Chińskie media publikują zdjęcia wężowych kolejek przed biurami ds. rozwodów, urzędnicy nie są w stanie obsłużyć wszystkich interesantów, a rozwodnicy in spe śpieszą się, jak mogą, aby jak najszybciej przeciąć węzeł małżeński. A wszystko po to, aby nie przegapić ostatniej szansy na tańsze mieszkanie.

Chińskie prawo inaczej bowiem traktuje małżeństwa pragnące nabyć mieszkanie, inaczej osoby stanu wolnego; liczy się również, czy kupowane lokum jest pierwszym czy też kolejnym. Przynależność do kategorii singli kupujących pierwsze mieszkanie jest najbardziej pożądana, wtedy można dostać kredyt w banku z jedynie 30 proc. wkładu własnego i spłacać raty obniżone o 10 proc. W najgorszej sytuacji znajduje się zaś małżeństwo pragnące kupić drugie mieszkanie (trzeciego i kolejnego nie może już legalnie nabyć!) – ich wkład własny wynosi 50 proc. Widełki różnią się w zależności od miasta, najtrudniej i najdrożej jest oczywiście w metropoliach, takich jak Szanghaj, Pekin, Kanton czy Shenzhen. Zwłaszcza Szanghaj słynie z niespotykanych gdzie indziej obostrzeń – bez miejscowego hukou (meldunku, który dla osób z zewnątrz jest niezwykle trudny do zdobycia) mieszkanie w tym mieście można kupić wyłącznie, gdy udowodni się, że mieszka się w nim od minimum pięciu lat, ma się regularną pensję i ubezpieczenie zdrowotne.

Przepisy różnicujące singli i małżeństwa przy zakupie własnych czterech ścian nie zostały wprowadzone wczoraj, ludzie o nich wiedzą od lat i chętnie z nich korzystają. W wielu miastach, gdy małżeństwo chce kupić nowe lokum, często obserwuje się stałą sekwencję wydarzeń: rozwód, kredyt, ponowny ślub. Obrotnym zajmowało to kilka tygodni. Tu trzeba dodać, że jeśli małżonkowie nie kłócą się o majątek, dziecko czy nie chcą sobie podokuczać, w Chinach rozwód jest udzielany od ręki i z chwilą złożenia podpisu przez urzędnika. Pięć minut i można wyjść z biura jako człowiek wolny od małżeńskich pęt. Dlaczego więc nagle Chińczycy ruszyli falą po rozwody?

Z powodu plotki. Pod koniec sierpnia w sieci pojawiły się pogłoski, że władze Szanghaju szykują się do zmiany przepisów, w myśl których przy kupnie drugiego mieszkania minimalny wkład własny będzie na poziomie 70 proc. Ponadto rozwodnicy nie będą automatycznie uważani za singli i muszą na ten lukratywny status poczekać aż 12 miesięcy. Nic więc dziwnego, że kto miał plany i gotówkę na wkład własny, ruszył się rozwodzić. Biura rozwodowe w Szanghaju odnotowały ponad dziesięciokrotny wzrost w liczbie interesantów. Momentalnie jak szalone skoczyły obroty w biurach nieruchomości. I, co łatwe do przewidzenia, ceny mieszkań. W ciągu tygodnia wzrosły o ponad 5 proc.! A biorąc pod uwagę średnią cenę za metr kwadratowy w Szanghaju – ponad 6 tys. USD – i dość duże metraże, oznacza to piękny zysk dla sprzedających i pośredników.

Cui bono, cui prodest? – zada sobie pytanie, całkiem słusznie, człowiek z bogatym doświadczeniem życiowym, mający choćby minimalne pojęcie o prawie rzymskim. Odpowiedź sprawnie znalazła chińska policja i na początku września aresztowała kilku agentów nieruchomości pod zarzutem rozpowszechniania plotek w celu uzyskania korzyści. Oczywiście, władze zaprzeczały, że planowane są jakiekolwiek zmiany w prawie, ale oficjalne dementi przyczyniło się do dalszego zwiększenia liczby udzielonych rozwodów i sprzedanych mieszkań, co dobitnie pokazuje poziom zaufania chińskich obywateli wobec słów swych włodarzy.

Niska, i wciąż malejąca, dostępność mieszkań od lat jest palącym społecznym problemem w Chinach. Władze za pomocą prawa usiłują zahamować wzrost cen, ale nie odnoszą na tym polu sukcesów. Rządowe statystyki wciąż pokazują rosnące słupki cen nieruchomości. W ponad 30 dużych chińskich miastach średnie ceny metra kwadratowego w 2016 r. są wyższe o 15 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym. Liczba rozwodów także rośnie – w roku 2015 było ich 3,8 mln, o 5,6 proc. więcej niż rok wcześniej.

Run rozwodowy spotkał się z mieszanymi reakcjami i komentarzami w chińskim internecie. Wiele osób potępiało czasowych rozwodników za deptanie związku dla mamony i wykorzystywanie luk w prawie, inni wręcz podkreślali romantyzm i wzajemne zaufanie. Nietrudno sobie przecież wyobrazić, że współmałżonek mógłby rozwód na niby potraktować całkiem serio, a wieczorne szepty do ucha: „Kochanie, rozwiedźmy się, kupimy nowe gniazdko”, wykorzystać jako słodkie kłamstwo.

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Billie Grace Ward; Źródło: Flickr.com