Dawno temu używano pojęć „Stary Świat” i „Nowy Świat”. Pierwsze oznaczało Europę, Azję i Afrykę, czyli trzy z siedmiu ziemskich kontynentów połączone ze sobą tak, że od zarania dziejów ludzkości populacje, które je zamieszkiwały, mogły się ze sobą w miarę łatwo kontaktować, przynajmniej na obszarach granicznych (to dlatego wybrzeża Morza Śródziemnego przez kilka tysięcy lat były tyglem wielu kultur). „Nowym Światem” nazywano obie Ameryki, o których istnieniu mieszkańcy Starego Świata nie wiedzieli szerzej aż do końca XV wieku naszej ery, a później określano tak całą resztę lądów na kuli ziemskiej. 

Stary, Nowy i Trzeci Świat

Był to prosty podział, miał pochodzenie sięgające głęboko w przeszłość. W XX wieku okazał się jednak niefunkcjonalny, a po drugiej wojnie światowej, kiedy powstał zimnowojenny antagonizm między Zachodem i Wschodem, obszary nienależące jednoznacznie do żadnego z tych obozów, zaczęto określać jako „Trzeci Świat”, przy czym nazwa ta szybko zyskała wydźwięk pejoratywny. Dzisiejsi „czterdziestolatkowie plus” pamiętają z dzieciństwa, jak dorośli, chcąc zaznaczyć pogardę lub politowanie dla jakiegoś szczególnie nędznego stanu rzeczy, mówili, że to „zupełnie jak w Trzecim Świecie”.

Afryka historycznie należy do Starego Świata, a politycznie należała do Trzeciego. Dziś jednak te denominacje nie mają już żadnego znaczenia, a ten, kto używałby ich poważnie, jako znamion realnych stanów rzeczy, mógłby mieć nieprzyjemności ze strony komentariatu. Niemniej sytuacja obecnego świata ludzkiego, mimo że zależy od czynników aktualnych (na przykład od porannego humoru potentatów), wciąż w pewnym stopniu zależy także od następstw dawnych dziejów. Losy Afryki są tu dobitnym przykładem.

Epoki przedkolonialne i kolonializm 

Historia Afryki pisana jest niemal zawsze z perspektywy Europejczyków, a jedno z jej szerszych i nowszych ujęć, którego przekład – dobry, kompetentny i potoczysty – wydano właśnie w serii ceramowskiej, potwierdza tę supozycję. Powodem takiego stanu rzeczy nie są kolonialne zaszłości, lecz brak źródeł narracyjnych do epok przedkolonialnych. Kultury rdzenne Afryki nie stosowały pisma. Istniało ono tylko w starożytnym Egipcie, w kulturze Koptów, u ludów zamieszkujących dzisiejszą Etiopię i w afrykańskich społecznościach muzułmańskich. Czarni Afrykanie aż do końca XIX wieku dysponowali jedynie przekazami ustnymi, które ulegały płynnym, mimowolnym i nieuświadamianym zmianom w ciągu dziesiątków pokoleń i setek lat ich kontynuowania. Z tego powodu napisanie „historii Afryki” z perspektywy wewnętrznej w taki sposób, żeby opisać w niej faktografię dziejową na przykład sprzed tysiąca lat nie jest i raczej nigdy nie będzie możliwe (podobnie jest z rdzenną ludnością Ameryki Północnej). Ten ogromny obszar ludzkiej historii pogrążony jest w niebycie – nie ma bowiem miarodajnych źródeł, które pozwoliłyby go choćby w przybliżeniu odtworzyć w sposób pewniejszy niż ten, jakiego dostarczają mity i legendy etnogenetyczne. Nawet o potężnych afrykańskich imperiach plemiennych z czasów naszego średniowiecza wiemy cokolwiek głównie dzięki islamskim kronikarzom i podróżnikom, którzy przekazali potomności garść konkretnych informacji na ich temat.

Dzieje Afryki

Z tego powodu napisana dziesięć lat temu, a w tym roku przełożona na polski, sześćsetstronicowa książka o dziejach Afryki dotyczy głównie nowoczesności. Dwie trzecie tej obszernej książki to opis dziejów kontynentu afrykańskiego po roku 1800, kiedy penetrujący go coraz intensywniej Europejczycy zaczęli tworzyć dokumenty, które później stały się źródłami historycznymi. Paradoks dziejów tego kontynentu polega na tym, że można je oglądać głównie oczami podbijających go i rozdzielających między siebie Europejczyków. Można przy okazji zadać pytanie, czy ma jeszcze sens opisywanie wielkoskalowych procesów historycznych? W ciągu poprzednich dwóch wieków robiono to na wszelkie możliwe sposoby, a celowali w tym europejscy uczeni oczarowani romantycznym i pozytywistycznym historycyzmem. Obecnie – przykro to mówić, więc powiem najkrócej jak się da – wszelkie narracje dłuższe niż filmik na TikToku mają małe szanse zaistnienia na rynku idei.

W książce Martina Mereditha, uznanego brytyjskiego znawcy problematyki afrykańskiej ze starszego pokolenia (ma on obecnie 83 lata), zaskakujący jest więc nie tyle europochodny scenariusz dziejów Afryki przedkolonialnej i kolonialnej, ile raczej obraz Afryki niepodległej, tej, która wyłoniła się po rozpadzie kolonializmu. Jest to obraz jednolicie gorzki. Składa się niemal wyłącznie z informacji o nieskutecznych próbach budowania samodzielnej państwowości, o brutalnych dyktaturach i drapieżnych oligarchiach państwowo-plemiennych, o krwawych wojnach międzypaństwowych i domowych, o nieustających korowodach zamachów stanu i przewrotów, o pazernych prezydentach, którzy zbijali miliardowe majątki, podczas gdy obywatele rządzonych przez nich państw przymierali głodem. 

Tak zupełnie pesymistyczny wizerunek sprawia, że autora można podejrzewać o ukryty resentyment wobec niepodległej Afryki – w końcu jest obywatelem byłego największego imperium kolonialnego w historii ludzkości. Nie sposób jednak odmówić mu żywości stylu i lekkiego pióra, a z drugiej strony sugestię, że państwa Afryki nie poradziły sobie jak dotąd z brzemieniem kolonialnej przeszłości i w większości z nich nie zdołano zbudować trwale funkcjonujących struktur instytucjonalnych, wzmacniają liczne relacje i analizy powstające od kilkudziesięciu lat. Z jakichś skomplikowanych powodów formy życia zbiorowego, które od przeszło dwustu lat na ogół nieźle się sprawdzają w Europie (chociaż nie wiadomo, jak długo to jeszcze potrwa), w innych częściach świata przeważnie zawodzą. Książka Mereditha jest między innymi opowieścią o serii takich zawodów. A pytanie, czy los Afrykańczyków byłby lepszy, gdyby pozostawiono ich w spokoju, należy, niestety, tylko do obszaru historical fiction.

Edycję polską sporządzono bez zarzutu – tylko w spisie treści pofiglował chochlik niegdyś zwany drukarskim, dziś raczej cyfrowy. Zmienił w nim prawie wszystkie nazwy własne tak, że są pisane od małej litery. Poza tym szczegółem książka jest, jak na obecne czasy, wydana niemal luksusowo, podobnie jak inne pozycje z tej serii.

Książka:

Martin Meredith, „Zmienne losy Afryki. Pięć tysięcy lat bogactwa, chciwości i pracy”, tłum. Julita Mastalerz, Klaudyna Michałowicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2025.