W 1956 roku Wielka Brytania i Francja w tajemnicy przed Stanami Zjednoczonymi podjęły interwencję zbrojną mającą przywrócić ich kontrolę nad znacjonalizowanym przez egipski rząd Kanałem Sueskim. Kryzys z tym związany był początkiem niespodziewanego obrotu zdarzeń. 

Stany Zjednoczone podjęły działania wspólnie z ZSRR w ONZ, a prezydent Eisenhower intencjonalnie przyczynił się do problemów gospodarczych Londynu. Wielka Brytania i Francja musiały się wycofać. Dla obu państw stanowiło to symbol końca ich imperiów, budowanych przez uprzednie stulecia. Dla Europy, stanowczy sygnał: w globalnej rozgrywce, gracze drugiego szeregu muszą podporządkować swoje pragnienia interesom supermocarstwa.

Prymat interesów USA to nic nowego

Na kanwie negocjacji amerykańsko-rosyjskich wokół zakończenia wojny w Ukrainie, w mediach pojawiły się próby poszukiwania historycznych odniesień do wielkich porozumień. Zarówno w Monachium, jak i w Jałcie mocarstwa zadecydowały o losie mniejszych państw, dzieliły strefy interesów, kształtowały ład międzynarodowy, tak by ograniczyć potencjał konfrontacji. W obu wypadkach trauma tych, którzy zostali ofiarami decyzji możnych tego świata, do dziś pokutuje w kulturze strategicznej państw Europy Środkowo-Wschodniej. 

Kryzys sueski nie jest u nas tak znany, wszak dokładnie w tym samym czasie nasza część Europy mierzyła się z tragedią rewolucji węgierskiej, tłumionej przez radzieckie czołgi. Jednak to właśnie Suez pokazuje kilka istotnych trendów w polityce międzynarodowej, które mają znaczenie w okresie, w którym jesteśmy.

Po pierwsze, Stany Zjednoczone mają własne, zdefiniowane interesy. Są one priorytetem, również w relacjach z najbliższymi sojusznikami. Trump nie przyniósł tu niczego nowego. 

Po drugie, przekaz USA jest na tyle silny, że czasem zmienia optykę interesów państw europejskich. Eisenhower chciał uniknąć sytuacji, w której brytyjsko-francuska interwencja w Egipcie popchnie świat arabski w ręce sowieckie. 

Po trzecie, wnioski, jakie Paryż i Londyn wyciągnęły z kryzysu sueskiego, były rozbieżne, ale do dziś mają one wpływ na relacje z Waszyngtonem. Wielka Brytania uznała, że jej globalny wpływ może zostać zachowany wyłącznie poprzez stałą koordynację działań z USA. Francja postawiła na autonomizację swej pozycji wobec Amerykanów i zwrot w stronę silniejszej współpracy europejskiej. Europa stoi dziś dokładnie przed takim samym dylematem dotyczącym przyszłości współpracy transatlantyckiej. 

Czego tak naprawdę chcą Amerykanie?

Za pomocą pochlebstw, zrozumienia merkantylnej natury Donalda Trumpa i znaczenia osobistych relacji, Europie udawało się przekonywać go do uwzględniania swoich racji. Stąd wydawanie dodatkowych środków na zbrojenia i podkreślanie gotowości do wzięcia większej odpowiedzialności za bezpieczeństwo Ukrainy. 

Na płaszczyźnie strategicznej Amerykanom zależy na jak najszybszym wyciszeniu gorącej fazy konfliktu oraz ograniczeniu odpowiedzialności finansowej za dalsze wsparcie militarne Kijowa. I wreszcie, na tym, żeby konflikt nie rozlał się poza granice Ukrainy, w szczególności na państwa należące do NATO. Jednocześnie Trump stara się promować takie rozstrzygnięcie wojny, by przyszłe gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy nie przymuszały Amerykanów do fizycznej interwencji na rzecz Kijowa. Stąd też kategoryczny sprzeciw wobec członkostwa Ukrainy w NATO. 

Wszystkie inne komunikaty to dźwignie w negocjacjach: wskazywanie krótkich terminów przyjęcia planów pokojowych albo straszenie sankcjami. Obraz ten dopełniają interesy poszczególnych graczy administracji Trumpa, którzy chcą skorzystać biznesowo na kontraktach z Rosjanami lub na wydobyciu złóż ukraińskich (jak Steve Witkoff czy Jared Kushner). Alternatywnie – dostrzegają w procesie negocjacyjnym możliwość zbudowania własnej pozycji politycznej (jak Marco Rubio czy JD Vance).

Europa w kantowskim szpagacie

Stawka dla państw europejskich jest dużo wyższa. Agresja rosyjska w 2022 roku trwale zdegradowała mechanizmy liberalnego ładu międzynarodowego. Brak powrotu do relacji sprzed pełnoskalowej inwazji oznacza konieczność stworzenia nowej architektury europejskiego bezpieczeństwa.

Państwa europejskie są dość klarowne w tym, czego oczekują dla Ukrainy. Dobrze zobrazował to komunikat wydany przez „koalicję chętnych” jeszcze przed spotkaniem Trump–Putin na Alasce.

Żądano gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, udziału Kijowa w podejmowanych rozstrzygnięciach, utrzymania pomocy wojskowej i pełnej ukraińskiej suwerenności. Problem Europy polega jednak przede wszystkim na tym, że w żadnym wypadku nie jest w stanie zrealizować tych oczekiwań bez amerykańskiego wsparcia, także w wymiarze wojskowym. To pozostawia Europejczyków w strategicznym zawieszaniu, jeśli chodzi zarówno o przyszłe relacje z Ukrainą, jak i z Rosją.

Publicznie komunikowana europejska pozycja stoi w kantowskim szpagacie. Pełno w niej wskazań, „jak być powinno”, niewiele opisu sytuacji, „takiej, jaka ona jest”. Od czasu ujawnienia 28-punktowego planu pokojowego oś sporu przebiega między USA a Europą dokładnie wzdłuż czerwonych linii kształtowanych przez nikogo innego jak dyplomację rosyjską. To stopień powojennej suwerenności Ukrainy i powiązany z tym brak członkostwa w NATO, a nawet prawne zrzeczenie się takiej możliwości. 

Konsekwencje nierealistycznych oczekiwań 

Maksymalistyczne oczekiwania Europy mogłoby zostać zrealizowane wyłącznie w przypadku dalszego prowadzenia działań zbrojnych i zwiększeniu ofensywnych zdolności Ukrainy. Jest to sprzeczne z amerykańskimi dążeniami do jak najszybszego wyciszenia konfliktu. Co więcej, przyjęta powszechnie w Europie realizacja wizji zwycięstwa Ukrainy na skutek zapaści politycznej lub gospodarczej Rosji uzależniona jest przez samych Europejczyków od amerykańskiego sojusznika. Ten nie tylko nie chce upadku Moskwy, co wręcz liczy na wzajemne relacje handlowe.

Scenariusze polityczne weryfikuje także rzeczywistość przebiegu działań zbrojnych. Ukraina utraciła w zasadzie strategiczne zdolności ofensywne do odzyskania okupowanych przez Rosjan terytoriów. Ukraińcy dzielnie się bronią, jednak Kijów cierpi przede wszystkim na brak zasobów ludzkich. Całe odcinki frontu bronione są w ograniczonej obsadzie, a w wojsku obecna jest krytyka jakości sposobu dowodzenia. 

Ani Europa, ani już na pewno USA, nie są gotowe do udzielenia Ukrainie wsparcia w postaci własnych żołnierzy, wiedząc, że groziłoby to bezpośrednią konfrontacją zbrojną z Rosją. Wszyscy politycy zachodni od 2022 roku natomiast starają się jej uniknąć jak ognia, obawiając się eskalacji konfliktu. Z tego powodu z dyskusji o odzyskaniu terytoriów okupowanych przez Rosjan, przeszliśmy do negocjowania kształtu linii zamrożenia konfliktu.

Europejskie czerwone linie i sukcesy

Jeśli Europa nie posiada zdolności do realizacji własnych interesów w tym zakresie, to pozostaje jej wyciągnięcie podobnego wniosku, jak ten, który był udziałem Brytyjczyków po kryzysie sueskim. Na daną chwilę jest to zresztą wiodąca intuicja wśród państw europejskich. Można ją zdefiniować jako dążenie do uzyskania maksimum wpływu na podejmowane przez Amerykanów działania dyplomatyczne, przy jednoczesnym pozostawieniu w ich rękach przywództwa w działaniu. To zawierzenie podyktowane jest przekonaniem, że niekorzystne dla nas amerykańskie ustalenia w negocjacjach z Rosjanami zawsze rozbiją się o brak rosyjskiego pragmatyzmu – albo o solidarność ukraińsko-europejską. 

Najczarniejszy scenariusz porozumień ponad naszymi głowami nadal się nie ziszcza, widzimy za to stopniowe odchodzenie od pierwotnych czerwonych linii Europejczyków. Oznakami nadciągającej porażki będą przede wszystkim: prawne (de iure) usankcjonowanie rozbioru ziem Ukrainy na bazie porozumienia Trump–Putin, wprowadzenie ograniczenia zbrojeń w obszarze Europy Środkowo-Wschodniej, przywrócenie relacji handlowych z Rosją poprzez zniesienie sankcji, w tym w szczególności sankcji obejmujących rozwiązania podwójnego zastosowania oraz ograniczenie suwerenności ukraińskiej, w tym także poprzez wymuszoną zmianę rządu w Kijowie.

Oczywiście, można również stwierdzić, że dotychczasowe zabiegi dyplomatyczne USA i starania Europy nie przyniosły żadnych pozytywnych konsekwencji dla Ukrainy. Jednak, po prawie czterech latach wojny, rosyjski potencjał ofensywny został związany w długotrwałych zmaganiach z Ukraińcami. Konflikt dotychczas nie eskalował na państwa trzecie, a Europa zyskuje z każdym miesiącem czas na wzmocnienie własnego potencjału wobec spodziewanej przyszłej agresji rosyjskiej. 

Niestety, gorzką prawdą jest to, że żaden z tych skutków nie daje Ukrainie nadziei na maksymalistycznie definiowane zwycięstwo.