Ta na plaży Bondi Beach w Sydney przyciągnęła uwagę mediów ze względu na relatywnie wysoką liczbę ofiar – 15 zabitych, niespotykaną dotąd w Australii, oraz na brak bezpośrednich powiązań ofiar z Izraelem. To ostatnie jest ważne: już w 1980 roku, po zamachu na synagogę w Paryżu, premier Francji stwierdził, że „w tym ohydnym zamachu wymierzonym w Izraelitów udających się do synagogi zginęli też niewinni Francuzi, którzy akurat przechodzili ulicą”.  Żydowskość ofiar je obciąża: premierowi Australii zajęło niemal dobę, by wydusił z siebie, że atak był wymierzony w Żydów właśnie. 

W USA, po szabatowej masakrze w synagodze w Pittsburgu w 2018 roku (11 zabitych), potępienie sprawcy i solidarność z ofiarami były natychmiastowe, jak po każdym innym masowym zabójstwie. Ale było to jeszcze przed wojną w Gazie. Po zamordowaniu dwojga pracowników ambasady izraelskiej w Waszyngtonie w maju 2025 roku, czy ataku na manifestujących solidarność z uprowadzonymi do Gazy w Boulder w czerwcu tego samego  roku (jedna osoba zabita, 6 rannych), uwaga mediów dość szybko przygasła. Odpowiada ona bowiem zainteresowaniu opinii publicznej i stopniowi jej oburzeniu.

Zainteresowanie zawsze rośnie wraz z liczbą ofiar – wysoką na Bondi Beach ze względu na brak przygotowania służb, i uczestników na taki atak– natomiast w przypadku masakr popełnionych na Żydach – oburzenie maleje ze stopniem izraelskości ofiar. 

Można się spodziewać, że w przyszłości, nie tylko w Australii, publiczne uroczystości żydowskie będą rzadsze i lepiej strzeżone, co zredukuje liczbę ofiar. Jednocześnie publiczne oburzenie będzie mniejsze, w miarę ugruntowywania się opinii, że Żydzi są współodpowiedzialni, a więc współwinni, działań Izraela, które określane są jako zbrodnicze czy wręcz ludobójcze.      

Kiedy ofiara staje się oskarżonym

W dzień po masakrze w Sydney, jedna z antyizraelskich publikacji zamieściła tekst o tym, że zamordowany na Bondi Beach rabin jakoby „zachęcał do ludobójstwa w Gazie”. Jako dowód przywoływano fakt, że po hamasowskiej rzezi z 7 października odwiedził izraelskich żołnierzy. Dla pełnej jawności informacji nadmieniam, że autor niniejszego tekstu także odwiedził po 7 października izraelskich żołnierzy, o czym informuje osoby, które mogłyby się znaleźć publicznie w jego towarzystwie. 

Wobec banalizacji takich działań, masakra na Bondi Beach może być jedną z ostatnich okazji, by przyjrzeć się tego rodzaju racjonalizacji przemocy.

Społeczne przyzwolenie na przemoc

Jak wynika z badań socjologicznych, 13 proc. Amerykanów uważa, że przemoc fizyczna wobec Żydów jest, w kontekście wojny w Gazie, uzasadniona, a 24 procent uznaje ją za zrozumiałą. W  Przemoc wobec Żydów uważa za usprawiedliwioną także około 15 proc. Włochów. Nie znam polskich wyników badań na ten temat, jednak biorąc pod uwagę  że 74 proc. Włochów i 70 proc. Polaków uważa, że Izrael popełnia w Gazie ludobójstwo, można przypuszczać, że  odsetek usprawiedliwiających antyżydowską przemoc jest również podobny. To przyzwolenie nie jest, rzecz jasna, wystarczające, by we Włoszech czy Polsce doszło do rzezi takiej  jak w Boulder czy Bondi Beach. Inny jest stosunek do przemocy, inna jest liczba osób, które mogą – ze względów politycznych, religijnych czy narodowych – poczuć się do niej zmotywowane. Zauważmy, że – na szczęście – nie doszło ani w Polsce, ani we Włoszech, czy USA lub Australii do rzezi muzułmanów czy Arabów po hamasowskiej masakrze z 7 października. Bohaterski czyn australijskiego Syryjczyka, który rozbroił jednego z napastników w Bondi Beach, jest dowodem – dla tych, którzy by takiego dowodu potrzebowali – że przynależność narodowa czy religijna nie determinują stosunku do przemocy. Winniśmy także bezbrzeżny szacunek i wdzięczność starszej parze Żydów którzy – widząc morderców szykujących się do ataku – rzucili się na nich z gołymi rękami. Nie zdołali ich powstrzymać i sami zostali zabici, ale przypomnieli nam, co winniśmy czynić w obliczu mordu. 

Także podczas innych ataków islamistycznych terrorystów, jak w supermarkecie Hyper Kasher pod Paryżem, muzułmanie ratowali Żydów. Bez trudu można znaleźć w Koranie pobudki do takiego heroicznego postępowania, podobnie jak można znaleźć w nim uzasadnienie mordu – choć bohaterowie zapewniali potem, że kierowali się zwykłym odruchem międzyludzkiej solidarności. I choć stosunek do imigrantów, w tym stanowiących w Europie większość pośród nich muzułmanów, w ostatnich latach dramatycznie się pogorszył, to przecież nie prowadzi się badań nad zasadnością antymuzułmańskiej przemocy. Podobnie nie bada się stosunku do przemocy antyrosyjskiej, ani też antyukraińskiej – choć akurat w Polsce stosunek do Ukraińców stał się jeszcze bardziej wrogi, niż do Żydów; do Palestyńczyków zresztą też. Ale jedynie przemoc wobec Żydów zyskała taką skalę społecznej akceptacji.

Od haseł do zbrodni  

Dlatego tak ważne są hasła, popularne na propalestyńskiej lewicy, jak „Zglobalizować intifadę!” Co oznacza globalizacja intifady widzieliśmy właśnie w Sydney. I nie chodzi tu o stosunek do działań armii izraelskiej w Gazie. Można protestować przeciwko tym działaniom, czy wręcz przeciwko samemu istnieniu Izraela, bez legitymizowania mordowania Żydów w Australii, podobnie jak można, na przykład, protestować przeciwko istnieniu Polski bez zagrażania bezpieczeństwa australijskiej Polonii. 

Ci, którzy – jak ONZ, gdzie jedna czwarta wszystkich rezolucji potępiających kiedykolwiek podjętych wymierzona jest w Izrael – nakręcają spiralę nienawiści przeciw Izraelowi nie mogą dalej ignorować faktu, że za tę nienawiść płacą po prostu Żydzi. I naprawdę nie wystarczy powiedzieć, że mogliby przecież od tego Izraela się odciąć. Nikt nie wymaga wszak, i słusznie, by z samej racji tego, że ktoś jest muzułmaninem, musiał się odciąć od Hamasu. Ani też nikt nie legitymizuje mordowania Etiopczyków z powodu sześciuset tysięcy zabitych w wojnie w Tigreju.

Polskie badania nad stosunkiem do narodów być może wyglądałyby nieco inaczej, gdyby pytano oddzielnie o stosunek do Żydów, oddzielnie do Izraelczyków: ci drudzy mieliby zapewne jeszcze gorsze notowania. Z badań wynika, że łatwiej uzasadniać nienawiść i przemoc narodowością ofiary, niż jej wyznaniem; sprawdza się to zresztą nie tylko wobec Żydów i Izraelczyków, ale i wobec hinduistów i Hindusów, czy muzułmanów i Arabów.

Zapewne wówczas łatwiej jest uznać, że przedmiotem nienawiści jest to, co ofiara robi (na przykład posiada izraelskie obywatelstwo), a nie to, w co wierzy. Stąd postrzeganie hamasowskiej rzezi jako „powstania tubylczej ludności przeciw okupantom”, choćby sam Hamas w swojej Karcie tłumaczył (np. art. 31), że chodzi o coś innego: „Jest obowiązkiem wyznawców innych religii, by przestali przeciwstawiać się suwerenności islamu w tym regionie [tj. na Bliskim Wschodzie], bowiem w dniu, w którym ci wyznawcy by przejęli władzę, nie będzie niczego prócz rzezi, wysiedlenia i terroru”. Przynajmniej od 7 października wiadomo, że zapowiedzi Hamasu należy traktować poważnie, podobnie jak poważnie należy traktować oświadczenia tych, którzy domagają się ich realizacji.

Zanim spadły bomby

Tu naprawdę nie chodzi o reakcję na izraelskie zbrodnie wojenne: pierwsze, masowe manifestacje propalestyńskie na Zachodzie odbyły się 8 października, gdy hamasowcy kończyli jeszcze dobijać Żydów w kibucach przy granicy z Gazą.  Dla zamordowanych tam, czy na australijskiej plaży, ta różnica nie odgrywa już żadnej roli. Ci, których aprobata te zbrodnie chroni, winni zapewne się nad nią zastanowić.

Tym bardziej, że sama wrogość wobec działań Izraela nie musi jeszcze legitymizować nienawiści, co zresztą sami krytycy Izraela chętnie podnoszą. Dopiero posiadanie antysemickich poglądów sprawia, że jest gotowym przemoc tę legitymizować. Tyle tylko, że bycie antysemitą nie jest wobec bycia antyizraelskim alternatywą. Postawy te mogą się uzupełniać i wspierać licząc na społeczną aprobatę, jaką nie cieszy się żadna inna przemoc.