Późnym latem 2020 roku czarnoskóra Kila Posey zapytała dyrektorkę znajdującej się na zamożnych przedmieściach Atlanty Szkoły Podstawowej Mary Lin, czy może poprosić o konkretnego nauczyciela dla swojej siedmioletniej córki. „Bez obaw – początkowo odpowiedziała dyrektorka – proszę mi po prostu podać w e-mailu nazwisko nauczyciela”. Posey wysłała zatem swoją prośbę, lecz w odpowiedzi otrzymała wiadomość, że właściwszy będzie jednak inny nauczyciel. W końcu kobieta zażądała informacji, dlaczego jej córki nie może kształcić wskazana wcześniej osoba. „Cóż – przyznała dyrektorka – bo to nie jest czarna klasa”.
Kup książkę Yaschy Mounka „Pułapka tożsamości”.
Ta historia brzmi niepokojąco znajomo. Przywołuje na myśl długą i brutalną historię segregacji rasowej, zrealizowaną w obrazie białych rodziców przerażonych perspektywą, że ich dzieci będą miały czarnoskórych kolegów i koleżanki z klasy. Istnieje w tej opowieści jeden przewrotny smaczek, mianowicie dyrektorka szkoły, Sharyn Briscoe, również jest czarnoskóra. W rozmowie z dziennikarzem „Atlanta Black Star” Posey powiedziała: „Nie mogłam uwierzyć, że w 2020 roku prowadzę tę rozmowę z osobą, która wygląda zupełnie tak jak ja – z czarną kobietą. To jest segregowanie klas szkolnych. Nie wolno segregować klas szkolnych. Nie wolno”.
Tym samym okazuje się, że wydarzenia w Szkole Podstawowej Mary Lin nie są kontynuacją starej i znanej historii, lecz elementem nowego trendu ideologicznego. Na terenie Ameryki w coraz większej liczbie szkół nauczyciele oddzielają dzieci na podstawie koloru skóry. Wpisując tę strategię w walkę o sprawiedliwość rasową.
[…]
Stawka jest wysoka
Jesienią drugiego roku pandemii powszechnie dostępne były już szczepionki. Do szpitali i gabinetów lekarskich trafił bardzo skuteczny środek. Koniec pandemii wydawał się na wyciągnięcie ręki. Jednak szybkie rozprzestrzenianie się wariantu omikron doprowadziło do niebezpiecznego wzrostu liczby zakażeń. Lekarze stanęli przed trudnym zadaniem alokacji ograniczonych zasobów. Wówczas trzeba było odpowiedzieć na pytanie, kto powinien mieć najszybszy dostęp do nowych leków ratujących życie […].
Ustalone wiele lat wcześniej zasady triażu podpowiadały, że w takich sytuacjach trzeba ratować życie jak największej liczbie ludzi. Podczas pandemii większość krajów stosowała się do tej maksymy. Pracownicy służby zdrowia, chcąc skierować leki do tych pacjentów, którzy mają największe szanse na przeżycie, uwzględniali takie czynniki jak zawansowany wiek lub choroby współistniejące, które zwiększają prawdopodobieństwo śmierci na covid. Jednak w ostatniej dekadzie niektórzy wpływowi lekarze, aktywiści i eksperci przekonują, że triaż powinien opierać się na innym wyznaczniku, a mianowicie na sprawiedliwości rasowej.
Uwzględnianie przez lekarzy różnic między poszczególnymi grupami demograficznymi jest jak najbardziej uzasadnione. Wiele badań wykazało, że społeczności marginalizowane społecznie, takie jak Afroamerykanie w Stanach Zjednoczonych i niektóre grupy Azjatów w Wielkiej Brytanii, mają gorsze rokowania medyczne. Zamiast próby minimalizowania tego typu niesprawiedliwości poprzez zapewnianie wszystkim pacjentom niezależnie od rasy tej samej opieki, znaczna część środowiska medycznego doszła do innego wniosku, stwierdzając, że należy dążyć do jawnie sformułowanego celu, czyli różnego traktowania różnych grup etnicznych.
[…]
Nowy paradygmat sięga daleko poza kwestie rasowe i medyczne. Instytucje państwowe również w innych dziedzinach zaczęły odchodzić od neutralnych zasad równego traktowania wszystkich obywateli – niezależnie od grup tożsamościowych, do których należą. Otrzymanie szeregu ważnych przywilejów i świadczeń państwowych jest dzisiaj zależne nie tylko od rasy, ale również od czynników takich jak płeć i orientacja seksualna.
[…]
Synteza tożsamościowa
Korzenie nowej ideologii, zmieniającej kluczowe zasady i normy instytucji głównego nurtu, leżą w transformacji podstawowych celów osób, które wedle własnej definicji opowiadają się za postępem. W przeszłości lewicę charakteryzowały uniwersalistyczne aspiracje. Bycie lewicowcem oznaczało wyrażanie przekonania, że ludzie nie są definiowani przez religię, kolor skóry, wychowanie czy orientację seksualną. Jednym z najważniejszych celów polityki było stworzenie świata, w którym uświadomimy sobie zbiorowo, że to, co nas łączy ponad podziałami tożsamościowymi, jest ważniejsze od tego, co nas dzieli. Tego typu podejście miało pozwolić na przezwyciężenie ucisku, który naznacza okrutną historię ludzkości.
W ostatnich sześciu dekadach myślenie lewicy o tożsamości – z przyczyn pod wieloma względami zrozumiałych – uległo jednak głębokim przemianom.
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia rosnąca liczba lewicowców przekonywała, że głoszenie haseł uniwersalizmu zbyt często współistnieje z poważną dyskryminacją na tle rasowym lub religijnym. Zwracali również uwagę, że wiele lewicowych ruchów nieżyczliwie traktuje mniejszości etniczne i seksualne. Niektóre odłamy lewicy w miarę wzrostu świadomości i zrozumienia historycznego ucisku rozmaitych grup tożsamościowych zaczęły forsować ideę zachęcania do nowych form aktywizmu i grupowej dumy. Jeśli niektórzy ludzie doznają poważnych krzywd ze względu na to, że są gejami lub czarnoskórymi, to warto zachęcić do identyfikowania się z tymi zmarginalizowanymi grupami, a następnie do walki o ich zbiorowe wyzwolenie.
Strategiczny imperatyw wzmocnienia tożsamości z czasem zaczął przeistaczać się w nowe koncepcje nadrzędnych celów lewicy. Znaczna część postępowego ruchu uznała za naiwny sentymentalizm dążenie do bardziej harmonijnej przyszłości, w której „mali czarni chłopcy i dziewczynki będą trzymać się za ręce z małymi białymi chłopcami i dziewczynkami”, jak to ujął w kulminacyjnym fragmencie swojego najsłynniejszego przemówienia Martin Luther King Jr. Takie aspiracje coraz częściej zastępowano wizją przyszłości, w której społeczeństwo będzie trwale zdefiniowane podziałem na poszczególne grupy tożsamościowe. Postępowcy przekonywali, że jeśli każdej zbiorowości etnicznej, religijnej i seksualnej mamy zapewnić proporcjonalny udział w dochodach i bogactwie, to zarówno instytucje publiczne, jak i podmioty prywatne muszą uzależnić sposób traktowania ludzi od ich przynależności grupowej. Narodziła się nowa ideologia.
Dziesięć lat temu w artykułach prasowych omawiających powstanie tej ideologii mówiono o „polityce tożsamości”. Jeszcze pięć lat temu wiele osób, które zaczęły się pod nią podpisywać, z dumą określało siebie jako „przebudzonych” [woke]. Ale od tego czasu używanie obu terminów stało się głęboko polaryzujące.
Obecnie każdy, kto mówi o polityce tożsamości, czy nazywa jakiegoś aktywistę przebudzonym, będzie zapewne postrzegany jako relikt dawnych czasów. W miejsce tych wcześniejszych etykiet do tej pory nie pojawił się powszechnie akceptowany termin.
To jest zasadniczy problem. Trudno o konstruktywną debatę na temat jakiejkolwiek ideologii, skoro nie potrafimy nawet się zgodzić, jak ją nazwać. Przydałoby się ustalić jakąś nazwę możliwą do przyjęcia zarówno dla zwolenników, jak i krytyków tej ideologii. Mam pewną sugestię. Ten zbiór idei czerpie z szerokiej gamy tradycji intelektualnych i koncentruje się na roli takich kategorii tożsamości jak: rasa, płeć i orientacja seksualna. Na ogół będę go więc nazywał „syntezą tożsamościową”.
Synteza tożsamościowa dotyczy wielu różnych grup, między innymi opartych na rasie, płci, religii, orientacji seksualnej i niepełnosprawności. Jest to produkt bogatego zestawu wpływów intelektualnych, w tym postmodernizmu, postkolonializmu i krytycznej teorii rasy. Może być wykorzystywany do różnych celów politycznych, od radykalnego odrzucenia kapitalizmu po cichy sojusz z korporacyjną Ameryką.
Wszystko to stwarza pokusę uznania syntezy tożsamościowej za niespójną, a nawet jej odrzucenia jako ogólnikowej mody, która prędzej czy później przeminie. Prawie wszystko, co do tej pory napisano na ten temat, można podzielić na dwie grupy: jedni bezkrytycznie wychwalają podstawowe koncepcje syntezy tożsamościowej jako niezbędny lek na niesprawiedliwości tego świata, drudzy bez zbytniego zagłębiania się w temat odrzucają te koncepcje jako modę, której z intelektualnego punktu widzenia nie należy traktować poważnie. Jednak po uważniejszym spojrzeniu stwierdzimy, że ideologia, która usilnie stawia opór próbom jej nazwania, ma aż nadto realny charakter. Nadszedł czas, aby poddać ją poważnej analizie. Najpierw musimy jednak zrozumieć, dlaczego okazała się wyjątkowo atrakcyjna.
Przynęta
Wielu zwolenników syntezy tożsamościowej kieruje się szlachetną ambicją – pragną zlikwidować poważne niesprawiedliwości, które nadal występują w każdym kraju na świecie, nie wyłączając Stanów Zjednoczonych. Niesprawiedliwości te są niewątpliwie realne. Od wieków członkowie zmarginalizowanych grup cierpieli przez przeróżne formy dyskryminacji. Nawet dzisiaj sytuacja kobiet w miejscu pracy jest w istotnym stopniu gorsza niż sytuacja mężczyzn. Osoby z niepełnosprawnością często wyśmiewa się i marginalizuje. Mniejszości etniczne mierzą się z jawną wrogością albo zawoalowanymi formami wykluczenia. Wciąż obserwujemy gwałtowną nienawiść do homoseksualistów i osób transpłciowych.
Grupy, które w przeszłości doświadczyły najbardziej skrajnych niesprawiedliwości, są szczególnie narażone na to, że dziś nadal będą cierpieć z powodu najtrudniejszych do wyeliminowania nierówności. Sytuacja czarnych Amerykanów poprawiła się znacząco w ciągu ostatniego półwiecza. Zlikwidowano jawne zakazy udziału w wyborach, korzystania z obiektów publicznych, zakładania firm czy wstępowania w związki małżeńskie z osobami innej rasy. Powstała liczna czarnoskóra klasa średnia i obecnie Afroamerykanie są reprezentowani na najwyższych szczeblach każdej dziedziny życia. Natomiast cień przeszłości jeszcze się nie rozproszył. Statystyczny czarny Amerykanin nadal mniej zarabia i posiada mniejszy majątek niż biały, częściej chodzi do niedofinansowanej szkoły, mieszka w biednej dzielnicy, odsiaduje wyrok więzienia i staje się ofiarą morderstwa lub policyjnej kuli. Obietnica pełnej równości okazała się trudna do osiągnięcia.
Nawet przedstawiciele historycznie zmarginalizowanych środowisk, którzy odnieśli w życiu sukces, czują się outsiderami. W ciągu ostatnich kilku dekad szkoły, uniwersytety, korporacje i stowarzyszenia obywatelskie stały się nieporównanie bardziej inkluzywne. Jednak przedstawiciele grup, które nadal są niedoreprezentowane w prestiżowych instytucjach, takich jak uniwersytety Ligi Bluszczowej czy gabinety prezesów firm z listy Fortune 500, często mają powody sądzić, że wykluczenie przybrało jedynie bardziej subtelne formy. Słyszą protekcjonalne komplementy ze strony starszych kolegów albo napotykają strukturalne przeszkody, na przykład staże bez wynagrodzenia, które utrudniają pierwszym z rodziny studentom przebicie się do różnych ważnych sektorów, od polityki po sztukę.
Możliwe jest rozpoznanie tych niesprawiedliwości i walka z nimi bez brania na sztandary syntezy tożsamościowej. Każdy, kto wie, że jego kraj nie dorasta do uniwersalistycznych ideałów, takich jak tolerancja i niedyskryminacja, powinien opowiadać się za zmianami kulturowymi i reformami politycznymi niezbędnymi do likwidacji tych usterek. Wskazywanie, że przedstawiciele mniejszości są czasem traktowani niesprawiedliwie i sugerowanie metod likwidowania takich niesprawiedliwości, nie czyni nikogo „przebudzonym” w jakimkolwiek znaczeniu tego słowa.
Nawet jeśli ruchy społeczne i reformy legislacyjne mogą pomóc w likwidacji rzeczywistych niesprawiedliwości, rzadko udaje się to osiągnąć tak szybko i kompleksowo, jak na to liczono. Zgodnie ze słynnymi słowami socjologa Maxa Webera – demokratyczna polityka „jest jak żmudne wiercenie w twardych deskach”. Dlatego też niektórzy spośród zaniepokojonych uporczywą niesprawiedliwością dochodzą do wniosku, że potrzebujemy znacznie bardziej radykalnego zerwania ze status quo.
Atrakcyjność syntezy tożsamościowej wynika z faktu, że właśnie to obiecuje. Synteza tożsamościowa według jej wyznawców kładzie podwaliny pojęciowe pod przebudowę świata poprzez przezwyciężenie nabożnej czci dla ugruntowanych zasad, które jakoby ograniczają nam możliwość osiągnięcia prawdziwej równości. Chcą tego dokonać metodą unieważnienia, czy po prostu odrzucenia tradycyjnych reguł i norm demokracji takich jak Kanada, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone.
Zwolennicy syntezy tożsamościowej odrzucają uniwersalne wartości i neutralne zasady, wolność słowa i równość szans jako tematy zastępcze, które mają na celu przesłonić i utrwalić marginalizację grup mniejszościowych. Zwolennicy tej koncepcji twierdzą, że zmierzanie w stronę bardziej sprawiedliwego społeczeństwa metodą zdwajania wysiłków na rzecz realizacji tych ideałów jest marzeniem ściętej głowy. Dlatego przekonują, że różne formy tożsamości grupowej powinny zajmować centralne miejsce zarówno w naszym rozumieniu świata, jak i w naszych sposobach działania.
Pierwszym krokiem w stronę przezwyciężenia rzekomych usterek światopoglądu uniwersalistycznego – jak przekonują – jest uświadomienie sobie, że warunkiem wstępnym zrozumienia świata jest spojrzenie na niego przede wszystkim przez pryzmat kategorii tożsamości takich jak rasa, płeć i orientacja seksualna. Zgodnie z tym poglądem sytuacje z pozoru niemające nic wspólnego z tożsamością, na przykład błahy spór między dwojgiem przyjaciół, należy analizować przez pryzmat relatywnej władzy społecznej, przysługującej im ze względu na przynależność do określonych grup tożsamościowych. Z racji skupienia uwagi na tożsamości jako narzędziu interpretacji rzeczywistości społecznej niektóre odłamy lewicy częściej powołują się dzisiaj na nowe pojęcia, takie jak „mikroagresje” czy „utajone uprzedzenia”, niż na wcześniejsze koncepcje, na przykład klasę społeczną.
Również krok drugi – odrzucenie uniwersalnych wartości i neutralnych reguł – implikuje zupełnie odmienny zestaw poglądów na metody likwidacji utrzymujących się niesprawiedliwości. Ponieważ neutralne reguły (przepisy zakazujące dyskryminacji) rzekomo nie wystarczają do osiągnięcia istotnych zmian, zwolennicy syntezy tożsamościowej przekonują, że potrzebujemy norm społecznych i polityk publicznych, które będą explicite stwierdzały, że sposób traktowania obywateli przez państwo – i przez siebie nawzajem – zależy od ich przynależności do grup tożsamościowych. Jeśli mamy przezwyciężyć długą historię dyskryminacji – utrzymują – członkowie zmarginalizowanych grup muszą być traktowani w sposób szczególny.
Synteza tożsamościowa zwraca uwagę na rzeczywiste niesprawiedliwości. Ludziom, którzy czują się zmarginalizowani albo źle traktowani, dostarcza języka do wyrażania ich doświadczeń. Zapewnia wreszcie swoim wyznawcom poczucie przynależności do wielkiego historycznego ruchu, który uczyni świat lepszym. Wszystkie te czynniki wyjaśniają, dlaczego synteza tożsamościowa jest atrakcyjna, zwłaszcza dla idealistów i ludzi młodych.
Niestety, synteza tożsamościowa przyniesie skutki odwrotne do zamierzonych. Mimo dobrych intencji jej zwolenników koncepcja ta hamuje postęp w kierunku prawdziwej równości między członkami różnych grup, a przy okazji niweczy również inne cele, na których nam wszystkim słusznie zależy, na przykład stabilność różnych typów demokracji. Synteza tożsamościowa, mimo swojej atrakcyjności, okazuje się pułapką.
Pułapka
Błędem byłoby odrzucenie syntezy tożsamościowej ze względu na jej niespójność, a tym bardziej oskarżanie jej zwolenników o niemoralność. Uważność na kategorie grupowej tożsamości, takie jak rasa, płeć i orientacja seksualna, wynika z rozczarowania i gniewu z powodu wciąż obecnych niesprawiedliwości. Większość wyznawców syntezy tożsamościowej autentycznie dąży do tego, żeby uczynić świat lepszym.
Mimo to nabrałem przekonania, że synteza tożsamościowa niesie daleko idące skutki, choć odwrotne do zamierzonych. Przyczyny jej powstania mogą być zrozumiałe, a motywacje jej zwolenników szczytne. Jednak nawet najlepsi ludzie mogą niechcący wyrządzić realne szkody – a rzeczywisty wpływ nowej ideologii najprawdopodobniej spowoduje, że nie przybliżymy się do modelu społeczeństwa, do którego wszyscy mamy powody dążyć, lecz się od niego oddalimy.
Jak wielokrotnie wykazali psycholodzy społeczni, wyznaczanie granic między różnymi grupami jest dla przedstawicieli naszego gatunku czymś naturalnym. Możemy być zdolni do wielkiej odwagi i altruizmu, kiedy wzywa się nas do udzielenia pomocy członkom własnej grupy, ale również do przerażającej obojętności i okrucieństwa wobec ludzi, o których myślimy jako o obcych. Każda solidna ideologia musi proponować metody łagodzenia negatywnych skutków takich konfliktów. Synteza tożsamościowa zawodzi między innymi dlatego, że nie podejmuje tej problematyki.
Chociaż ludzie nigdy nie wyzbędą się skłonności do odróżniania „nas” od „nich”, kryteria przynależności do własnej grupy i zasady traktowania innych grup w bardzo dużym stopniu zależą od kontekstu. Kiedy spotykam osobę, która pochodzi z innej grupy etnicznej, wyznaje inną religię albo mieszka w innej części kraju, mogę o niej pomyśleć, że nie ma ze mną nic wspólnego. Mogę również przyjąć do wiadomości, że jesteśmy rodakami, podzielamy pewne ważne ideały polityczne i łączy nas fakt bycia ludźmi. Kiedy zatem większość ludzi wybierze drugą drogę, zróżnicowane społeczeństwa utrzymają dostateczny poziom solidarności, aby traktować wszystkich swoich członków z szacunkiem i uwagą.
Skrajnie prawicowe ideologie są natomiast niebezpieczne, ponieważ zniechęcają ludzi do poszerzania swojego kręgu empatii. Stawiając na piedestale określone tożsamości etniczne lub kulturowe, zachęcają swoich wyznawców do tego, aby swoją grupę stawiać wyżej od praw osób z zewnątrz i od nakazów uniwersalnej ludzkiej solidarności. Moje obawy co do syntezy tożsamościowej wiążą się z tym, że koncepcja ta na swój sposób utrudnia ludziom nawiązywanie sojuszy pomiędzy przedstawicielami innych grup tożsamościowych.
Tego typu modne podejścia pedagogiczne, oparte na nawoływaniu do „zaakceptowania swojej rasy” zachęcają młodych ludzi do definiowania siebie w kategoriach określonych grup rasowych, religijnych i płciowych, w których się urodzili. Z kolei polityki publiczne, na przykład „wrażliwe rasowo” procedury triażu medycznego, silnie motywują obywateli do walki o zbiorowe interesy ich własnych grup. Razem wziąwszy, tego rodzaju normy i polityki doprowadzą najprawdopodobniej do powstania społeczeństwa złożonego z wzajemnie zwalczających się plemion, a nie współpracujących ze sobą rodaków. Każda grupa będzie brała udział w rywalizacji o sumie zerowej ze wszystkimi innymi grupami.
Synteza tożsamościowa jest polityczną pułapką utrudniającą funkcjonowanie zróżnicowanych społeczeństw, w których obywatele powinni się darzyć nawzajem zaufaniem i szacunkiem. Jest również pułapką osobistą, ponieważ składa zwodnicze obietnice na temat poczucia przynależności i uznania społecznego, których większość ludzi instynktownie poszukuje. W społeczeństwie złożonym z rygorystycznie zdefiniowanych zbiorowości etnicznych, płciowych i seksualnych powstanie ogromna presja na definiowanie siebie samego przez pryzmat przynależności do grupy tożsamościowej. Ale dla ogromnej liczby ludzi obietnica uznania okaże się złudna.
Konstrukcja społeczna, które zachęca nas wszystkich do postrzegania świata przez stale obecny pryzmat tożsamości, sprawi, że ludziom, którzy nie pasują do jednej grupy etnicznej lub kulturowej, szczególnie trudno będzie wypracować poczucie przynależności. Na przykład szybko rosnąca grupa osób rasy mieszanej w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i wielu innych demokracjach może się przekonać, że żadna ze społeczności, z których się wywodzi, nie uważa ich za w swoich „prawdziwych” czy „autentycznych” członków.
Innych będą uwierały oczekiwania tego typu społeczeństwa, ponieważ nie będą chcieli, aby ich przynależność do grupy, której ostatecznie nie wybrali, była istotna dla ich własnego obrazu. Mogą na przykład definiować się przez pryzmat swoich indywidualnych upodobań, temperamentów, skłonności artystycznych czy poczucia obowiązku moralnego wobec całej ludzkości. Ludzie o szerokiej gamie osobistych i religijnych przekonań mogą czuć się wyobcowani w społeczeństwie, które najwyżej ceni formę świadomej identyfikacji z grupą, w której się urodzili.
Jeszcze inni z wielkim entuzjazmem przyjmą wezwanie do postrzegania siebie jako członków jakiejś grupy etnicznej, płciowej lub seksualnej, mając nadzieję, że pozwoli to im zostać rozpoznanym i docenionym za to, kim naprawdę są. Ponieważ jednak każdy z nas jest kimś więcej niż matrycą naszych konkretnych tożsamości grupowych, tego typu strategia może doprowadzić do rozczarowań. Kultura postrzegająca ludzi przede wszystkim w odniesieniu do jakiejś zbiorowości nie jest wrażliwa na ich indywidualności i nie z nich czerpie uznanie dla ich godności. Poczucie przynależności i konieczność uznania społecznego z pewnością wymagają, by dane społeczeństwo komunikowało swój szacunek wszystkim członkom niezależnie od rasy i pochodzenia. Nie wynika z tego jednak, że większości ludzi uda się uzyskać poczucie przynależności i uznania społecznego, jeśli zbudują poczucie własnego ja na przynależności do różnych grup tożsamości.
Synteza tożsamościowa w zdumiewająco krótkim czasie okazała się wyjątkowo wpływowa. W rezultacie najczęściej słyszane głosy krytyczne skupiają się na jej wynaturzeniach. Klimat narastającej cenzury, paraliżujący naszą zdolność do toczenia poważnych debat o pilnych kwestiach społecznych i kulturowych w wielu budzi wściekłość. Miliony ludzi podają dalej oskarżenia w mediach społecznościowych, zanim ktokolwiek zdążył potwierdzić prawdziwość tych treści. Zwłaszcza kiedy ktoś naruszy zasady „poprawnego” wypowiadania się o tożsamościach grupowych – takich jak rasa, ale także płeć, niepełnosprawność i orientacja seksualna – może zostać zdyskredytowany lub zwolniony z pracy bez względu na to, czy jego działania były drastyczne czy błahe, celowe czy nieumyślne. Chociaż historie, które przyciągają uwagę najważniejszych mediów, najczęściej dotyczą celebrytów, większość ofiar to zwykli ludzie, nieplanujący wzbudzać kontrowersji.
Podzielam te obawy. Moje zmartwienia dotyczące syntezy tożsamościowej nie dotyczą tego, że „posunęła się za daleko”, lecz, że nawet w swoim najlepszym wydaniu zjawisko to doprowadzi do powstania społeczeństwa, które narusza moje zasadnicze wartości i pożądane aspiracje na przyszłość. Przynętą, która przyciąga wielu ludzi do syntezy tożsamościowej, jest pragnienie przezwyciężenia trwałych niesprawiedliwości i stworzenia społeczeństwa ludzi autentycznie równych sobie. Jednak najbardziej prawdopodobnym rezultatem tej ideologii będzie społeczeństwo, w którym konsekwentne podkreślanie różnic między ludźmi ustawia przeciwko sobie sztywno zdefiniowane grupy tożsamościowe, toczące ze sobą bitwę o sumie zerowej o zasoby i uznanie. Byłoby to społeczeństwo, w którym, chcąc nie chcąc, wszyscy będziemy zmuszeni do zdefiniowania się przez pryzmat grup, do których trafiliśmy przez własne urodzenie. To powoduje, że synteza tożsamościowa jest pułapką.
Pułapkę tę charakteryzują trzy kluczowe zależności. Zazwyczaj zawiera ona jakiś rodzaj przynęty. Zazwyczaj wpadają w nią ludzie inteligentni i szlachetni. Zazwyczaj niweczy cele tych, którzy zostali w nią złapani.
Wszystkie te trzy cechy charakteryzują również nowe idee w obszarze tożsamości. Idee te są bardzo zachęcające, ponieważ obiecują walkę z niesprawiedliwością. Skutecznie wabią inteligentnych ludzi z dobrymi intencjami. Najprawdopodobniej jednak uczynią świat gorszym – zarówno dla członków grup historycznie zmarginalizowanych, jak i historycznie dominujących.
