Ja się strasznie bałam, że po wojnie zostanę bandytą. Bo przez całą wojnę przekraczałam prawo każdego dnia. Po wojnie stresowałam się w każdym kraju, w którym byłam. Uczyłam się miejscowego prawa.

Magdalena Grodzka-Gużkowska

 

Wręcz przeciwnie, wojny trwają długo po podpisaniu aktów kapitulacji i demobilizacji wojsk, znajdując swoją kontynuację w indywidualnych i rodzinnych biografiach, wpływając na ludzkie wybory życiowe, relacje i wzorce wychowawcze. Wojny należałoby ujmować jako kontinuum, a nie zjawisko, które zaczyna się i kończy w określonym punkcie czasowym. Nie tylko dlatego, że wojenna trauma przenoszona jest na kolejne pokolenia, ale także ze względu na trwałość kultury przemocy w zdemobilizowanych społeczeństwach.

Autor ilustracji: Kamil Burman
Autor ilustracji: Kamil Burman

O ile jednak o trwałości psychospołecznych konsekwencji wojennej przemocy nie trzeba dziś nikogo przekonywać, o tyle temat zakorzenienia kultury wojny na poziomie podstawowych instytucji społecznych – narodu, państwa i obywatelstwa – jest w Polsce zadziwiająco rzadko podejmowany. A przecież militaryzm dokonuje głębokich i trwałych transformacji tych instytucji. Wpływa na to, jak rozumiemy bezpieczeństwo (prymat bezpieczeństwa granic nad bezpieczeństwem ludzkim) czy dojrzałe państwo (definiowane przez fakt posiadania silnego wojska). Podpowiada, co znaczy być Polakiem i obywatelem (zgodnie z hasłem Związku Strzeleckiego – „każdy obywatel – żołnierzem, każdy żołnierz – obywatelem”), a nawet „prawdziwym” mężczyzną i patriotyczną kobietą.

Tak jak wojny nie kończą się w chwili podpisania aktu kapitulacji, tak i powojnie nie przemija wraz z osiągnięciem odpowiednich wskaźników ekonomicznego wzrostu oraz politycznej stabilności. Trwa dopóty, dopóki różni aktorzy życia społecznego i politycznego dostrzegają korzyści płynące z redefiniowania wojennych doświadczeń, a ludzie dostrzegają konieczność zajęcia stanowiska wobec tych debat.

W tym sensie w Polsce powojnie trwa nadal w najlepsze, a pełna demilitaryzacja narodu i obywatelstwa nigdy się tak naprawdę nie dokonała. Już w latach 60. XX w. „partyzanci” Mieczysława Moczara tchnęli nowego ducha w nacjonalistyczny dyskurs militarny, przez co dekadę później Marię Janion można było publicznie oskarżać o naruszenie „Wojną i formą” 52. paragrafu konstytucji, mówiącego o obowiązku obrony ojczyzny. Ofensywa „pamięci odzyskanej” po 1989 r. jeszcze wzmocniła prymat wartości żołnierskich nad cywilnymi. Jak w zeszłym roku wyliczył warszawski serwis „Pańska skórka”, wśród ideologicznych zmian nazw ulic stolicy po 1989 r. aż 45 proc. stanowiły nazwy przemianowane na cześć wojska. W czasie poprzednich wyborów prezydenckich, obaj kandydaci odwoływali się w swoich kampaniach do militarnej biografii rodzinnej – Bronisław Komorowski zapewniał w spocie telewizyjnym: „Moi odważni przodkowie bili się we wszystkich wojnach, wszystkich powstaniach”, a Jarosław Kaczyński informował prasę, że ojciec działał w konspiracji, matka była zaś członkinią Szarych Szeregów.

W Polsce powojnie trwa nadal w najlepsze, a pełna demilitaryzacja narodu i obywatelstwa nigdy się tak naprawdę nie dokonała. | Weronika Grzebalska

O tym, że pamięć II wojny światowej jest w dzisiejszej Polsce ważnym polem, na którym toczy się walka o kształt współczesnej wspólnoty politycznej, o rozumienie obywatelstwa i narodu, świadczy dobitnie fakt, że do dziedzictwa Państwa Podziemnego akces zgłaszają dziś rozmaite grupy i opcje ideologiczne – partie polityczne, kibice, grupy rekonstrukcyjne, środowiska skrajnie prawicowe, projektanci mody [sic!], organizacje paramilitarne, a także te feministki i lewicowi intelektualiści, którzy dostrzegają, że całościowa negacja wojennego dziedzictwa jest politycznym strzałem w kolano.

Mimo coraz częstszego sięgania przez wymienionych wyżej aktorów po nowe i potencjalnie otwierające metody edukacji historycznej w rodzaju historii mówionej czy szerokiego wykorzystywania nowoczesnych technik multimedialnych, narracja o II wojnie światowej, wyłaniająca się z ekspozycji Muzeum Powstania Warszawskiego, powstańczych kolorowanek i książek dla najmłodszych, popularnych seriali i projektów herstorycznych, jest zadziwiająco konserwatywna i patriarchalna. Jest to nadal ta sama opowieść o heroicznym i krystalicznie czystym narodzie walczącym o niepodległość, o rycerzach „bez skazy i trwogi”, dzielnie broniących kobiet i dzieci i składających zwycięstwa u stóp swoich dam.

Największą bolączką polskiej edukacji o II wojnie światowej wydaje się dziś jej metodologiczny nacjonalizm – sprowadzanie historii do roli maszynki wytwarzającej i legitymizującej konkretną, zmilitaryzowaną i upłciowioną wizję tożsamości narodowej. Towarzyszy mu niechęć do włączania w opowieść o przeszłości wątków i kategorii analizy mogących podważyć etyczny i eksplikacyjny prymat narodowej narracji.

A przecież bolesne doświadczenia II wojny światowej oraz fakt współistnienia we współczesnej Polsce licznych kultur pamięci mogłyby stać się podstawą dla zupełnie innej edukacji obywatelskiej niż ta narodowo-militarna. Mogłyby być punktem wyjścia dla wychowania wzmacniającego wartości demokratyczne i poszanowanie praw człowieka, przeciwdziałającego przemocy i dyskryminacji ze względu na narodowość, etniczność czy płeć, a także budującego międzynarodową solidarność przeciw militaryzmowi. Na miejsce placówek gloryfikujących czyn zbrojny moglibyśmy budować krytyczne muzea militaryzmu, a zamiast pisać herstorię matek-patriotek i kobiet-żołnierzy – odzyskiwać zapomniane wątki emancypacyjne i dążenia wojskowych środowisk kobiecych do równouprawnienia.

Największą bolączką polskiej edukacji o II wojnie światowej jest sprowadzanie historii do roli maszynki wytwarzającej i legitymizującej konkretną, zmilitaryzowaną i upłciowioną wizję tożsamości narodowej. | Weronika Grzebalska

Nie tak dawno Adam Ostolski apelował, by wznowić lewicową pracę nad spuścizną powstania warszawskiego – przypomnieć o socjalnych postulatach Państwa Podziemnego i zaakcentować emancypacyjny oraz solidarystyczny charakter wspólnej walki z faszyzmem. Konieczność tej pracy krytycznej jest tym bardziej nagląca, że wraz z wybuchem wojny na Ukrainie coraz wyraźniej widzimy, jak specyficzne odczytanie historii II wojny światowej i żołniersko-nacjonalistyczne rozumienie patriotyzmu oraz obywatelstwa wpływają w Polsce na całkiem aktualne dyskusje o strategiach obronności i bezpieczeństwie narodowym. Dobrym przykładem jest kampania Stowarzyszenia Obrona Narodowa „Odbudujmy Armię Krajową”, sprzeciwiająca się rządowym planom sprowadzenia organizacji obronnych do struktur Obrony Cywilnej i legitymizująca tworzenie ochotniczych oddziałów wojskowych nawiązaniem do dziedzictwa AK.

Przywoływanie odpowiednio zinterpretowanych doświadczeń ostatniej wojny służy dziś do uprawomocniania określonej polityki zagranicznej, zwiększenia wydatków na wojsko, wzrostu znaczenia i widoczności organizacji paramilitarnych. Staje się także strategią mobilizowania poparcia dla nie tyle nawet antyestablishmentowych, co otwarcie antypaństwowych postaw. Widać to szczególnie silnie w kulcie Żołnierzy Wyklętych jako ostatnich prawdziwych patriotów, prezentowanych w kontrze do obecnego obozu władzy. W Polsce nie zdążyliśmy jeszcze na dobre wyjść z powojnia, a już wkraczamy w nowe przedwojnie.