierwszoosobową narracją. Narratorka zasypuje czytelnika krótkimi, doskonale wyważonymi i celnymi zdaniami. Tak efektownymi, że przez fiszki, którymi zaznaczałem co lepsze fragmenty, mój egzemplarz powieści wygląda jak kolorowy jeż.
Rudzka z wprawą bawi się frazeologią i włącza w narrację różne socjolekty, podkręcając ich cechy dla uzyskania efektu komicznego. Dobrym przykładem jest ojciec Lidy, który dla potwierdzenia swoich racji podkreśla, że „taki jest stan faktyczny”, a w trakcie sprzeczek „zgłasza sprzeciw” lub „oddala pytanie”, a zrezygnowany najchętniej „podałby Boga do sądu za taki świat”. Jednak zarówno on, jak i Roch, który polewa, „bo ma miarę w rękach”, czy Ziut „obrotny w kobiecie jak klucz francuski” bledną przy Lidzie, która obficie czerpie z rezerwuaru sportowych metafor, zawsze znajduje odpowiednie słowa, by zwięźle i celnie komentować zdarzenia czy kogoś „zgasić”. „Jestem nauczycielką niższego szczebla, zawsze do tego dążyłam, inny poziom mnie nie interesuje” [s. 21] – tłumaczy. Albo „mam fryzurę jak tort, figurę jak lizak, a głos jak ptasie mleczko” [s. 7]. Jej kąśliwy humor często demaskuje jednak nieoczywiste problemy: „Przekazuję wiedzę na temat biegów, skoków, skłonów. Tego, co każdy umie sam z siebie. Pobierają u mnie naukę lepszej techniki. Pobór niechętny […] te dzieciaki mają spracowane, twarde łapy od roboty w polu, nie będę im jeszcze kazała skakać przez kozła” [s. 20].
Pisząc o humorze powieści, warto zauważyć, że wychwalanie pod niebiosa pigwowej ambrozji stanowi jednak czytelny komentarz dotyczący polskich tradycji destylatorskich i kultury picia. Czytajmy więc „Tylko durnie żyją do końca” i śmiejmy się, choć czasem będzie to śmiech przez łzy, a może niekiedy śmiech oczyszczający. Dajmy się porwać tej rzece. Dajmy się znów porwać Rudzkiej.
Przypis:
[1] Katarzyna Sawicka-Mierzyńska, „Dla rzeki rzuciłam miasto” [w:] „Książki. Magazyn do czytania”, nr 5 (74)/2025, s. 17.
Książka:
Zyta Rudzka, „Tylko durnie żyją do końca”, wyd. W.A.B., Warszawa 2025.