Prezydent Łukaszenka nie szczędził też innych ciekawych stwierdzeń. Mówił o długiej drodze z Warszawy do Mińska – zasadniczo miał nawet rację, bo szef polskiej dyplomacji złożył bilateralną wizytę w białoruskiej stolicy po raz pierwszy od kilkunastu lat. Radosław Sikorski dotarł wprawdzie do tej samej sali, w której rozmawiali Waszczykowski i Łukaszenka, ale wówczas był to element rozmów w duecie ze śp. ministrem Guido Westerwellem. Spotkanie z samymi Białorusinami ograniczyło się do spotkania w białowieskiej leśniczówce.

Wróćmy jednak od ministra Waszczykowskiego. Trzeba przyznać, że nie ma on ostatnio politycznego szczęścia, ale akurat w jego podróży na Białoruś trudno znaleźć jakąkolwiek skazę. Wręcz przeciwnie – to chyba najważniejsze spotkanie w stosunkach polsko-białoruskich od czasu ostatniej podróży Aleksandra Kwaśniewskiego do tego kraju. Co jednak przeraża, to świadomość, że na takie spotkanie w relacjach z jednym z najważniejszych sąsiadów Polski musieliśmy czekać prawie dwie dekady.

Ministrowi Waszczykowskiemu może się jednak powieść lepiej niż przed laty Sikorskiemu, bo w tym czasie istotnie zmieniła się sytuacja. Pisałem już na łamach „Kultury Liberalnej” o tym, że otwarcie Łukaszenki nie jest wcale pozorne. W Polsce, choć daleko nam do popierania dyktatorskiego systemu władzy na Białorusi, zrozumieliśmy także, że nikogo lepszego od obecnego prezydenta w Mińsku mieć nie będziemy oraz że tylko wspólnie z nim możemy załatwić wiele ważkich problemów.

A jest ich masa. Wolałbym pominąć kwestie uwielbiane przez międzynarodowych analityków, oscylujące w sferze geopolityki, powiedzmy sobie jednak wprost – jakakolwiek dyskusja o bezpieczeństwie w Europie Środkowo-Wschodniej bez Łukaszenki jest tylko fikcją. Znacznie bardziej naglące są jednak lokalne niedociągnięcia w relacjach bilateralnych. Wyobraźmy sobie na przykład, że od dwóch dekad nie załatwiliśmy żadnej kwestii w relacjach z Niemcami… – a tak wyglądają nasze stosunki z Białorusią! Stąd potencjalna agenda rozmów jest niezwykle długa i obejmuje praktycznie wszystko – od prób regulacji praw mniejszości polskiej, przez mały ruch graniczny, reżimy wizowe dla obywateli obydwu państw, szereg skomplikowanych spraw gospodarczych, aż po renowację zamku w Nieświeżu.

I z tą właśnie myślą zaplanowano białoruską podróż polskiego ministra. Poza mińskimi rozmowami z Łukaszenką i ministrem spraw zagranicznych, Uładzimirem Makiejem, nie zabrakło czasu dla Polaków w Grodnie, arcybiskupa Kondrusiewicza w mińskiej katedrze oraz dla uczniów polskiej szkoły w Wołkowysku. Minister nie zrezygnował z gestów symbolicznych, takich jak wizyta w Kuropatach (miejscu stalinowskich mordów) czy przypomnienie o wołkowyskich korzeniach swej matki (w relacjach polsko-niemieckich podobne wyznania są dość powszechne – ciągle jednak nie przywykliśmy do wizyt polskich polityków w miejscach urodzenia ich przodków).

Na dalszy plan zeszła natomiast kwestia białoruskiej opozycji. Minister spotkał się wprawdzie z jej przedstawicielami – zarówno w Mińsku, jak i wcześniej w Warszawie – ale w tym przypadku Łukaszenka nie był zbyt ugodowy (akredytacji nie dostała np. telewizja Biełsat), a i strona polska – jak się wydaje – nie naciskała. Nieustępliwość „Baćki” nie jest tu czynnikiem najważniejszym. Europa, w tym Polska, zdaje się już nie wierzyć w białoruską opozycję – choć nie oznacza to jeszcze zupełnego końca wsparcia dla części środowisk opozycyjnych.

Wizytę ministra Witolda Waszczykowskiego można uznać za sukces. Na dalszy rozwój wypadków pozostaje nam jedynie czekać.