Jakub Bodziony: Czy przez ostatnie 30 lat w Polsce dominowała kultura lewicowa?

Jakub Moroz: Po 1989 roku mieliśmy przeważnie rządy postkomunistów i liberałów, którzy starali się zmonopolizować polską kulturę, co było o tyle skuteczne, że w naszym kraju jest ona oparta na mecenacie państwowym i zależna od publicznych dotacji.

To pana uwierało?

W momencie, kiedy zacząłem wchodzić w swoje świadome życie intelektualne i kulturalne, byłem kształtowany przez te trendy. Dopiero potem odkryłem, że w Polsce istnieje interesująca myśl konserwatywna, która nie zawsze przekłada się na znaczenie w kulturze.

Dlaczego?

Bo powstał samonapędzający się mechanizm, w którym z jednej strony środowiska lewicowe i liberalne oskarżają konserwatystów o to, że oni są zacofani i kultura w ich wykonaniu jest sparciała, zamknięta na świat. Z drugiej strony, kiedy tym prawicowym środowiskom odbiera się pieniądze, traktuje się ich trochę jak Indian, których miejsce jest w rezerwacie, to faktycznie prawica ląduje w nieciekawej niszy. To jak samospełniająca się przepowiednia.

I tak było?

To oczywiście jest uproszczenie, ale pamiętam swoje zaskoczenie kontaktem z konserwatywnymi stylami myślenia o rzeczywistości, które traktowałem najpierw jako rzeczy nieinteresujące, bo wymykające się temu głównemu nurtowi.

Do tego trzeba doliczyć postmodernistyczną przemianę humanistyki. Na swoich studiach teatralnych w Krakowie spotkałem profesorów, którzy byli w głębokim dialogu z klasyką kultury europejskiej, czyli identyfikowali się z tym, co nazywam konserwatyzmem w kulturze. Coraz więcej było jednak wykładowców, przez których przemawiały modne, lewicowe idee, ale widziałem w nich coś ograniczonego.

Bo?

Bycie krytykiem czy badaczem kultury w ich mniemaniu sprowadzało się do bycia oficerem politycznym, który ma z nieufnością patrzeć na dane dzieło lub twórcę, czy aby nie wyklucza on danej mniejszości. Tego nie chciałem zaakceptować, to mnie nudziło i dlatego zacząłem się dystansować od tego świata. Myślałem, że Dante to znacznie więcej niż tylko wykluczenie muzułmanów i mizoginia. Światu wykreowanemu przez jego poezję trzeba dać kredyt zaufania, a nie przybierać postawę nieufnego komisarza. Tak widzę postawę świadomego uczestnika kultury zachodniej – jako człowieka, który podejmuje dialog z autorami, tworzącymi wiele wieków temu jako autorami współczesnymi, mającymi mi coś znaczącego do powiedzenia także dziś, a nie jako politruka, który przede wszystkim rozlicza autorów z wykluczeń lub chwali ich za aprobatywny stosunek do tak zwanych „wykluczonych”.

Wspomniał pan o tym, że konserwatywna kultura była w Polsce niedofinansowana. Wydaje się, że od 2015 roku ten problem przestał istnieć. Jednocześnie w ciągu tych lat trudno wskazać po stronie konserwatywnej jakiś wybitny spektakl teatralny czy film.

Istotną kwestią jest postawa samych środowisk konserwatywnych, w których istnieje tendencja do lekceważenia kultury i traktowania jej jako czegoś drugorzędnego. Na prawicy popularne jest myślenie, że kultura jest dla pięknoduchów, a nie ludzi poważnych, którzy zajmują się historią, polityką i ekonomią.

[promobox_publikacja link=”https://kulturaliberalna.pl/wydawnictwo/” txt1=”Biblioteka Kultury Liberalnej” txt2=”<strong>Jarosław Kuisz</strong><br>Koniec pokoleń podległości<br>” txt3=”29,99 zł” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2018/12/Kuisz_OKŁADKA_front2-768×1312-351×600.jpg”]

Obecny rząd, na czele z wicepremierem Piotrem Glińskim, bardzo często podkreśla znaczenie sfery kulturowej i symbolicznej.

Dystrybucja pieniędzy to jedno, a drugą kwestią jest dystrybucja prestiżu przez środowiska kulturalne. W Polsce są one w dużej mierze lewicowe i niestety często, wbrew deklaracjom, nie ma tam postawy, która wykracza poza swoje ramy i podejmuje dialog z drugą stroną.

Na przykład?

Środowisko teatralne. To są ludzie, którzy spędzają wiele lat w szkole teatralnej, w której studia przypominają pobyt w klasztorze – trudno mówić tutaj o jakimkolwiek innym zajęciu. Po takiej edukacji z zamkniętego środowiska szkoły teatralnej trafia się do równie szczelnego obiegu teatru. Wszystkie idee wymienia się w obrębie bardzo hermetycznego świata. Często mam wrażenie, że ta głoszona chęć dialogu ze społeczeństwem jest tylko pozorowana, bo chodzi głównie o dialog ze swoim środowiskiem.

Czy niemoc konserwatywnej kultury w Polsce nie wynika z tego, że konserwatyzm w swojej istocie ogranicza ekspresję i kreatywność?

Dźwięczą mi w głowie słowa Fryderyka Nietzschego o szkodliwości historii dla życia i z pewnością tradycja może być czymś przytłaczającym, co w konsekwencji uśmierca kreatywność. Z drugiej strony, wielkie dzieła kultury w naszym kręgu cywilizacyjnym rodziły się często z dialogu z tradycją, choć niekiedy dialog ten był naznaczony buntem. Sztuka, zwłaszcza wieku XX, jest także dawaniem świadectwa o rzeczywistości. Nawet tak wielki nowator jak Tadeusz Kantor, mając na myśli swą twórczość, mówił: „Nie eksperymentuje się z własnym życiem!”. Redukując sztukę do niezobowiązującej gry formalnej, tracimy jej ważny wymiar.

Mamy poczucie dużego rozdźwięku między nami, a starszym pokoleniem. Głosimy bardzo podobne poglądy, ale uwikłanie starszych w spory lat 80. i 90. sprawia, że czasem zupełnie się nie rozumiemy. Gdy słyszę ich słowa, mam poczucie obcości i nie chcę mówić ich językiem. | Jakub Moroz

Czy w kulturze również występuje podział, który w swojej książce zarysował Jarosław Kuisz – na pokolenia podległości i niepodległości?

Uważam, że wprowadzenie tego podziału jest bardzo ważne. Książka Kuisza lokalizuje polski liberalizm w krajowej sytuacji społecznej, wynikającej z naszych doświadczeń. Odrzucenie starszych pokoleń mieści się w pewnym lokalnym, polskim rozpoznaniu i nie jest „kseroliberalizmem”, ograniczającym się do przyswojenia zachodnich idei. Najbardziej irytuje mnie proste naśladownictwo, które widzę od początku przemian ustrojowych w Polsce. Jest taki żart, że ledwo w Polsce pojawiły się pomarańcze, a już zaczęto u nas stosować krytyczne wobec konsumpcjonizmu zachodnie sztance. Bardzo mocno odcięliśmy się od kodu polskiej inteligencji i sztuki, a powinniśmy ambitnie nawiązywać do naszego dziedzictwa.

Czy możemy wyjść w kulturze poza perspektywę pokoleń podległości?

Myślę, że traktowanie tych kategorii jedynie w sensie metrykalnym jest zbyt dużym uproszczeniem. W czasach niewoli byli ludzie o niepodległej umysłowości, a dzisiaj, na co zwraca uwagę również Kuisz, nawet wśród młodych ludzi znajdujemy wzorce myślenia kategoriami podległości.

Z drugiej strony, zarówno ja, jak i moi koledzy w podobnym wieku, wywodzący się z tych samych kręgów, mamy poczucie dużego rozdźwięku między nami, a starszym pokoleniem. Głosimy bardzo podobne poglądy, ale uwikłanie starszych w spory lat 80. i 90. sprawia, że czasem zupełnie się nie rozumiemy. Gdy słyszę ich słowa, mam poczucie obcości i nie chcę mówić ich językiem.

Dlaczego?

Bo to wszystko jest za ostre. Dlaczego ja miałbym tylko szydzić ze swoich oponentów, zamiast podjąć z nimi dialog? Te pokolenia ukształtowane przez etos solidarnościowy miały często manichejski stosunek do rzeczywistości politycznej i życia społecznego. W ich czasach było jasne, kto jest zły, a kto dobry. Wtedy ten schemat funkcjonował, bo komunizm był zły i dysfunkcyjny, ale w nowej epoce nie powinno być na to miejsca. Na przykład Adam Michnik – jak zauważył Dariusz Gawin – nie polemizuje nigdy z ludźmi o innej wrażliwości czy poglądach. Przeciwnik w jego wypowiedziach jest zazwyczaj „haniebny i nikczemny”. I z drugiej strony, na prawicy szafuje się nazbyt często słowem „zdrajca”. Teraz trzeba by raczej dyskutować z przeciwnikiem, a nie odsądzać go od czci i wiary. A na początek, w ogóle podjąć rozmowę. I właśnie takiej postawy powinniśmy oczekiwać od pokoleń niepodległości.