Istotnie, Izraelczycy nie mogli mieć wątpliwości, że odbicie siłą uprowadzonych z centrum dzielnicy uchodźców Nuseirat w Gazie musi zaowocować bardzo licznymi ofiarami. Hamas mówi o 274 zabitych, nie różnicując bojowników i cywili; rzecznik armii izraelskiej podał, także nie różnicując, że ofiar było przynajmniej sto. Rzeczywista liczba ofiar nie jest znana. W akcji zginął także jeden izraelski funkcjonariusz policyjnego oddziału komandosów.

Uprowadzeni, o czym Izraelczycy wiedzieli, więzieni byli w położonych w kilkupiętrowych domach mieszkaniach prywatnych, przez rodziny, którym Hamas płacił za te usługę; strzegli ich także hamasowcy. Izraelczycy przeniknęli do Nuseirat, podając się za palestyńskich uchodźców z Rafah. Uwolnienie Noy Agraman odbyło się sprawnie, przy niewielkiej, jak się wydaje, liczbie ofiar, lecz oddział, który odbił trzech pozostałych uprowadzonych, znalazł się pod silnym ostrzałem hamasowców, z broni maszynowej i ręcznych granatników – i odpowiedział tym samym.

W tej sytuacji liczne ofiary były nieuchronne, i nie sposób ustalić, które z nich zginęły z czyjej ręki. Można było ich uniknąć, gdyby Izraelczycy uznali, że w obliczu prawdopodobieństwa takiego właśnie scenariusza lepiej odstąpić od operacji, albo też gdyby skapitulowali, gdy znaleźli się pod ostrzałem, dostarczając Hamasowi dodatkowych zakładników: nawet ciała zabitych mają w tym wypadku pewną wartość przetargową.

Jednostronny apel Borella

W tej sytuacji szef unijnej dyplomacji Josep Borell musiał uznać, że nie ma się z czego cieszyć. Wprawdzie w pierwszym odruchu wyraził radość z powodu uwolnienia uprowadzonych, ale już po chwili wydał kolejne oświadczenie, wyrażając „jak najsilniejsze potępienie kolejnej przerażającej masakry cywili palestyńskich”. Fakt, że Borell nie potępił także Izraelczyków, cieszących się z uwolnienia uprowadzonych, choć zginęło przy tym tyle Palestyńczyków, należy uznać za pozytywny gest pod adresem Izraela. Chyba że szefowi unijnej dyplomacji chodziło o to, że musiałby też przy okazji potępić także swoje pierwsze oświadczenie. Szansa, że potępienie to zostało skierowane do Hamasu, jest jednak niewielka – choć gdyby Hamas nie zdecydował się na ostrzeliwanie Izraelczyków z granatników na gęsto zaludnionej ulicy, ofiar tych by nie było. Nie byłoby ich także, gdyby Hamas po prostu uprowadzonych uwolnił albo w ogóle ich nie porywał.

Takich apeli jednak się pod adresem rządzących Gaza islamistów nie kieruje. Wysyła się do nich za to błagania, by zechcieli przystać na zawieszenie broni, na mocy którego oni mieliby uwolnić uprowadzonych Izraelczyków, zaś Izrael – skazanych terrorystów. Z takim apelem, już po raz drugi, wystąpiło szesnaście państw, których obywatele, z podwójnym obywatelstwem, są wśród uprowadzonych. Jest wśród nich Polska, której trzech uprowadzonych obywateli zostało już zabitych. Nie słychać jednak, by w tej sprawie wezwano do MSZ palestyńskiego ambasadora.

„Zabij dziś jednego [izraelskiego] żołnierza, zabij dziś jednego syjonistę!”

Hamas ma prawo uważać, że rządy w tej sprawie nie reprezentują swoich społeczeństw. W sobotę pod Białym Domem wielotysięczna demonstracja domagała się natychmiastowego zerwania przez USA wszelkiej pomocy dla Izraela, który „od ośmiu miesięcy prowadzi ludobójstwo w Gazie”, jak głosiło oświadczenie organizatorów – amerykańskiej muzułmańskiej organizacji CAIR. Nie było w tym oświadczeniu nawet rytualnego zapewnienia o potępieniu „wszelkiej przemocy”, bo o przemocy Hamasu, który rzezią z 7 października tę wojnę rozpoczął, nawet nie wspomniano. Na tym tle Borell jawi się nieledwie jako niebezpieczny syjonistyczny propagandzista.

Widziałem tę demonstrację. Owszem, krzepkich młodzieńców o zamaskowanych twarzach wykrzykujących „Zabij dziś jednego [izraelskiego] żołnierza, zabij dziś jednego syjonistę!” było niewielu i większość uczestników mogła nawet tych okrzyków nie słyszeć. To byli w ogromnej większości mili ludzie, zwykli Amerykanie. Starszy pan, niosący odręcznie wymalowany transparent „Pierdolić Izrael, my jesteśmy Hamasem” mógłby grać kochanego dziadka w dowolnym amerykańskim serialu.

Nie było na tej demonstracji dużo nienawiści; była raczej satysfakcja, jaką daje opowiedzenie się po słusznej stronie. Hasło o wolnej Palestynie od rzeki do morza skandowali oczywiście wszyscy – bo cóż w nim niesłusznego? No i nikt mi krzywdy nie zrobił, choć zapewne niektórzy uczestnicy rozpoznali we mnie Żyda. To jednak jeszcze nie Londyn, gdzie policjant kazał mężczyźnie w jarmułce usunąć się z trasy takiej manifestacji, bo prowokuje nią uczestników. Zrobiła się potem awantura, ale szef policji przyznał funkcjonariuszowi rację.

Zaś szefowie Hamasu także oglądają, choć nie osobiście, demonstracje takie jak te – i wiedzą, że mogą na demonstrantów liczyć. Oni bowiem najwyraźniej uważają, iż Izraelczycy sami sobie winni, bo było 7 października nie reagować. Owszem, i tak czekałoby ich potępienie za zabicie tego dnia tysiąca hamasowskich terrorystów, ale być może udałoby im się uniknąć oskarżeń o ludobójstwo, skoro liczba izraelskich ofiar była jednak większa. No i było nie uwalniać zakładników, bo ta kolejna masakra też się będzie liczyła do aktu oskarżenia. Przecież wiedzieli, że Hamas będzie strzelać.

Bo my, jakby doszło co do czego, strzelać nie będziemy. Najwyżej wyjedziemy do Hiszpanii.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Flickr.