W „Śpiącej Królewnie” według Artura Oppmana dwanaście mądrych wróżek zgromadziło się nad kołyską królewskiej córki, by życzyć jej wszelkich łask i dobrodziejstw. A kiedy dobre wróżki odprawiły już swoje rytuały, zjawiła się trzynasta – feralna – czarodziejka, która przeklęła małą. Urok niejedno ma bowiem imię – szczęśliwie, stawką każdej fortunnie zreferowanej baśni jest wyzwolenie się z tego, co determinujące, zniewalające i ograniczające. Bohater baśni toczy zatem nierówną walkę o „nadanie sensu własnej egzystencji” (fundamentalna teza Brunona Bettelheima), która w swej istocie jest niczym innym jak osiągnięciem autonomii i niezależności charakteryzujących człowieka dojrzałego. Innymi słowy, baśń odzwierciedla proces dojrzewania – ów cud wyzwalania się, mimo tylu przeciwieństw losu, z całkowitej zależności, podrzędności i nieświadomości własnego „ja”. Śpiąca Królewna odzyska kontrolę nad swoim życiem (będzie więc żyła „długo i szczęśliwie”), kiedy tylko upora się z czynionymi nad jej kołyską czarami. Nie inaczej układa się los bohaterki filmu „Córka trenera” – nim piękna, mądra i utalentowana dziewczyna zrozumie, kim naprawdę jest i czego najmocniej na świecie pragnie, będzie musiała uporać się z wróżbą (łaską i jednocześnie przekleństwem) tenisowej piłeczki, którą włożył jej do łóżeczka, gdy była maleńka i całkowicie zależna, zakochany w niej bez pamięci tatuś.

Materiały prasowe Koskino

Trening dojrzałości

„Córka trenera” Łukasza Grzegorzka, filmowca, lecz także byłego tenisisty i syna trenera tenisa, nie jest wcale filmem stricte sportowym, czy też, jak byśmy się spodziewali, biografią sportową. Jest to dramat obyczajowo-rodzinny zrealizowany w konwencji kina drogi. Stąd też korty czy szatnie to jedynie przystanki w osobliwej i pełnej przeciwieństw losu podróży, w której przebywają od kilku sezonów samotny ojciec i jego nieuchronnie dorastająca córka. Nic więc dziwnego, że fundamentalne decyzje wybijająca się z wolna na niezależność siedemnastolatka podejmie nie na treningu czy w trakcie zawodów, lecz… na mazurskim polu kempingowym. Po raz pierwszy w życiu zderzy się tam z „prawdziwymi” pytaniami, które wyprą z jej świadomości stricte sportowe kwestie związane z celem („co chcę osiągnąć?”) na rzecz (filozoficznych) pytań o sens. Gorące dni i takież noce staną się dla Wiktorii Kornet (wspaniale debiutująca na dużym ekranie Karolina Bruchnicka) czasem, w którym doświadczy własnych mocy (ciała, duszy, talentów – słowem: rodzącej się z wolna podmiotowości) inaczej niż w sposób zaprojektowany onegdaj przez ojca. Potęga trenerskiej córki nie polega więc na bezwzględnym serwisie czy fenomenalnym returnie, ale na niezwykłym wyczuleniu na własne „ja”. Prawdziwymi talentami Wiktorii są jej mądrość, spokój, pewność siebie – to dzięki nim dziewczyna zniesie moc ojcowskiego zaklęcia.

Bywa i tak, zdaje się mówić Grzegorzek, że sport jest „sposobem na życie” wcale nie przyszłych championów, ale (domorosłych i samozwańczych) trenerów, nieumiejących pogodzić się z kresem własnych marzeń o karierze sportowych tatusiów. | Karolina Felberg-Sendecka

Kim więc w tej bajce jest Maciej Kornet (arcywiarygodny w tej roli Jacek Braciak) – trener i ojciec Wiktorii? Występnym magiem? Smokiem? Bezwzględną bestią? Nic z tych rzeczy, choć rzeczywiście cechują go – swoiste dla ludzi niespełnionych i rozczarowanych samymi sobą – zaprzysięgłość, fanatyczność i zatwardziałość. Kornet stanowi figurę takich czy innych (nie)możliwości. Z jednej strony, w przeszłości miał za mało siły, by własnymi rękoma i nogami zdobywać tytuły sportowe, z drugiej – charakteryzuje go jakaś nadludzka moc, hardość z piekła rodem, dzięki którym, wbrew kontuzjom i potwornemu bólowi, jest w stanie dopomóc córce w osiągnięciu tenisowego spełniania. Skąd w nim ta sprzeczność (tragiczny konflikt), która także i jego serce nadszarpnie na leśnym kempingu? Ano właśnie… Kompleksem wyjściowym były zapewne dobre chęci (życzenia), którymi wybrukowane jest każde (rodzinne) piekło, zaś punktem dojścia… sfrustrowanie i własna śmieszność (patrz: wstrząsająca oraz wielce wymowna scena osuszania zlanego deszczem kortu). Lęk przed odejściem córki. A przede wszystkim – arcymęska bezsilność z powodu jej nieuchronnego dojrzewania.

Pomóż nam tworzyć niezależną prasę.

Bywa i tak, zdaje się mówić Grzegorzek, że sport jest „sposobem na życie” wcale nie przyszłych championów, ale (domorosłych i samozwańczych) trenerów nieumiejących pogodzić się z kresem własnych marzeń o karierze sportowych tatusiów. Dość przypomnieć, że specyfiką – wcale nie tylko polskiego tenisa – jest terminowanie dziewcząt właśnie u ojców. Więcej nawet, w „Córce trenera” sport nie jest tylko „sposobem na życie” zawodowe, lecz zastępuje Kornetom życie rodzinne. Być może fundamentalnym kompleksem Macieja była więc niechęć do życia w rodzinie, niedojrzałość do bycia głową rodziny? Być może wymyślił siebie jako trenera, bo nie miał pomysłu na to, jak być ojcem i mężem? Nawiasem mówiąc, Grzegorzek nie ukrywa, że zrobił ten film także po to, by lepiej poznać swojego tatę.

Baśń o młodości

Tak czy siak, z obrazu „Córka trenera” dowiadujemy się sporo o żmudnej drodze ewentualnych przyszłych mistrzów. O odesłanym do lamusa dzieciństwie. O zawieszonej na wieczne nigdy młodości. O lokalności – a wręcz prowincjonalności i siermiężności – niedającego się wyminąć czy znacząco skrócić etapu juniorskiego. Poza tym film Grzegorzka urzeka swoją nieśpiesznością, bezwzględną szczerością, a w końcu też bezpretensjonalnością. Karolina Bruchnicka uwodzi zaś młodzieńczą witalnością i jednocześnie zaskakuje niezwykłą dojrzałością: aktorską, ale nie tylko. Jacek Braciak dostaje wreszcie życiową szansę i wyciska z niej dosłownie wszystko. W pierwszych scenach, owszem, szwankują dźwięk oraz dialogi, ale z minuty na minutę jest tylko lepiej, a w finale wręcz wspaniale. Jak w baśni. No właśnie, bo „Córka trenera” to osadzona we współczesnej Polsce baśń o córeczce tatusia – o typowej królewnie z późnonowoczesnej rodziny. O dziewczynce, przed którą świat stoi otworem, pod warunkiem, że sprosta niełatwej roli heroski, a zatem udźwignie los bohaterki, której podmiotowość, by w pełni być autentyczną, musi narodzić się w bólach. W jak najbardziej realnych mękach. Na drodze pełnej wyrzeczeń. Przede wszystkim zaś – wbrew odwiecznej kondycji ludzkiej: wbrew tak zwanej logice życia, wbrew naturze, wbrew świadomości własnej skończoności i śmiertelności.

Materiały prasowe Koskino

Baśń Grzegorzka kończy się, rzecz jasna, dobrze – Wiktoria rozpoznaje swoje „ja” we właściwym momencie, dzięki czemu także jej ojciec może wreszcie uporać się z toczącą go od zawsze sprzecznością. Odtąd Maciej Kornet dla córki będzie już tylko ukochanym rodzicem, a dla napotkanego po drodze tenisowego talentu (Igor Karski przekonująco zagrany przez młodziutkiego Bartłomieja Kowalskiego) – prawdziwym (wreszcie!) trenerem.

Kim jednakowoż stanie się poświęcająca swe supermoce i żegnająca się raz na zawsze z marzeniami o Wimbledonie Wiktoria? Jak twierdzi Bruno Bettelheim, największy autorytet w dziedzinie:

„Kiedy bohater baśniowy w zakończeniu opowieści zyskuje swą autentyczną osobowość (co oznacza zarazem osiągnięcie zaufania do siebie samego, do własnego ciała i do swojego życia oraz pewności siebie w zajmowanej pozycji społecznej), czuje się on szczęśliwy taki, jaki jest, i w losie jego nie ma już nic nadzwyczajnego” [1].

Film Grzegorzka urzeka swoja nieśpiesznością, bezwzględną szczerością, a w końcu też bezpretensjonalnością. | Karolina Felberg-Sendecka

Wypada jeszcze zdać sobie sprawę, z czym wiąże się „nadzwyczajne” życie sportowca. David Foster Wallace ujął niegdyś tę rzecz następująco:

„Wolimy jednak nie konfrontować się z poświęceniami, jakich musi dokonać zawodowy sportowiec, żeby wybić się w swojej dyscyplinie. Owszem, wspominamy o nich zdawkowo – odgrzewamy stare banały o samotnym bohaterstwie olimpijczyków, o bólu i analgezji futbolu, o wczesnym wstawaniu, surowych dietach, wyrzeczeniach, celibacie przed walką itp. […] Wolimy nie uwzględniać szokująco prymitywnych komentarzy sportowców w wywiadach po zawodach, nie wyobrażać sobie, jakie musi być spustoszenie w życiu umysłowym człowieka, żeby rozumował tak prostacko jak wielcy sportowcy. Zauważ, jak autorzy profili sportowców wysilają się, żeby znaleźć dowody ich pełnego ludzkiego życia – zainteresowania, aktywności, akcje dobroczynne, wartości pozasportowe. Ignorujemy oczywistość, że te starania są farsą. Są farsą dlatego, że dzisiejsze realia życia mistrza sportowego wymagają wczesnego i całkowitego oddania jednemu celowi. Celowi niemal ascetycznemu. Z całkowitą rezygnacją z wszystkich niemal innych cech ludzkiego życia. Ze zgodą na życie w świecie, który, jak świat dziecka, jest bardzo serio i bardzo mały” [2].

Podpis: Materiały prasowe Koskino

No więc Wiktora Kornet będzie żyła „długo i szczęśliwie”: będzie zwykłą dziewczyną, pędzącą, jak chce Wallace, „pełne ludzkie życie”, która biega na randki z chłopakami, delektuje się pysznym jedzeniem, cieszy się każdą – dosłownie – chwilą i niczego już nie odkłada na wieczne nigdy…

I to jest właśnie… bajka!

 

Przypisy:

[1] Bruno Bettelheim, „Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni”, wstęp, przekład, opracowanie Danuta Danek, Warszawa 2010, s. 102.

[2] David Foster Wallace, „Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię. Eseje i rozważania”, przełżyła Jolanta Kozak, Warszawa 2016, s. 336–337.

Film:

„Córka trenera”, reż. Łukasz Grzegorzek, Polska 2019.