Kilka lat temu wydawało się, że dla Polski historia się skończyła. Nasz kraj wydawał się dowodem na spełnienie obietnicy sformułowanej przez Francisa Fukuyamę o najlepszym ustroju, jakim jest liberalna demokracja Jak to możliwe, że w państwie, które jeszcze kilka lat temu prezentowano jako największy sukces transformacji demokratycznych w Europie Środkowo-Wschodniej, dziś toczy się walka między przybierającym coraz bardziej zdecydowane formy despotyczne nieliberalnym populizmem a pozbawioną energii i wyobraźni liberalną opozycją?

[promobox_wydarzenie link=”https://patronite.pl/KL” txt1=”Właśnie ukazał się 600. numer Kultury Liberalnej. Co planujemy dalej?” txt2=”Zajrzyjcie na patronite.pl/KL i dołączcie do grona naszych Patronów!” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/07/600_crosslink2-550×549.png”]

W literaturze na temat nieliberalnego populizmu wciąż w wielu miejscach pokutują dwa sposoby opisywania jego wygranej. Każdy z nich jest w równej mierze nieprzydatny tak do zrozumienia całego procesu, jak i do sformułowania efektywnej strategii pokonania nieliberalnych populistów.

Wedle pierwszego z nich nieliberalny populizm dosłownie „spadł z księżyca”. Przypominał rodzaj czarnego łabędzia, który niespodziewanie wyłonił się na wodach światowej polityki i zaczął obracać w perzynę wszystko, co wcześniej przez lata zbudowano. W polskiej wersji debaty publicznej przybiera to formę, zgodnie z którą wszystko w polityce naszego kraju przed 2015 rokiem było w jak najlepszym porządku, aż do momentu, gdy Jarosław Kaczyński rozpoczął swoją zupełnie niezrozumiałą osobistą wendettę, czerpiąc poparcie społeczne z niewiadomych źródeł. Jak pisał jeden z polskich politologów o dojściu PiS-u do władzy, „w końcu roku 2015 nie istniały żadne realne powody, dla których Polacy mieliby zdecydować się na całkowitą i rewolucyjną zmianę ich kraju, ponieważ większość z nich było usatysfakcjonowanych swoimi płacami, sferą pracy i domu i życiem w ogólności”. Jeśli cokolwiek zatem poszło nie tak, musiało wynikać z chochlików arytmetyki wyborczej. Rezultat wyborów w 2015 roku był, według tego rodzaju autorów, nieszczęśliwym przypadkiem. Miał miejsce „częściowo ze względu na niezapowiedziane rezultaty technikaliów wyborczych oraz na przypadek proceduralny”.

Zakłócenie dotychczasowego kierunku rozwoju państwa było wyjątkowo gorzkie dla części polskich liberałów, którzy zbudowali III Rzeczpospolitą. Wywoływało w nich głęboki egzystencjalny niepokój dotyczący przyszłości państwa, a także poczucie osobistej krzywdy z powodu zerwania ciągłości ich biografii. | Karolina Wigura

Ten pierwszy sposób opisania przyczyn wygranej populizmu jest oparty na dwóch ukrytych założeniach, które są szczególnie szkodliwe. Pierwsze jest dobrze zakamuflowanym przekonaniem niedemokratycznym, głoszącym, że jeśli wybory wygrywa ktoś, kto nam się nie podoba, nie wynika to z woli wyborców, ale na przykład z wypadku proceduralnego i niejasnych technikaliów wyborczych.

Zgodnie z drugim założeniem, skoro PiS jest tak bardzo szkodliwe i skoro pojawiło się niby czarny łabędź, to wystarczyłoby pozbyć się go, aby wszystko wróciło do dawnego – czytaj: poprawnego – ładu. To drugie założenie wynika z osobliwego przeoczenia. Jeśli nawet bowiem część badań prowadzonych przed wyborami w 2015 roku nie wskazywała na to, że Polacy są niezadowoleni, to powody mogły być dwa: albo rzeczywiście nie byli niezadowoleni, albo badania te czegoś nie obejmowały, były zatem niepełne. Jeśli ktoś twierdzi, że wygrana PiS-u wynika w wielkiej mierze z przypadku, to w ogóle nie bierze tej możliwości pod uwagę, zupełnie jakby badania ilościowe przeprowadzone nawet na największej liczbie respondentów, nie niosły za sobą niebezpieczeństwa, że wśród zadawanych im pytań nie znajdą się takie, które pozwolą uchwycić bardziej skomplikowane elementy rzeczywistości.

Fot. Pexels.com

Ten pierwszy sposób mówienia o przyczynach populizmu przypomina nieco argumentację zwolenników brexitu lub impeachmentu Donalda Trumpa, według których wystarczyłoby przeprowadzić ponowne referendum w kwestii wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, tudzież dokonać impeachmentu prezydenta USA, aby usunąć problem. W oczywisty sposób jednak tak nie jest. Wybór Polaków z 2015 roku, podobnie jak wybór Brytyjczyków z 2016 roku, został potwierdzony w kolejnych wyborach parlamentarnych. Usunięcie Trumpa z fotela prezydenckiego metodą impeachmentu nie zakopie polaryzacji rozdzierającej amerykańskie życie publiczne, podobnie jak usunięcie PiS-u z dnia na dzień nie uzdrowiłoby polskiej polityki, ponieważ PiS jest tylko końcowym stadium pewnego dłuższego procesu, efektem problemów, a nie przyczyną. W społeczeństwach, które wybierają nieliberalnych populistów, trzeba zwrócić uwagę na znacznie więcej niż tylko wyborcze „pomyłki” współobywateli czy wpadki proceduralne.

Część komentatorów pogrążyła się w bezproduktywnym alarmizmie, bez zastanowienia strasząc na każdym kroku, że mamy w Polsce do czynienia z powrotem najgorszych ustrojów znanych z XX wieku: faszyzmu i komunizmu. | Karolina Wigura

Drugi sposób opisywania dojścia populizmu do władzy opiera się na pozornej autokrytyce elit liberalnych. Oto, jak się dowiadujemy, nieliberalni populiści wygrali, ponieważ odwoływali się do części społeczeństwa zapomnianej i lekceważonej przez liberałów. Wedle różnych interpretacji owa zapomniana część to „nacjonaliści” (w przeciwieństwie do „globalistów”), „komunitarianie” (w przeciwieństwie do „kosmopolitów”), „przegrani transformacji demokratycznych” (w przeciwieństwie do tych, którzy te transformacje „wygrali”), albo, używając żargonu zagranicznego, unfrequent flyers – w przeciwieństwie do tych, którzy latają bardzo często, ergo widzieli więcej świata. Według wszystkich tych interpretacji w społeczeństwie jest jakaś część, która z globalizacją radzi sobie lepiej, jest lepiej wykształcona i bardziej elastyczna w przyzwyczajaniu się do zmian, oraz druga część, która nie radzi sobie, ogólnie rzecz biorąc, z otaczającym światem. Liberałowie, próbując zbudować społeczeństwa na pędzie do edukacji i materialnego sukcesu, zapomnieli o tej drugiej części. W tej kategorii wyjaśnień pojawia się też dyżurne pojęcie neoliberalizmu, czyli złego liberalizmu, chcącego wszystko zderegulować i mówiącego ludziom, że jeśli sobie nie radzą, to nie są godni zainteresowania i troski.

Im większą karierę robią tego rodzaju wyjaśnienia, tym większy niepokój powinno to wzbudzać. Po pierwsze dlatego, że prosty podział społeczeństwa na dwie części jest wynikiem folgowania najprostszym mechanizmom, wedle których działają nasze mózgi w momencie kryzysu i zagrożenia. Podział rzeczywistości (świata społecznego, grupy społecznej itd.) na dwie silnie wyodrębnione części jest ewolucyjnie uzasadniony, kiedyś bowiem służył do szybkiego podejmowania decyzji w sytuacjach zagrożenia, nie ma jednak wiele wspólnego z dobrze naostrzonymi narzędziami analitycznymi [1]. Po drugie i ważniejsze, wzbudza wątpliwości to, że ten typ wyjaśnień, pozornie mający wynikać z autokrytycznego nastawienia liberałów, tak naprawdę wprowadza wygodną dystynkcję, pozwalającą im poczuć się lepiej od wyborców głosujących na nieliberalnych populistów. Bo czyż przynajmniej częściowo nie jest ona oparta na wygodnym założeniu, że istnieją w społeczeństwie ludzie mądrzejsi i głupsi, lepiej i gorzej wykształceni? Przy czym ci mądrzejsi i lepiej wykształceni jakoś dziwnie głosują na liberałów, a mniej mądrzy i gorzej obeznani ze światem – na nieliberalnych populistów. Za tą wygodną dystynkcją, pozwalającą pozostać w poczuciu komfortu poznawczego, tak jak w przypadku pierwszego opisu rzeczywistości, idzie równie wygodne i magiczne rozwiązanie problemu. Podczas gdy w tamtym przypadku wystarczyło usunąć nieliberalnych populistów, aby wszystko wróciło do stanu poprzedniego (czytaj: pożądanego), tutaj wystarczyło, aby liberałowie zorientowali się, że pół społeczeństwa pozostawili samemu sobie i łaskawie na nie spojrzeli. I tak cały problem z populizmem miał się rzekomo zakończyć. W rzeczywistości jednak rośnie on przy takim myśleniu jeszcze bardziej, ponieważ rytualne argumenty, aby usunąć neoliberalizm, często służą lewicy do tego, by rozprawić się z liberałami właśnie i wtedy nagle okazuje się, że lewica staje tam, gdzie populiści – po stronie antyliberalnej. I tak zamiast bronić liberalizmu, a wraz z nim poszanowania dla wolności godności jednostki, dla rządów prawa, ten sposób myślenia – często mimochodem – przyłącza się do rozkładania liberalizmu na czynniki pierwsze.

Nasza książka „The End of The Liberal Mind: Poland’s New Politics” zbiera najlepsze analizy genezy, charakteru i potencjalnych sposobów wyjścia z rządów PiS-u w Polsce. | Karolina Wigura

Nieliberalnego populizmu nie można na żaden z tych sposobów ani zrozumieć, ani wyjaśnić. Ma to konsekwencje nie tylko dla debaty akademickiej. Ślepota liberałów na prawdziwe przyczyny tego, co dzieje się w polityce państw liberalnej demokracji od kilku lat, bezpośrednio bowiem przekłada się na ich nieumiejętność działania w nowej sytuacji. To zupełnie tak, jakby cała klasa polityków, dawnej odnoszących sukcesy, z dnia na dzień stała się passé.

Jedynie uważna analiza i orwellowska gotowość, aby dostrzec i opisać to, co znajduje się przed samym nosem, nawet jeśli są to rzeczy, których wolałoby się nie widzieć, może pozwolić na to, aby dzisiejsze sukcesy nieliberalnego populizmu zrozumieć nie jako koniec liberalnej demokracji, lecz jako potrzebny kryzys, źródło doświadczenia i wiedzy o tym, jak należy działać, aby liberalną demokrację – największe osiągnięcie krajów zachodnich po 1945 roku – ochronić i przygotować dla niej niezbędne korekty.

Po 2015 roku w polskiej debacie publicznej dało się zaobserwować niezwykłe ożywienie. Zakłócenie dotychczasowego kierunku rozwoju państwa było wyjątkowo gorzkie. Było tak dla tej części polskich liberałów, którzy zbudowali III Rzeczpospolitą – wywoływało to w nich głęboki egzystencjalny niepokój dotyczący przyszłości państwa, a także poczucie osobistej krzywdy z powodu zerwania ciągłości ich biografii. Ale też gorycz odczuwali ich wychowani w III Rzeczpospolitej młodsi koledzy i koleżanki, którzy marzyli o tym, aby w przyszłości przejąć odpowiedzialność za państwo. Zamiast tego, te „dzieci rewolucji” odnalazły się na ulicach, machając w proteście europejskimi flagami.

Część komentatorów pogrążyła się w bezproduktywnym alarmizmie, bez zastanowienia strasząc na każdym kroku, że w Polsce mamy do czynienia z powrotem najgorszych ustrojów znanych z XX wieku: faszyzmu i komunizmu. Tego rodzaju twierdzenia wynikały co prawda z uzasadnionych obaw przed rozbrojeniem trzydziestu lat liberalnej demokracji. Jednak nie spełniały one swojej roli jako broń retoryczna. Po pierwsze, powtarzane zbyt często, bardzo szybko przestały na kimkolwiek robić wrażenie. Po drugie, trudno było uwierzyć w tego rodzaju gęganie kapitolińskich gęsi społeczeństwu, w którym ledwie 40 lat wcześniej miał miejsce wojskowy zamach stanu, a czołgi stały na ulicach. Wreszcie, ostrzeżenia te nie były satysfakcjonujące z punktu widzenia intelektualnego, ponieważ choć nieliberalny populizm może mieć jakieś punkty styczne z ustrojami znanymi z przeszłości, to jednak nie da się go zrozumieć, wyłącznie przykładając takie kryteria. Jest on nowym rodzajem politycznego zjawiska, nawet jeśli opartym na uwarunkowaniach historycznych.

Sytuacja, z którą się mierzymy, ma charakter strukturalny, a nie epizodyczny. Jest wynikiem niedostatków funkcjonowania całego systemu politycznego tudzież kryzysu modelu liberalnej demokracji, jaki znamy. | Karolina Wigura

W Polsce po 2015 roku pojawiła się jednak również grupa analityków, którzy w szczególnie przenikliwy sposób opisali przyczyny i charakter nieliberalnego zwrotu w Polsce. Ich próby intelektualne są szczególnie istotne, ponieważ jeśli Polska polityka stanowi w ostatnich latach rodzaj laboratorium nieliberalnego populizmu, w którym pewne rzeczy pojawiły się wcześniej niż, dajmy na to, w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, czy nawet Niemczech, to warto przedstawić najważniejsze zręby myślenia tych autorów, tak aby zrozumieć, jakie lekcje dla innych krajów płyną z Polski.

Nasza książka „The End of The Liberal Mind: Poland’s New Politics” zbiera te najlepsze analizy genezy, charakteru i potencjalnych sposobów wyjścia z rządów PiS-u w Polsce. Każdy z Autorów, których eseje znajdą Państwo na jej kartach – Maciej Gdula, Jarosław Kuisz, Rafał Matyja, Tomasz Sawczuk, Stefan Sękowski – opublikował po 2015 roku książkę, która wywołała ogólnopolską dyskusję [2]. Wstęp do naszej książki napisał wybitny bułgarski politolog Iwan Krastew. Na naszą prośbę Autorzy przedstawili najważniejsze zręby swoich argumentacji w formie niedługich esejów, które składają się na ten zbiór. Wszystkie opierają się na kilku zasadniczych założeniach.

Po pierwsze, rządy PiS-u w Polsce nie są przypadkiem. Istniały głębokie procesy społeczne i polityczne, które do tego wyniku doprowadziły i które sprawiają, że PiS utrzymuje władzę oraz zasadniczą przewagę nad rywalami w sondażach opinii publicznej. Jakie to procesy – co do tego istnieje już spór i każdy z Autorów, których eseje można przeczytać w naszej książce, ma na ten temat odmienne zdanie.

Po drugie, niektóre z przyczyn, które złożyły się na zwrot polityczny w Polsce, mają charakter lokalny i jako takie powinny być analizowane i opisywane w kategoriach jednego kraju lub regionu. Niektóre jednak przyczyny są lokalnym odbiciem czynników globalnych i należy je precyzyjnie opisać, ponieważ może to przynieść lepsze zrozumienie tego, z czego wynika międzynarodowa popularność nieliberalnego populizmu i jak można się z nim zmierzyć.

Głęboka polaryzacja wydaje się nieuniknioną częścią składową naszej sceny publicznej, a jednocześnie siłą niszczącą demokrację i państwo. | Karolina Wigura

Po trzecie, sytuacja, z którą się mierzymy, ma charakter strukturalny, a nie epizodyczny. Jest wynikiem niedostatków funkcjonowania całego systemu politycznego tudzież kryzysu modelu liberalnej demokracji, jaki znamy. Oznacza to, że nie wystarczy wygranie wyborów prezydenckich czy parlamentarnych, aby wyjść z tej sytuacji. Należy zbudować na nowo scenę polityczną oraz określić główne cele polityki, źródła legitymacji ugrupowań partyjnych i sposoby partycypacji obywateli, a nade wszystko – znaleźć sposób na niwelowanie szalejącej polaryzacji politycznej, tak aby zapobiec powtarzaniu się rozwiązania wenezuelskiego, gdzie opozycja po dwóch latach od chwilowej wygranej z Hugo Chávezem pogrążyła się we wzajemnych kłótniach do tego stopnia, że ostatecznie Chávez powrócił na długo do władzy.

Publikacja „The End of The Liberal Mind” zbiegła się z wyborami prezydenckimi w Polsce. Stawka tych wyborów jest wyjątkowo wysoka – zależy od niej zarówno polityczna przyszłość kolejnych trzech lat, w związku z mocą prezydenta, aby wetować ustawy, jak i kierunek rozwoju Polski jako kraju. Głęboka polaryzacja wydaje się nieuniknioną częścią składową naszej sceny publicznej, a jednocześnie siłą niszczącą demokrację i państwo. Nakłada się na nią dodatkowo trwająca wciąż pandemia, która jest rodzajem katastrofy naturalnej i jako taka również może mieć wpływ na demokrację. Można postawić ją w jednym rzędzie obok innych katastrof, które znamy z niedawnej przeszłości – choćby wybuchu bomby atomowej, jak w Hiroszimie, dramatycznego wypadku ze skażeniem radioaktywnym, jak w Czarnobylu, a nawet masowych mordów, jakie znamy z XX wieku. Przy wszystkich różnicach należy zauważyć także podobieństwa. Pandemia koronawirusa, podobnie jak te dwudziestowieczne katastrofy, ma potencjał spychania losu demokracji na plan dalszy wobec widma nadchodzącego kataklizmu. Zwycięstwo nad groźbą śmierci tysięcy ludzi nie może odbyć się kosztem demokracji.

 

Przypisy:

[1] Hans Rosling, Ola Rosling, Anna Rosling Rönnlund, „Factfulness: Ten Reasons We’re Wrong About the World—and Why Things Are Better Than You Think”, Flatiron Books, New York 2018.

[2] W przypadku Macieja Gduli był to „Nowy autorytaryzm”, Jarosława Kuisza – „Koniec pokoleń podległości”, Rafała Matyi – „Wyjście awaryjne”, Tomasza Sawczuka – „Nowy liberalizm”, Stefana Sękowskiego – „Żadna zmiana”.