Pilotażowe szkolenia „wGotowości”, które ruszyły w listopadzie w jednostkach wojskowych w całym kraju, to kolejna cegiełka w budowie systemu obrony powszechnej w Polsce. MON i Sztab Generalny WP robią dobrą robotę.
Choć potrzebny, program ujawnia jednak dwie konstrukcyjne słabości krajowej architektury obrony powszechnej. Po pierwsze, jest to traktowanie wojska jak swoistej „Żabki z bezpieczeństwem”, w której decydenci chcą zabezpieczyć wszystkie potrzeby. A po drugie – budowanie kultury odporności w oparciu o dobrowolną rekreację, a nie etos obywatelskiego obowiązku.
W duchu obrony totalnej
W ostatnich latach Polska przyśpieszyła rozwój obrony powszechnej (poza polskim kontekstem zwanej „totalną”). Do wcześniej zbudowanych, militarnych elementów – takich jak Wojska Obrony Terytorialnej czy Wojska Obrony Cyberprzestrzeni – dodajemy cywilne komponenty skupione na społecznej odporności. Obok szkoleń samorządów i poradnika kryzysowego powstają między innymi procedury kryzysowe w instytucjach kultury oraz nowa podstawa programowa zajęć z bezpieczeństwa w szkołach.
Zainaugurowane w listopadzie szkolenia „wGotowości” wpisują się w ten trend otwierania systemu obronności na sektor cywilny. Na kursie przetrwania, w którym wzięłam udział w Warszawie, organizatorzy podkreślali na apelu, że to do nas, cywilów, należy budowa odporności społecznej. Wojsko zaś ma dbać o obronę i odstraszanie.
Mimo tego nacisku na rozdział kompetencji wojskowych i cywilną odporność, szkolenia „wGotowości” organizuje… wojsko.
Także ono jest też dziś na granicy z Białorusią, chroni infrastrukturę kolejową, szkoli młodzież i leśników, a niedawno wspierało instytucje publiczne w czasie pandemii, kryzysu uchodźczego i powodzi.
Wojsko jak Żabka
Jak zauważa amerykańska autorka Rosa Brooks w książce „How Everything Became War and the Military Became Everything” (co można przetłumaczyć: „Jak wszystko stało się wojną, a wojsko stało się wszystkim”), wraz z rozszerzeniem spektrum zagrożeń hybrydowych, wojsko zaczęło zajmować się dużo szerszym zakresem problemów niż wcześniej.
Choć Polska to nie Ameryka, w dobie polikryzysu także u nas armia przejmuje zadania, które mogłyby należeć do cywilnych podmiotów. Można powiedzieć, że wojsko stało się szybkim punktem handlu odpornością. Tak jak wpadamy do Żabki, by za jednym zamachem zrobić zakupy, naprawić telefon, opłacić rachunki i wysłać paczkę, tak decydenci zdają się traktować wojsko jako byt oferujący usługi odpowiadające na wszystkie potrzeby dotyczące bezpieczeństwa.
Ten rozrost kompetencji wynika z przekonania, że wojsko jest dziś jedyną tak przygotowaną i wyposażoną instytucją. To krótkowzroczność, która może nas sporo kosztować. Armia ma już wystarczająco dużo zadań w zakresie odstraszania i obrony, by rozmieniać jej potencjał na drobne, a nadmierne poleganie na nim prowadzi do dalszej atrofii cywilnych zdolności i sprawstwa.
Dlatego w Finlandii kursy cywilne koordynuje organizacja parasolowa – Narodowe Stowarzyszenie Szkolenia Obronnego. W Polsce taki system mógłby wykorzystać potencjał ogólnopolskiej sieci organizacji proobronnych. Nietrudno zauważyć, że instytucje zakorzenione w sferze cywilnej oferują perspektywę, doświadczenia i etos bliższe logice odporności społecznej niż wojsko.
Kim są odporni obywatele?
Warto więc zapytać, jak organizatorzy „wGotowości” rozumieją odporność. Na ćwiczenia szłam w podwójnej roli: obywatelki szukającej praktycznych umiejętności oraz socjolożki chcącej zrozumieć, jak państwo wyobraża sobie „odpornego obywatela”.
Jeszcze w marcu obawiano się, że odporność ma mieć twarz „zdrowego mężczyzny” – tak bowiem przedstawiał grupę docelową premier Tusk. Kampania przygotowana przez Sztab Generalny skorygowała jednak ten przekaz, zapraszając na ćwiczenia wszystkich „bez względu na wiek, płeć i sprawność”.
Na miejscu kobiety stanowiły około 45 procent uczestników. Jeśli proporcje się utrzymają, będzie to bardziej reprezentatywny wynik niż w programie „Trenuj z Wojskiem”, w którego sześciu edycjach uczestniczyło 25 procent kobiet.
Mimo otwarcia na różne grupy wiekowe, większość zgłoszeń pochodzi dotąd od osób między 30. a 50. rokiem życia. Jest to spójne z sondażami wskazującymi, że ta kohorta jest najbardziej skłonna do obrony kraju.
W odróżnieniu od programu „Trenuj z Wojskiem”, nastawionego na wdrożenie uczestników w podstawy wojskowego szkolenia, „wGotowości” przenika już duch cywilnej odporności.
Na kursie przetrwania, w którym wzięłam udział, pierwszej pomocy uczyli ratownicy medyczni, a zachowania w czasie pożaru – strażacy. Instruktorzy dbali przy tym, by wiedza miała zastosowanie w warunkach życia cywilnego w czasie kryzysu, a nie tylko na polu walki.
Odporność z wolontariatu
Być może najbardziej uderzającą cechą modelowego „odpornego obywatela” jest niemal elitarny charakter jego ochotniczej postawy. Na szkoleniach można się było poczuć jak część sił specjalnych społeczeństwa obywatelskiego, wyjątkowa grupa szkolona do cywilnych zadań specjalnych. Słyszeliśmy, że jesteśmy pionierskim gronem świadomych cywilów budujących odporność kraju.
Dzięki temu, że grupy były małe, ćwiczącym można było dawać indywidualne wskazówki. A na koniec każdy otrzymywał uścisk dłoni dowódcy, certyfikat i kapitalną apteczkę z logo szkoleń.
Póki co, w Polsce odporność społeczna budowana jest nie wokół obywatelskiego obowiązku, lecz w duchu ochotniczej rekreacji. Socjologia nazywa ten model „poważnym czasem wolnym” [serious leisure].
Czyli zaangażowaniem w hobby lub wolontariat, które wymaga wysiłku, rozwijania umiejętności i daje poczucie sensu oraz tożsamości.
Wybór takiego modelu jest zrozumiały w kraju, którego obywatele wykazują silną niechęć do przymusu. Tym bardziej, że dziś publiczne podnoszenie tematu obowiązku obrony może zwiększać poparcie młodych mężczyzn dla ugrupowań skrajnych. Jednak ćwiczenia dla chętnych też nie są pozbawione poważnych wad. Otoczka dobrowolnej rekreacji sprawia bowiem wrażenie, że z obrony można się łatwo „wypisać”, niesolidarnie zostawiając ją ochotnikom. Tymczasem w świetle polskiego prawa, każda/-y z nas może w sytuacji kryzysu zostać zobowiązany przynajmniej do wsparcia działań obronnych.
W tym kontekście pojawiają się ambitne, a moim zdaniem słuszne pomysły wprowadzenia obowiązkowej służby państwowej. Niezależnie jednak od tego, na jakiej formie szkoleń konkretnie oprzemy system obrony powszechnej, państwo nie ucieknie od trudnej, szczerej rozmowy z obywatelami. O tym, że odporność w dobie polikryzysu nie polega na dobrej woli nielicznych, lecz na solidarności większości.